Barbarzyńca w ogrodzie[1] jest pierwszym zbiorem szkiców Zbigniewa Herberta. Niniejsze - jak sam autor pisze - sprawozdanie z podróży jest swego rodzaju spuścizną pozostawioną przez autora po pierwszym wyjeździe na Zachód. Między 23 maja 1958 roku a końcem kwietnia 1960 roku poeta zwiedzał Anglię, Francję i Włochy i przelał na papier wszystko to, co warte było wspomnienia, w formie jedynie sobie odpowiedniej... Wszystkie szkice, przed pierwszą publikacją książkową w roku 1962, ukazały się uprzednio, na przestrzeni dwóch lat od powrotu Herberta, w prasie literackiej, głównie w "Twórczości" (skądinąd najstarszym polskim piśmie literackim, od którego powstania minęły przeszło sześćdziesiąt trzy lata).
Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu - pisał Marcel Proust. Zbigniew Herbert, tworząc każdy ze szkiców, które zebrane zostały pod wspomnianym z początku tytułem, stosował się do powyższych słów francuskiego pisarza. Powróciwszy do lektury Barbarzyńcy w ogrodzie po kilku latach od pierwszego zetknięcia się z omawianym tomem (będącym pierwszą częścią składową trylogii eseistycznej pióra Herberta), utwierdziłem się w przekonaniu, że najbardziej wykwintne pióro prozatorskie nie może się równać z poetyckim na płaszczyźnie wyrażania obserwacji, uczuć, wrażeń w formie szkicu czy eseju. Jest to ryzykowna teza, niemniej pewien jestem, że poeta zawsze będzie bardziej wrażliwy na z pozoru niedostrzegalne piękno, które potrafi oddać w przejmujący sposób. Dziesięć szkiców Zbigniewa Herberta zebranych w jeden tom stanowi nierozerwalną całość mówiącą tak wiele, że analiza, która miałaby uchwycić to wszystko, musiałaby zawierać minimum kilkadziesiąt stronic. Odrzuciwszy możliwość takiego rozwiązania, winien jestem jednak przytoczyć kilka fragmentów, które może nie oddadzą istoty subtelnego sprawozdania, ale jako część z całości są niewątpliwie swego rodzaju przewodnikiem, który ma na celu zachęcić do podróży rozumianej na wiele zaiste sposobów.
Zbiór otwiera szkic zatytułowany Lascaux. Autor opisuje w nim swoją przygodę w miejscu, które nie widnieje na żadnej oficjalnej mapie. Samo to określenie budzić może choćby najbardziej uśpioną wyobraźnię. Autor skupia się na jaskini krasowej z wykonanymi na ścianach rysunkami z okresu paleolitu, którą odkryto przypadkowo niespełna dwadzieścia lat przed przybyciem tam poety. Zresztą owa przypadkowość, w formie interesującej historii, zostaje przez Herberta przypomniana. W kolejnym ze szkiców, opatrzonym tytułem U Dorów, autor przekazuje czytelnikowi obserwacje na temat obejrzanych świątyń w Paestum, budowanych od VII wieku p.n.e. w mieście założonym przez Greków, którzy nazwali je Posejdonia. Z samego tytułu można trafnie wywnioskować, iż Herbert, przemierzywszy miasto zapomniane po najazdach barbarzyńców, pisać będzie o sztuce doryckiej. Niniejszy szkic poety określić można bez obawy jako rozwinięcie przytaczanego przez niego na początku cytatu z Arystotelesa (Jedyną harmonią, która daje duszy spokój doskonały, jest harmonia dorycka) na przykładzie starożytnych budowli z Paestum. Następnie Zbigniew Herbert zaprasza nas na spacer po malowniczym mieście leżącym w Prowansji, którego wysublimowaną nazwą zatytułował trzeci z kolei szkic. Arles. I tu pozwolę sobie oddać głos poecie, przytaczając lapidarny fragment z omawianego szkicu, który odda wiele więcej niż mój ewentualny komentarz: Tysiące kolorowych lampek, wiszących nad ulicami, nakłada na głowy snujących się ludzi błazeńskie kolory. Otwarte drzwi i okna pełne są muzyki. Placyki wirują jak karuzele. Jakbyś wskoczył w środek wielkiego festynu. Takim wydało mi się Arles w pierwszy wieczór po przyjeździe. Czy można nie zechcieć opisu kolejnych wieczorów? Czwarty ze szkiców zabiera nas do katedry w Orvieto, gdzie - jak już na początku się dowiadujemy -jest wielki plac, na placu trawa i katedra. W katedrze >>Sąd ostateczny<<. Jak się okazuje, jest to przystanek przed Sieną, taki bowiem tytuł nosi kolejny ze szkiców, który - co mnie zaciekawiło - Zbigniew Herbert zadedykował Konstantemu A. Jeleńskiemu. Ciekawość została zaspokojona, gdy poeta wspomniał temat akademizmu, o którym tak wiele pisał Kot, głównie w paryskiej "Kulturze". O historii i zabytkach Sieny, miasta położonego w malowniczej Toskanii, poeta pisze bardzo życzliwie, oddając się w pełni uniesieniom towarzyszącym podróży po Włoszech. Kamień z katedry, kolejny ze szkiców, najlepiej zdaje się potwierdzać tytułowe słowa o wrażliwości na detal i wprowadza czytelnika w klimat, którym w całości przesiąknięty jest kolejny ze szkiców o wymownym tytule O albigensach, inkwizytorach i trubadurach, a który obok dwóch następnych - Obrona Templariuszy oraz Piero della Francesaca - odbiega poniekąd od koncepcji dotychczasowych. Pragnę przytoczyć fragment z jednego z nich, który powinien być brany pod uwagę w procesie interpretacji tez i prawd głoszonych przez Zbigniewa Herberta (sądzę, w skromnej opozycji do poety, że słowa te odnosić się mogą do całości): Autor tego szkicu nie jest zawodowym historykiem, tylko opowiadaczem. To go zwalnia od naukowego obiektywizmu, dopuszcza sympatie i pasje. W ostatnim z zawartych w Barbarzyńcy w ogrodzie szkicu Zbigniew Herbert, pisząc o czterech różnych miejscowościach, kolejno - Chantilly, Senlis, Chaalis oraz Ermenonnille, równocześnie żegna się z czytelnikiem, już u samego końca sugerując, iż podróż ta była pewnym przystankiem, gdzie czas płynął zupełnie innym korytem niż podróżujący: Znów jestem w ruchu. Śpieszę do śmierci. Przed oczami Paryż – hałas świateł.
Czym jest więc Barbarzyńca w ogrodzie, tak po prostu? Czy pióro Zbigniewa Herberta można ex concesso mierzyć miarą, oceniać oceną – "tak po prostu"? Dla mnie jest to świadectwo niebywałej erudycji, czasu spędzonego w bibliotece, nieprawdopodobnej wrażliwości na detal, umiejętności bystrego dostrzegania walorów oraz wad sztuki, a także życia. Zaiste, jest to piękne i budzić może zachwyt, zachwyt w pełni usprawiedliwiony.
Jakub Ptasznik
[1] Zbigniew Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2004, s.224
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura