Jacek Tomczak Jacek Tomczak
155
BLOG

Zbrodnia a szaleństwo, potępienie a prewencja-notatki studenta prawa po zbrodni na UW

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Społeczeństwo Obserwuj notkę 5
W znanym cytacie niemiecki kanclerz Otto von Bismarck głosił, że kto za młodu nie był socjalistą, ten nie ma serca, zaś kto na starość nie zostanie konserwatystą, ten nie ma rozumu. Parafrazując von Bismarcka: kto w momencie zbrodni nie wykazuje wrażliwości na osobę poszkodowaną i jej bliskich, nie wyraża przejęcia okrucieństwem, ten nie ma serca, natomiast ten, kto z emocji wyprowadza poglądy na możliwe sposoby zapobiegania podobnym zdarzeniom, ten nie ma rozumu.

Zbrodnia dokonana przez Mieszka R. na pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego wstrząsnęła mną szczególnie, ponieważ kilka lat przechodziłem obok miejsca, gdzie do niej doszło, ale też dlatego, że sam jestem studentem prawa.


Jeśli jest ona ciosem wymierzonym w człowieczeństwo, to nie tylko z uwagi na jej makabryczne okoliczności, ale też dlatego, że życie polega w dużej mierze na minimalizowaniu wpływu przypadku na jego przebieg, dążeniu do przewagi znaczenia działania nad losem. Takie zdarzenie powoduje poczucie totalnej bezsilności, jest ciosem wymierzonym w odczuwaną i pożądaną racjonalność świata.  


Oczywiście, tak jak morderstwo pani Małgorzaty jest czymś w rodzaju działania spersonifikowanego pioruna, tak w medialne i społeczne reakcje na nią wpisana jest charakterystyczna mieszanka krótkotrwałości, emocjonalności i powtarzalności. Wydaje mi się, że istnieje wyraźny rozdźwięk między przejęciem a przejmowaniem się, coś w rodzaju różnicy między patrzeniem a widzeniem – im większe przejęcie ktoś wykazuje, tym bardziej doraźny i nie przenoszący się na działanie ma ono charakter. Miarą troski o zwiększenie poziomu bezpieczeństwa są działania podejmowane długo po tym, gdy zdarzy się niebezpieczeństwo.


W znanym cytacie niemiecki kanclerz Otto von Bismarck głosił, że kto za młodu nie był socjalistą, ten nie ma serca, zaś kto na starość nie zostanie konserwatystą, ten nie ma rozumu. Parafrazując von Bismarcka: kto w momencie zbrodni nie wykazuje wrażliwości na osobę poszkodowaną i jej bliskich, nie wyraża przejęcia okrucieństwem, ten nie ma serca, natomiast ten, kto z emocji wyprowadza poglądy na możliwe sposoby zapobiegania podobnym zdarzeniom, ten nie ma rozumu.


Wszedłem kiedyś w spór z pewnym mężczyzną, który tuż po tym, jak duński piłkarz dostawał zawału serca w trakcie meczu i padł nieprzytomny na środku boiska – co wywołało we mnie przejęcie – żachnął się, że nie ma sensu się szczególnie przejmować, bo przecież tego dnia setki osób na całym świecie zginęły na drogach. Poddawanie emocji pod werdykt statystyki, zastępowanie empatii kalkulatorem wydaje mi się wyrazem skrajnego deficytu wrażliwości – człowiek przeżywa i dobrze, że przeżywa.


Z drugiej strony, poglądowi wspomnianego mężczyzny trudno odmówić racji w tym sensie, że w świat wpisany jest tragizm i ludzkie dążenie do całkowitego wyeliminowania zdarzeń dramatycznych swoją skutecznością bliskie jest walce o to, by w ludzi nie uderzały pioruny. Całkowite bezpieczeństwo możliwe jest tylko przy całkowitym zniewoleniu, które zresztą poczucie zagrożenia tylko by spotęgowało.


O ile części rozemocjonowanych i przerażonych ludzi w istocie trudno odmówić troski, o tyle u innych przejęcie znajduje się niebezpiecznie blisko podniety. Być może już zupełnie zatracili zdolność odróżniania filmów z Netflixa, gdzie popularność i oglądalność buduje przemoc, więzienie i gangsterzy od rzeczywistości, którą filmy coraz mniej opisują, a coraz bardziej kształtują. Do mediów, po dokonaniu zbrodni przez Mieszka R., wyciekło nagranie z leżącą w kałuży krwi panią Małgorzatą i napastnikiem zatrzymywanym przez ochroniarzy i policjantów. To być może nie mniej dramatyczny niż sama zbrodnia wyraz kondycji wielu współczesnych ludzi: nagrywający filmik potraktował ofiarę zbrodni, jak oblanego ketchupem czy czerwoną farbą aktora z filmu na Netflixie. Nie reagował a nawet nie uciekał – jego ludzkie odruchy czy choćby troska o własne bezpieczeństwo ustąpiły przed fascynacją zbrodnią.


Na fali emocji na sterydach w podobnych sytuacjach zazwyczaj pojawiają się żądania przywrócenia kary śmierci. Jedną z najbardziej kuriozalnych ankiet, jakie widziałem po zbrodni na jednym z portali internetowych była ta, w której na pytanie o stosunek do przywrócenia kary śmierci były trzy odpowiedzi: „za”, „przeciw”, „ w szczególnych przypadkach”. Jest to specyficzny rodzaj przeniesienia na poziom ankiety tego niezwykle często powtarzanego zdania: „Ja nie jestem za karą śmierci, ale w takiej sytuacji to…”. To, oczywiście, absurdalne, bo przecież nikt nie domaga się kary śmierci w przypadkach, które nie są szczególne, np. kradzieży prądu.



Bardzo niebezpieczne wzywanie do zmiany porządku prawnego pod dyktando emocji – niebezpieczne, gdy zmienia się definicję gwałtu, niebezpieczne, gdy mówi się o „morderstwie drogowym” (zapominając, że morderstwo oznacza intencje, a nie zamiar ewentualny, czyli godzenie się z następstwem w postaci czyjejś śmierci), niebezpieczne, gdy woła się o szubienicę po bestialskim ataku. Nie rozstrzygam tu absolutnie czy kara śmierci powinna być przywrócona – zwracam tylko uwagę na to, że rozwiązania prawne nie powinny być wprowadzane wskutek upojenia takimi czy innymi emocjami. Swoją drogą, ciekawe ilu z tych, którzy domagali się kary śmierci dla Mieszka R. przyjęłoby całkowicie inną perspektywę mówiąc o sprawie Tomasza Komendy, który przecież niewątpliwie padł ofiarą wołania o szubienicę.


Pewien paradoks wpisany w publiczne komentowanie zbrodni tego kalibru polega także na tym, że im bardziej wypowiadający się nienawidzi, odcina się, potępia, tym mniejszą ma szansę zaproponować sensowne możliwości zapobiegania. Tylko wczuwając się w myślenie sprawcy można myśleć o zapobieganiu podobnym zdarzeniom. Nienawiść nie daje pola do zrozumienia przyczyn - kluczem do powstrzymania kolejnych Mieszków nie jest egzaltowanie się tym, co my sami uważamy o Mieszku, lecz wczucie się w to, co myślał Mieszko. Chyba, że szczytem dojrzałości analiz ma być trwające dobę potępienie i niewiele dłużej trwająca refleksja. 


Oczywiście, Internet zalały tysiące postów o synu prawnika, któremu ojciec chce "zapewnić bezkarność" i "zrobić z niego wariata", tak jakby trzeba było robić wariata z kogoś, kto w publicznym miejscu, na oczach ludzi, przed zmrokiem odcina głowę nieznanej osobie. Kogoś kto mógłby równie dobrze pojechać pod dowolny zakład karny i poprosić: "wsadźcie mnie na dożywocie".


Ojciec, według internetowych anonimów źle wychował syna. Otóż nie, źle wychować syna mógł ojciec, którego potomek regularnie bije ludzi w twarz. Odcięta glowa jest dużo słabszym aktem oskarżenia wobec rodziców niż akty pospolitej demoralizacji. Dlatego że zło, skrajne zło, powyżej granicy skali i racjonalności staje się szaleństwem. Im bardziej niedorzeczną i potworną zbrodnię ktoś popełnia, tym bardziej - z medycznego punktu widzenia - można go tłumaczyć. Psychiatria nie jest nauką o etyce, ale też nie ma nieetycznego zachowania, jeśli nie ma zamiaru. A zamiaru nie ma, jeśli nie ma poczytalności. 


W pewnym sensie paradoks psychiatryczny dubluje paradoks prawny, wpisany w prowadzone postępowania karne. Im mniej powie podejrzany na pierwszym przesłuchaniu, tym lepiej. Bo okoliczności tworzone przez wymiar sprawiedliwości są dalece odmienne od tych, jakie znamy z "normalnego życia" - w prokuraturze nie tyle winni się tłumaczą, co winnym staje się ten, kto się tłumaczy. Jakikolwiek punkt zaprzeczenia jest dla oskarżyciela lepszy niż poruszanie się z nie zawierającej konkretu magmie. 


Z psychiatrią jest podobnie - najłatwiejdostać się na obserwację psychiatryczną wcale nie wskutek mówienia o myszkach na ścianach i skakania po stole w trakcie badania. Dużo skuteczniejsze jest nie mówienie niczego. Skoro ktoś milczy to niby na jakiej podstawie mamy go oceniać? Jak skacze po stole, to już można ocenić. Ze manipuluje. Skoro sąd nie ma o psychiatrii pojęcia, musi uznać opinię psychiatry. Psychiatra ma rację. Dlaczego? Bo jest psychiatrą.


I dalej - skoro nie wiadomo czemu zabił, to na jakiej podstawie mamy uznać, że miał zdolność rozpoznania swojego czynu, zarówno pod kątem oceny etycznej, jak i tego co fizycznie czyni? Na jakiej podstawie mamy też stwierdzić, że miał zdolność kierowania swoim postępowaniem? A to przecież dwa kryteria oceny poczytalności, zapisane w polskim Kodeksie karnym.


Nie wiem czy dalej tak jest, ale na maturze z matematyki tyle samo punktów, co za wynik przyznawano za zapisane równanie. Gdyby było inaczej, byłoby to równoznaczne z nagradzaniem za coś w rodzaju wygranej w Totolotku. Po zbrodniach tego typu mamy do czynienia z odwróceniem klasycznego rozumowania logicznego: znając wynik, tworzymy równanie. Problem w tym, że dziesiątki równań mogłyby doprowadzić do podobnego rezultatu.


I miarą wiarygodności tropicieli związków przyczynowych w odmętach psychozy nie jest wypowiadanie się post factum - jasnowidzenie po szkodzie odpowiada na zapotrzebowanie na uporządkowany świat, ten wewnątrz nas i na zewnątrz, ale niewiele wyjaśnia. Miarą wiarygodności byłaby zdolność wykazania, który z tych tysięcy młodych chłopaków, którzy chodzą na Marsze Niepodległości i fascynują się militariami odetnie komuś głowę. 


Oczywiście, pomijając błąd poznawczy polegający na ocenianiu zachowań miarami innymi niż te, które służyły za barometr w momencie, gdy te zdarzenia miały miejsce, w sytuacji, gdy znamy "zdarzenie główne", czyli zbrodnię. 


 Dyskutowałem z kimś niedawno na temat sondaży i ich roli we wpływaniu na myślenie ludzi. Sondaże mają podobno oddawać, co ludzie myślą- faktycznie kształtują myślenie ludzi. Z informacjami w mediach, dotyczącymi osób podejrzanych i zatrzymanych jest podobnie. Media informują o zbrodni i mówią o wyrokach? A może media wskazują, kto jest zbrodniarzem i wpływają na to, jaki wyrok dostanie? 


I dalej- media potępiają sprawcę, kierowane najwyższymi pobudkami moralnymi? To czemu niedługo po takich zdarzeniach słyszy się o naśladowcach i powielaniu zachowań morderców?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo