W czwartkowej „Loży Prasowej” wyrażono pogląd, że rząd D. Tuska świetnie rozgrywa informacje z katastrofy pod Smoleńskiem. Za to J. Kaczyński zrobił zły ruch i nie przyszedł na zebranie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ta tak, jakby J. Kaczyński chciał „wywrócić stolik”, na którym PO dobrze gra w karty. Pewnie chodziło im o dobrą passę, bo co do uczciwości przebiegu gry, to bezstronni obserwatorzy mają ogromne zastrzeżenia. Niemniej zacni redaktorzy dali trafne porównanie. Polska i Polacy są rozgrywani przez hazardzistów, wśród których są osoby o wątpliwej reputacji, szulerzy i inni oszuści.
Ale państwem i narodem powinno się rządzić, a nie ogrywać go w karty. Ogrywać po to, by zaspakajać swe żądze szybkiego wzbogacenia się i zdobywać pieniądze na zaspakajanie swych nałogów i zachcianek. Zachcianek jest nieskończenie wiele, dlatego tacy „gracze” nigdy się nie nasycą i wiecznie będą grzeszyć chciwością, zachłannością i nieuczciwością. Widać wyraźnie jak „zło pociąga zło” i jak „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Obrazuje to wypowiedź dziennikarza TVN24 z rana dnia następnego (04. VI. 10r.), który skomentował częste pojawianie się prezydenta Obamy w Zatoce Meksykańskiej w związku z wyciekiem ropy. Rzekł on złośliwie, cytuję z pamięci: „Ciekawe, czy Obama tam przeszkadza, czy pomaga”? Ale jak B. Komorowski z D. Tuskiem łazili po wałach, to nikt nie ośmielił się tak sformułować pytania.
Również w prasie ogłoszono, że rząd D. Tuska nie będzie już obecnie ciął wydatków, bo to prowadzi do zmniejszenia tempa rozwoju gospodarczego. Czyli D. Tusk, jego rząd i poplecznicy reagują z trzyletnim opóźnieniem na słuszne argumenty PiS. Buta D. Tuska i opacznie realizowane przez jego rząd hasło o „poprawności politycznej”, doprowadziły w rezultacie do krachu gospodarczego. Ale przez cały czas panoszenia się PO, B. Komorowski wstrzymywał projekty ustaw PiS, a sejmowa koalicja odrzucała słuszne propozycje PiS i św. pamięci G. Gęsickiej odnośnie przyspieszenia gospodarczego i lepszego wykorzystania pieniędzy unijnych na infrastrukturę.
Ekonomiści, którzy myślą logicznie, a nie uprawiają propagandy, twierdzą, że powinno się realizować w czasie kryzysu inwestycje w infrastrukturę, które wykorzystują tzn. „mnożnik inwestycyjny”. Ich realizacja zapewnia większe zatrudnienie, a pieniądze uzyskane z tych inwestycji mogą być skierowane do innych działów gospodarki. Natomiast rząd D. Tuska „ciął” wydatki na wojsko o około trzy miliardy zł. Przez to zakłady wojskowe zaprzestały całkowicie, lub ograniczyły produkcję. Nie było sprzętu wytwarzanego w Polsce i trzeba go było kupować za granicą. Czyli – pieniądze były tylko wydawane z budżetu państwa. A ponieważ nie wytwarzano w Polsce sprzętu wojskowego, to trzeba było zlikwidować niektóre zakłady, w innych ograniczyć miejsca pracy. Za to zasiłki dla bezrobotnych musiano zacząć wypłacać z tego „dziurawego” budżetu. Produkcję znacznie ograniczono. Nie produkowano, a więc nie było czego sprzedawać wojsku. Czyli nie przypływały do budżetu pieniądze z podatków od dochodów pracowników, ani pieniądze z podatków od sprzedaży sprzętu wojskowego – bo go już nie produkowano w Polsce. Budżet „miał” tylko wydatki.
Specjaliści od ekonomii, m. in. Prof. Gomółka, są zgodni co do tego, że gdyby nie obcięto na wojsko tych trzech miliardów zł., to budżet uzyskałby z tego ok. półtora miliarda z podatków, czym można by zasilić inne działy gospodarki – też o wysokim mnożniku inwestycyjnym. Takie rozwiązania proponowała PiS i J. Kaczyński. Ale PO, D. Tusk i J. Rostowski z tego szydzili. Minister Rostowski, który nie jest profesorem, lecz magistrem, powiedział nawet, że J. Kaczyński jest analfabetą ekonomicznym. Dobrze, byłoby gdyby w wolnej Polsce rządzili tacy „analfabeci” przez cały czas. Za rządów J. Kaczyńskiego wzrost PKB wynosił ponad 7%. A za rządów D. Tuska obniżył się o 6%. Czyli, Polskę dotknął kryzys tak samo ciężko, jak wszystkie inne kraje zachodnie. A wzrost gospodarczy za czasów D. Tuska był tylko dla tego, że rząd J. Kaczyńskiego wypracował 7% wzrostu i było od czego odejmować.
Dlaczego podałem Państwu przykład z wojska? Ponieważ mamy stutysięczną zawodową armię. Ale na wały dano tylko cztery tysiące. Zadziwiająco mało. Nie było tam też tak bardzo potrzebnych wojsk inżynieryjnych i saperskich, zazwyczaj wykorzystywanych przy podwoziach i innych klęskach. Czyżby zbytnio obcięto budżet wojsku i inżynierowie pozostali tylko z długopisami? Broń nas Panie Boże przed tak realizowaną „poprawnością polityczną”.
Zadziwiające jest również stwierdzenie ministra sprawiedliwości, który oznajmił, ze przy powodzi było zatrudnionych kilka tysięcy więźniów. A co z wojskiem? Czyżby zostali w nim sami urzędnicy? To dopiero sukces uzawodowienia armii.
Nic dziwnego, że D. Tusk dostał za całokształt działalności medal od Niemców. Rzeczywiście, sąsiedzi mogą być z niego zadowoleni.
Inne tematy w dziale Polityka