Miasto skrwawione heroiczną walką o przetrwanie, niemal zmiecione z mapy wskutek działań wojennych (spalił nam Miasto w ząbek czesany kolo), które na nowo odzyskuje blask, tym razem znaczony nieco innym kolorytem. Nowoczesne, błyszczące wieżowce na miejscu kamienic, po których zostały gruzy. Symbole kapitalizmu, które sąsiadują z budynkami, noszącymi znamiona bombardowań.
Młodzież odziana w drogie ciuchy niczym w zachodnich metropoliach chodząca po tych samych ulicach, tymi samymi ścieżkami, co Powstańcy z 1944 roku. W pewnej mierze dzięki nim. Po nich pozostały już tylko osamotnione, ale jakże dumnie stojące pomniki – ten Małego Powstańca na Starym Mieście, czy ten w sąsiedztwie siedziby Sądu Najwyższego. I charakter, który Miasto, przynajmniej w niektórych częściach, stara się zachować.
Mieszkańcy tego Miasta, chyba najbardziej nie lubiani i najgorzej postrzegani w całej Polsce, zła sława Warszawa, kpiarz, wieczny cwaniak, Warszawiak etc. Ludzie, którzy – wg "powszechnej opinii" – zniechęcają stylem bycia, a w których sąsiedztwie zmuszeni są żyć ci, którzy chcą coś osiągnąć. Także ci, którzy tak złorzeczą na swoją Stolicę, a którzy potrzebują przyjechać do niej, by zarysować sobie przyszłość w jasnych barwach, by zrobić karierę, by dotrzeć na szczyt. Mieszkańcy Warszawy, którzy w pewnej części przechowali w sobie Jej charakter.
Charakter tworzony przez tych, którzy Miasto kochali tak mocno, że zawsze z dumą w głosie będą mówić, skąd są. Tych, którzy nieraz przez miłość do swojego kraju i swojej Stolicy lądowali w ubeckich katowniach. Tych, których historia dopiero po kilkudziesięciu latach mogła nazwać Bohaterami.
Rano w towarzystwie stałych, lecz anonimowych towarzyszów życia dojeżdża się do szkoły, czy pracy. Twarze w metrze są obce, bo i po co się znać, to kosztuje zbyt drogo, lepiej jechać i spać. Powtarza się ten manewr dzień w dzień. I spogląda zaspanymi oczami na kolejne strony "Metra". Po opuszczeniu autobusu następuje spacer pośród zdyszanego i bezładnie, a jednak do jakiegoś celu goniącego tłumu, tworzącego charakterystyczny miejski gwar i szum. I tylko czasem ktoś przystanie na moment i zastanowi się, co na tych ulicach działo się ponad pół wieku temu. Że każda z nich kryje za sobą własną Historię.
Nad rozjaśnioną tysiącami światełek metropolią góruje symbol minionej epoki, który jednak jakby wtopił się w jej tło – Pałac Kultury. Pałac, noszący przez długi czas imię największego zbrodniarza wszechczasów, który jednak potrafił się odciąć od niechlubnej przeszłości, z którego ostatniego piętra można zobaczyć Stolicę w całej okazałości, ze wszystkimi jej odcieniami, praskimi zakamarkami i setkami zapomnianych miejsc.
Może to właśnie Praga w największym stopniu zachowała swój dawny charakter. Kto wie, ilu w praskich blokowiskach, osiedlach, gdzie – cytując słowa pewnego wykonawcy muzycznego – czterdziestu mieszka, trzech pracuje, ale każdy żyje wciąż mieszka zawadiaków, rodem z książek Grzesiuka, żyjących boso, ale w ostrogach. Kto wie, gdzie z kolei "ziomki z podwórek" zastąpiły "ferajny z kamienic". Z pewnością pod monopolowym wciąż cięte typy piją czterdziestkę, a co kulturalniejsi sączą piwo z wizerunkiem króla Zygmunta, tego, który zrobił z Warszawy stolicę. Można się na ten charakter obrażać, można też, przykładowo, się nim fascynować, nie czując się jego elementem.
Tak, jak reżyser filmu "Rezerwat", ukazujący takich zaprawionych w bojach "ciętych typów", kurzących "bez filtra" i za kołnierz nie lubiących wylewać, którzy napiwki biorą, ale tylko od tych, których uważają za swoich i z zasadami. Wszak pieniędzy od złodzieja się nie bierze. Spokój w głowie, porządek musi być. Można też wyrzekać na czyhające zewsząd niebezpieczeństwa, owiane złą sławą zakamarki, ulicę Ząbkowską i bloki z grubej płyty. Bloki, zza których w każdej chwili wyskoczyć może wygolony jegomość, chcący w godzinach przedpołudniowych, na oczach obojętnie patrzących przechodniów „zaznaczać swój teren”, ścigając z kijem w ręku każdego, kto w jego mniemaniu teren ten narusza (a który nie zaśnie, jeśli komuś nie wpierdoli; wiem, bo widziałem).
