Wrathprayer - Sworn to raging beast
Wrathprayer - Sworn to raging beast
Ignatius Ignatius
90
BLOG

Voidhanger: Wrathprayers (2011) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzea Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Voidhanger to kolejny obok Iperyt projekt poboczny składu Infernal War. Wszystkie te zespoły obracają się (a nawet wirują) wokół  różnych stylów metalu ekstremalnego z naciskiem na jego najczarniejszą odmianę. Voidhanger jest poligonem mającym na celu wyżycie się, w graniu ukierunkowanym na starą szkołę  black metalu, death metalu, thrash metalu. Ponadto wyczuwalne są hard core punkowe wtręty mające podkreślić bezkompromisowość przesłania.

Debiutancki album Wrathprayers (2011) to półgodzinne czerpanie obdartymi i zbroczonymi smolistą krwią garściami z tego co najlepsze.

Płytę otwiera tytułowy utwór, poprzedzony niepokojącym wprowadzeniem. Po nim zdmuchnięci zostajemy przez furiackie spopielenie. Niezmiernie jadowite wokale Warcrimera, szybkie tempo wybijane przez Priest’a grubo ciosane riffy Zyklona. Perkusyjna kawalkada, z nagłymi zrywami - miód na uszy dla miłośników ekstremy w oldschoolowym wydaniu. 

Drugi kawałek jest romantyczną pieśnią o skórowaniu baranka. „Skin the Lamb” to trawiącej wszystko nienawistnej pożogi ciąg dalszy. Tym razem do głosu dochodzą bardziej melodyjne riffy w krwawym sosie à la Bay Area. Kawał przebojowego refrenu o owieczkach z tak oczywistym gitarowym cytatem, że aż tak bardzo nie razi. Odwołanie do takiego standardu o dziwo nie jest tak pretensjonalne jakby to mogło się wydawać. Finałowa eskalacja niepohamowanego cwału na naprawdę wysokich obrotach – ogromną rolę odgrywa precyzja Priest’a. 

Kandydatem na voidhangerowy przebój tej płyty jest „Son of Cain”. Barbarzyńskie ćwiartowanie posoka dżyzda z na prawo i lewo. Chwilowa pauza i jedziemy w bardziej dramatycznym wydaniu - Warcrimer wspaniale artykułuje swój infernalny gniew i pasje. Utwór o zmiennym tempie, w epickim zwarciu ścierają się dwa metalowe żywioły black i thrash metalu.

Szybkie wejście zredukowane do mięsistego średnio szybkiego, dobrze zagęszczonego grzania. „Death Whore’s Corpse”, to miarowe gruzowanie, niczym kolejne przypływy zabarwionej od krwi fal rozbijające się o ostrza przybrzeżnych skał. Jest miejsce na opętańczy majestat, który ani trochę nie tracą myszką. Wszystkie składniki black, death i thrash metalu są idealnie, bezpretensjonalnie wymieszane. 

Welcome to the eve of the world conflagration

Whores of liberty lie paralyzed with fright

Here comes your saviour – the destroyer of nations

Yes, I’ve seen your future and it doesn’t look bright

Nawet na tego typu albumie można znaleźć utwór „zaangażowany”, opisujący ślepą uliczkę w którą konsekwentnie zmierza ludzkość. „Sentenced to Fall” poprzedza kolejne klimatotwórcze intro, krótko po nim następuje przejście do niszczycielskiego wygaru rozdzierającej podwójnej stopy. Ogólnego demolowania zestawu perkusyjnego. Złowieszcze riffy idealnie korespondują z całościowym holocaustem - pasaż blastów idealnie podkreśla rozgoryczenie wokalisty. Tradycyjny finisz z miazgatorską siłą burzenia. Wpleciona doza melodii pełni funkcję nadania majestatycznego wydźwięku.

Wyjątkowo trafny tytuł „Daughter of Filth” – idealnie oddaje syf i brud wręcz punk metalowej prymitywności. Partie gitar okrutnie wwiercają się w głowę. Utwór ten jest intensywną brudną lutą, idealny na koncertowe batalie. Głów nie trzeba ścinać, same potoczą się ostatecznie od intensywności headbangingu. Perkusista gra z precyzją, której nie powstydziłby się automat perkusyjny w Iperycie. Nieważne, że ta muzyka nie odkrywa nowych muzycznych terytoriów, tutaj liczy się szczerość i namacalny entuzjazm jej wykonywania.

I sail the ocean of black melancholy

To where nothing is all

And even though any shore seems so unreachable

I still damn the sun my quest is eternal

Jak się okazuje nawet „pustka” może być pełna frykasów. W „Void” znów natrafiamy na jawne zapożyczenia od klasyków gatunku. Spotęgowane mutagennym speedem, który w hołdzie krwawej bestii tworzy jego gargantuiczną symulakrę.

Bez wątpienia największą ozdobą pierwszej płyty Voidhanger jest dosłowny killer. Chodzi o wampira… nie, nie tego z świata mrocznej fantastyki i legend - lecz najstraszniejszej i ohydnej rzeczywistości. Tytułowy „The Vampire of Beuthen”, to niestety prawdziwy potwór, seryjny morderca kobiet znany jako Wampir z Bytomia, który działał na Śląsku od 1974 do 1982. Utwór ten jest prawdziwym majstersztykiem, samo nakręcającą się spiralą chorobliwej agresji, która rozdziera do żywego nieposkromionym impetem. Podniosłość motywu przewodniego zwala z nóg i każe prosić o więcej.

Taki album zamknąć można tylko doszczętnym wynicowaniem za pomocy wszystkich środków użytych na płycie. „Carnivorous Lunar Activities” to idealne podsumowanie całości, tylko zagrane jeszcze brutalniej i szybciej - kwintesencja Voidhanger. Zwłaszcza mięsożerny pasaż przeżuje niejednego. Jeżeli ktoś będzie się wstanie mu oprzeć, to czekać będzie na niego wymiatający riff, okrutnie przerwany ostatecznym rozwiązaniem.

Wrathprayers (2011) to kawał szczerej i do bólu energetycznej muzyki. Voidhanger idealnie wstrzelił się w trend kultywowania korzeni metalowej ekstremy. Już samą tą płytą Warcrimer dowiódł, że powołanie kolejnej hordy było jak najbardziej uzasadnione. 


Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura