Kiedy zdecydowaliśmy się z żoną na edukację domową naszych dzieci, przyszłość jawiła się w różowych kolorach. I dalej, po części, tak jest. Po części, ponieważ praktyka edukacji pozaszkolnej, oprócz niewątpliwych zalet, ma też swoje ciemniejsze strony.
Chcielibyśmy pokrótce opisać trudności, na jakie natrafiliśmy do tej pory na naszej wspólnej drodze do właściwego wychowania i wykształcenia dzieci. Nie chcemy zniechęcać nikogo do tej idei, ba, wierzymy nawet, że jej zwolenników nic nie jest w stanie zniechęcić. Lepiej jednak wiedzieć, na co się człowiek porywa...
Dziękujemy Bogu za polskie prawo regulujące kwestię "spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą". Nietrudno jednak zauważyć po samym określeniu tej formy edukacji, że autorem ustawy nie mogła być żadna doskonała istota. I rzeczywiście, nie była.
Tak na przykład doskwiera nam, z czasem coraz bardziej, obowiązek realizacji programu szkolnego. Staje się to ciężarem z kilku względów. Po pierwsze, nie po to odeszliśmy z edukacyjnej stołówki, żeby żywić się według jej menu. Istotą edukacji domowej jest wolność i naturalność procesu kształcenia. Jak to wygląda w praktyce? Przeżywamy oto rocznicę września, a tu w podręczniku do historii starożytność... Chciałoby się poczytać, pooglądać więcej na temat losów naszych rodaków, a tu, gdybyśmy zbytnio przejmowali się programem, nie byłoby na to czasu. Ignorowanie wścibskiego ministerialnego palucha, który pod postacią programu szkolnego wciska nam się do domu i nachalnie wskazuje kierunki, jest jakąś metodą. Przyznaję jednak, że wolałbym jego amputację. Palucha znaczy.
Nasze dzieci również się nie poddają. Życie, w którym są zanurzone dzięki pozaszkolnej wolności, woła o zwrócenie na się uwagi. Nie tak dawno byliśmy świadkami tragedii na radomskim lotnisku. Dla moich córek nie było niczego bardziej oczywistego niż wyrażenie wstrząsu słowem pisanym (druk obok).
Ważną kwestią okazuje się materialna strona całego przedsięwzięcia. Edukacja domowa to nie pięć ani nawet osiem godzin lekcji. To możliwie najwyżej podniesiona dla siebie poprzeczka przez okrągły dzień. Nie ma rady, jedno z rodziców musi zapomnieć o pracy zarobkowej. A to wszystko w państwie, którego ucisk podatkowy obliczony jest na dwie pracujące w każdej rodzinie osoby... Aż ciśnie się na usta wołanie o zwykłe oddanie pieniędzy, które przecież wciąż idą za dzieckiem do jego szkoły. Nie podoba mi się państwowy system edukacji, ale skoro już istnieje, to powinien oddawać podatki po równo. Nie oddaje. Szkoły mają mikroskopy, piłki, a nawet laptopy dla każdego, nam zaś pozostaje wszystko to fundować... innym.
Są też trudności wynikające ze słabości ludzkiej natury. Nie różnią się one od szkolnych, ale w środowisku mniej od szkolnego sztucznym i sformalizowanym potrafią dać się we znaki. Tak na przykład trudna okazuje się organizacja czasu. Mamy czworo dzieci, a każde w innym wieku, każde inne, każde potrzebujące oddzielnej uwagi. Trzeba być i stanowczym, i elastycznym zarazem, a nie wszyscy rodzą się z takimi cechami...
Są i rzeczy bezcenne. Widok naszej dziewięcioletniej Agaty, która z otwartymi ustami i z bezgranicznym zdumieniem w oczach pierwszy raz w życiu widzi zjawisko szkolnej przerwy. Albo kiedy dziewczynki nie wracają autobusem do domu, bo czekają na niego po tej samej stronie, po której wysiadały (nie znają, biedne, radości podróżowania publicznym transportem).