Prawa strona miasta ma bardzo różne oblicza. Wspomniany jegomość to jednak nie to samo, co te "cięte typy". Oni, w całej prostocie swego rozumowania, mają pewną hierarchię. Może wśród nich kryje się słynna "mądrość ludowa". Jeśli zastanowimy się, gdzie ubek, agent, czy jakikolwiek splamiony kolaboracją z wrogim systemem odszczepieniec był najmniej akceptowany i powszechnie wytykany palcami, to pewnie na Pradze. Tu, gdzie Patriotyzm, Duma, Honor to pojęcia pisane właśnie z dużej litery.
Co roku, 1 sierpnia, można wreszcie, od 18 lat publicznie obchodzić rocznicę tych 63 dni Chwały, czyli Powstania Warszawskiego, zapalając znicze (i płonące znicze w wielu miejscach nocą każą pamiętać, że ktoś walczył właśnie o to), których blask przez kilka nocy oświetla okolicę. W hołdzie każdemu, kto padł i nie wstał, dziś zwolnię, jak zawsze, pierwszego dnia sierpnia.
Czyta się chłodne komentarze historyków, że nie miało ono sensu, że było skazane na niepowodzenie. Pewnie to i prawda. Ale czy to ma spowodować brak szacunku dla młodych ludzi, którzy w bohaterskim i heroicznym czynie wyszli na ulice walczyć z okupantem? Skądże! Bohaterowie śpią na Cytadeli stokach, w grobach pod brzozowym krzyżem na Powązkach. A obowiązkiem warszawskiego patrioty, człowieka "sercem chodzącego po ulicach" jest zatrzymać pamięć o ich Bohaterstwie. Z miłości do Miasta, ale też z pobudek praktycznych – czy gdyby nie tacy ludzie, jak Oni moglibyśmy zaznać spokoju i bez strachu wyjść na ulice, podziwiając kwitnące i rosnące na oczach Miasto?
Ojczyzna to ziemia i groby – ładnie ktoś napisał, to nie tylko kawałek terytorium. Narody, które tracą pamięć, tracą życie. My mówimy tym samym językiem, co Oni. Wywodzimy się z rodzin, w których choć jedna osoba na pewno w jakiś sposób związana była z tradycją patriotyczną. Nasi przodkowie chodzili po tych samych ulicach. Również Przodkowie. Ci, którzy w najcięższych chwilach, kiedy o wiarę w Polskę było niezwykle ciężko, walczyli do upadłego. Bez szacunku do Nich, tracimy szacunek do siebie. Jesteśmy Im coś winni. Albo Coś winni.
Można podbić kraj, zniewolić ludzi, mordować nieugiętych. Ale ducha narodu się nie zabije. Można zniszczyć miasta, obalić pomniki, spalić dokumenty. Ale nie można zniszczyć pamięci. – taką wiadomość dostałem od przyjaciela, który skończył oglądać "Katyń" Andrzeja Wajdy.
Można brzydzić się "czerwonoskórymi", którzy podchodzą o 8 rano, by zainkasować kasę "na bułki". Można irytować się dziurawymi drogami. Można wkurzać się tym, że przechodząc przez ulicę na zielonym świetle można naciąć się na przejeżdżającego przed nosem idiotę, który chce zyskać tą sekundę na czasie, narażając czyjeś życie.
Można twierdzić, że na chłodno analizując wady i zalety swojego miasta, więcej widzimy tych pierwszych. Ale można mimo tego, trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi, kochać swoją Stolicę. I cieszyć się po powrocie z każdego tygodniowego odpoczynku od Niej.
Jeśli do jakiejś symboliki jest mi blisko to właśnie do tej – kotwicy, białego orła, syrenki i biało-czerwonej flagi. Symboliki, tworzącej klimat warszawsko-patriotyczny.
Niech żyje wolna Warszawa!
W tekście wykorzystałem, umieszczone w nawiasach fragmenty kawałków Eldo – "Ferajny", "Świadek z przypadku", Eldo, Pjusa i Pelsona "Lubię włóczyć się...", Kubsona "O Warszawie", Włodiego "Definicja", utworu zespołu Kwadratura Koła i piosenki "Stacja Warszawa Lady Pank.
Jeśli chodzi o twórczość w klimacie mniej lub bardziej patriotycznym z czasów PRL-u polecam przede wszystkim Jacka Kaczmarskiego (nie tylko klasyka, czyli "Mury"), Jana Pietrzaka (nie tylko klasyka, czyli "Żeby Polska była Polską") i Jana Krzysztofa Kelusa, zwłaszcza "Szosa E7", o protestach w Radomiu ("Czerwony Radom, pamiętam siny, jak zbite pałką ludzkie plecy, szosę E7, na dworcach gliny, jakieś pieniądze, jakieś adresy, strach w ludzkich oczach, upokorzenie, w spotniałych palcach świstki wyroków, pamięć odbitą na ścieżkach zdrowia...") i "Piosenka o drugiej Polsce" ("Mężczyźni o twarzach męczonych wódką, z plakatów "On pije, my za to płacimy""; "Zarobić do Szwecji, odpocząć do Grecji, po pierwszym zawale działacze studenccy" – znakomity opis komunistycznej rzeczywistości).
Jak wielu warszawskich patriotów, jestem szczęśliwym posiadaczem koszulki z panoramą stolicy i napisem "Nie mówię szeptem, gdy mówię skąd jestem". Poniżej umieszczam, pochodzący z "Gazety Wyborczej" opis historii tychże koszulek:
"Kiedy tu szedłem, pięć osób zapytało mnie, gdzie można dostać taką koszulkę - śmieje się Karol Nowakowski. Na swoim T-shircie manifestuje dumę ze stolicy
W poniedziałkowym numerze "Gazety Stołecznej" napisaliśmy o przewrotnych koszulkach "Nie jestem z Warszawy" wymyślonych przez młodego warszawiaka Krzysztofa Szafrańskiego.
Tekst wzbudził wiele emocji. Odezwał się po nim Karol Nowakowski "Pjus", raper z zespołu "2 cztery 7":
- To woda na młyn dla antystołecznych zachowań. Napędzanie negatywnych stereotypów o warszawiakach - tłumaczy "Pjus" - Nie wierzę, że taką koszulkę kupi mieszkaniec stolicy. W tym kontekście "Nie jestem z Warszawy" brzmi jak: "Wstydzę się Warszawy".
Karol się nie wstydzi, a na dowód prezentuje koszulkę własnego autorstwa. Na pierwszy rzut oka wygląda podobnie jak T-shirt Szafrańskiego. Na czarnym tle biała panorama miasta z Pałacem Kultury na pierwszym planie, lecz nie przekreślona. Hasło brzmi: "Nie mówię szeptem, gdy mówię skąd jestem".
- To cytat z hiphopowego utworu Włodiego pt. "Definicja". To kawałek o Warszawie, jej definicja, pod którą się podpisuję - deklaruje Nowakowski.
"Nikt nas nigdzie nie lubi, to zła sława, Warszawa Ja nie mówię szeptem, gdy mówię skąd jestem, WWA miasto rapu, miasto przestępstw. Stołeczne bloki szpetne - z tym nie zerwę"
- We wrześniu zeszłego roku postanowiłem przenieść hasło Włodiego na koszulkę - wspomina "Pjus" - Zrobiłem jeden T-shirt dla siebie, ale wkrótce okazało się, że budzi zainteresowanie. Zwracali się do mnie znajomi, znajomi znajomych, ludzie na ulicach. Wyprodukowałem pierwszą serię. Ale nie sprzedaję koszulek na stronie internetowej. To jest dystrybucja jeden na jeden.
T-shirty są też dostępne w kilku warszawskich skateshopach.
Dlaczego Karola oburzyła koszulka "Nie jestem z Warszawy" i jej przekreślony symbol?
- Jeśli powodem powstania takiego T-shirtu jest, jak deklaruje jego autor, strach przed wrogim stosunkiem do warszawiaków w innych miastach, to powinien raczej napisać na nim: "Robię w gacie, gdy pytają mnie, skąd jestem" - tłumaczy raper. - Fakt, wielokrotnie spotkałem się z szykanami za stołeczne pochodzenie, ale nie mam zamiaru niczego udawać. Wolę walczyć ze złym stereotypem, niż kłaść uszy po sobie.
"Pjus" podkreśla, że nie wyraża się o Warszawie w samych superlatywach.
- Mówię głośno o tym, co kuleje, co mi tu nie pasuje. Mówię o tym, jakie jest to miasto.
- A jakie jest?
- Brudne, niedostatecznie wypromowane. Nie ma na to pomysłu. Wszędzie tylko Starówka i Pałac Kultury. Mnie interesuje Warszawa nieznana, inna. Gdybym oprowadzał wycieczki, nie pokazywałbym im po raz kolejny Syrenki, tylko np. budynek przy ul. Kredytowej 3, który wygląda jak z Gotham - miasta Batmana. Albo galerię vlepek przy ul. Traugutta.
Mimo minusów stolicy "Pjus" jest z niej dumny:
- Staram się pielęgnować pamięć o tym mieście, jego historię. Co roku 1 sierpnia o godz. 17 idę na plac Powstańców Warszawy - mówi - W zeszłym roku założyłem na ramię biało-czerwoną opaskę. W pewnym momencie podszedł do mnie starszy pan i mi podziękował. "To ja dziękuję" - odpowiedziałem. Obu nas to poruszyło."
Grzesiuk, chłopak z ferajny 17 maja 2008 roku o godzinie 17:30 w TVP Polonia.
Inne tematy w dziale Polityka