A tak na poważnie, widzimy, jak rosną, coraz mądrzej się zachowują, są coraz bardziej samodzielne... Obserwujemy, jak coraz lepiej radzą sobie pośród starszych kolegów, koleżanek i dorosłych, jak nabywają umiejętności ("Tato, a pani Monika powiedziała, że następnym razem pozwoli mi galopować bez lonży") i jak rozwijają swoje zdolności...
I autentycznie im zazdrościmy.
Małgorzata i Paweł Machałowie
WYPADEK
Su-27 wystartował. Dwóch białoruskich pilotów siedzących za sterami ogarniało radosne podniecenie. Ale huk!
- Słuchaj, zdajesz sobie sprawę, że widzą nas tysiące ludzi? – zapytał pilot.
- Nie!
Obaj wybuchają radosnym śmiechem. Teraz lecą do góry grzbietem. Pilot ma jakieś kłopoty. Marszczy czoło. Właśnie lecą prosto do ziemi, aby w końcu wzlecieć w górę.
- No, wzlatuj już! - krzyczy drugi pilot.
- Nie mogę!
- Uwaga, macie kłopoty z silnikiem! Katapultujcie się! - krzyczy radiostacja. Na czoła pilotów występują krople potu.
Już mają się katapultować, lecz spoczywająca na przycisku ręka drugiego pilota nagle zaczyna silnie drżeć. To, co zobaczył, przeraziło go. Szarpie towarzysza za rękę.
- Patrz - szepcze. - Dom.
Istotnie. 50 metrów od spadającego samolotu stoi dom. Lecą wprost na niego. A tam, na podwórku tego domu, dwójka dzieci się bawi. Chłopiec i dziewczynka. Śmieją się i dokazują.
- Ty się katapultuj - krzyczy pilot. – Ja muszę zostać.
Drugi pilot nawet nie drgnął. W jego głowie mąciło się od myśli. W końcu jedna przebiła się przez potok innych i została. Ostateczna i nieodwołalna.
- Nie - powiedział. - Zostaję z tobą.
Tak więc pilot pokierował maszynę, ominął dom. Już zderzają się z ziemią. I nagle tysiące myśli napływa do głowy pilota i jego towarzysza. Żona, dzieci, dom... Czuje silny wstrząs, potem przeszywający ból. Słyszy krzyk drugiego. Świat zaczyna się rozmazywać...
W tej chwili całe lotnisko pogrąża się w ciszy. Słychać tylko komunikaty o śmierci dwóch białoruskich pilotów.
Weronika Machała, lat 11
NAJWIĘKSZY SKARB
Pan Michał latał samolotami. Z zawodu był pilotem. Miał żonę Elżbietę. Dzieci nie mieli.
Pan Michał codziennie wyjeżdżał na lotnisko w Warszawie. Żegnał się zawsze z żoną i obiecywał, że wróci. Jednak taka obietnica nie mogła być trwała. Pani Ela zawsze o czwartej wyglądała przez okno, sprawdzając, czy przy bramie stoi granatowe auto. Pewnego dnia, gdy jak zawsze zerknęła przez okno, nie ujrzała auta. Popatrzyła z trwogą na zegar. Była czwarta dwadzieścia. - Co się stało? Pan Michał zawsze był punktualny. Pani Ela próbowała się uspokoić. Ale gdy wybiła godzina piąta, nie wytrzymała. Zadzwoniła na lotnisko. Komunikat był kilkakrotnie przerywany, ale pani Ela usłyszała, że pułkownik prosił, aby przyjechała jak najszybciej na lotnisko.
Gdy szybko wysiadła z autobusu i przybiegła na wskazane miejsce, ujrzała porozrzucane wokół części samolotu. Z przerażeniem ujrzała ciało pana Michała i drugiego pilota.
- Co się stało? - spytała pełnym trwogi i rozpaczy głosem.
- Samolot leciał zbyt blisko drzew i zahaczył o jedno z nich. - odparł pułkownik.
Pani Ela podbiegła pospiesznie do ciała swojego męża. Jego dłoń była zaciśnięta. Rozwarła ją i ujrzała na niej małą fotografię. Była postrzępiona, ale wyraźnie było na niej widać postać pani Eli. Ściskał ją w swej martwej dłoni, jakby to był jego największy skarb.
Agata Machała, lat 9
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości