jan0403 jan0403
228
BLOG

Obciach mniemany, czyli kino od Rydzyka

jan0403 jan0403 Kultura Obserwuj notkę 4


Iść czy nie iść? Ja poszedłem i nie żałuję. Ale po kolei. Najpierw były cztery recenzje, wybrane w konkretnym kręgu, jednak bez złośliwości. Po prostu chciałem wiedzieć, na jakie ułomności filmu o bł. Karolinie Kózkównie Zerwany kłos mam zwrócić uwagę. W dalszym ciągu nie posługuję się ironią. Chciałem wiedzieć. Te recenzje to Łukasza Muszyńskiego na filmweb.pl, Dawida Muszyńskiego – naekranie.pl, Darii Różańskiej – natemat.pl, oraz Łukasza Knapa na wp.pl. Mimo że recenzenci zdecydowanie mnie zniechęcili, do kina poszedłem i, jak już wspomniałem, nie żałuję. Kolejnej recenzji pisać nie będę, chociaż chcę podzielić się kilkoma refleksjami. Bardziej będzie jednak o pewnym zjawisku i przeczytanych artykułach niż o samym filmie.


Daria Różańska zaczyna bardzo efektownie:


„Zerwany kłos” to film, który spełni swoją funkcję: zachwyci niewymagających.


Po takim początku wszystko właściwie już wiadomo. To film adresowany do specyficznej widowni, widowni religijnej, i to religijnej radiomaryjnie, a nie nowocześnie, według standardów ustalonych przez Gazetę Wyborczą, Tygodnik Powszechny, no i paru księży, którzy z różnych powodów księżmi przestali być. A taka widownia, niestety, pojęcia o sztuce filmowej czy o sztuce w ogóle mieć nie może. Różańska kończy swój tekst spostrzeżeniem, że na premierze zjawili się politycy. I to jacy! Bartłomiej Misiewicz, Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Mariusz Błaszczak. No przepraszam bardzo, jeśli ONI byli, to film musi być gniotem. To smutne, ale jeżeli recenzja zaczyna dokonywać oceny publiczności, przestaje być wiarygodną. A taka tendencja pojawia się także w innych tekstach. Łukasz Muszyński pisze bowiem:


Bądźmy szczerzy: tej recenzji nikt nie potrzebuje.


Unika w ten sposób merytorycznej oceny, zauważa też zresztą, że film adresowany jest do specyficznej, a jakże, widowni:


Widziałem, że przeżywają oni film Ludwiga zupełnie, jakby uczestniczyli w liturgii. Obrzędu religijnego nie da się zaś ocenić w kategoriach dobry – niedobry – ujdzie. Wiadomo, homilia i wokal organisty mogą pozostawić wiele do życzenia, ale to przecież nie one są sednem uroczystości.


No właśnie, film adresowany do widza szczególnej troski, widza, któremu kino pomyliło się z kościołem. Podobnie twierdzi Dawid Muszyński:


„Zerwany kłos”to film dla specjalnie wyselekcjonowanej grupy odbiorców, która pewnie wybierze się na niego do kin bez czytania jakichkolwiek recenzji. Wszystkim innym radzę poczekać, jak będzie emitowany w Telewizji Trwam, ponieważ jestem przekonany, że prędzej czy później tam trafi.


Tak, trafi do Telewizji Trwam, bo zdaniem autora do kin trafić nie powinien. I jeszcze jeden argument, który pojawia się tu i ówdzie. Zerwany kłos to film religijny. Tak, to rzeczywiście film o głębokim przekazie religijnym. Czy to jednak oznacza, że nie da się o nim pisać merytorycznie? Tymczasem recenzent Wirtualnej Polski, Łukasz Knap, wzbija się na wyżyny geniuszu, pisząc o filmie tak:


(…) czysta pornografia cierpienia na łańcuchu prostacko interpretowanej teologii katolickiej. Tani, religijny kicz”.


Teraz wypada mi się przyznać, wobec takiego stwierdzenia pozostaję bezradny, ponieważ kompletnie go nie rozumiem. Ale pocieszam się, dlatego że autor też niczego nie zrozumiał, z filmu rzecz jasna. A zaczyna swój tekst, który zresztą trudno nazwać recenzją, niezwykle oryginalnie, informując, że reżyser na pokazie prasowym powitał dziennikarzy słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. No cóż, takie rzeczy to tylko u Rydzyka. Ale na salonach? No nie, tego Knap już nie napisał, to moja interpretacja, autor zaś ową informację wykorzystuje do czegoś innego. Stwierdza bowiem, że sam film nie ma z Ewangelią wiele wspólnego, a jako argument podaje, że


“Zerwany kłos” pod przykrywką natchnionej religijnie biografii bł. Karoliny Kózkówny jest groźną w wymowie apoteozą uświęcenia przez przemoc.


Apoteoza uświęcenia przez przemoc? Jakże to? Czy Karolina pragnęła, aby ktoś zastosował wobec niej przemoc? A może to rosyjski żołdak, próbując ją zgwałcić, doznał uświęcenia? Gdzieś tu chyba brakuje logiki, nieprawdaż?


A merytorycznie? O samym filmie? Przede wszystkim zarzuca się mu, że jest zbyt długi, bo scenariusz wątły i dziwaczny. Czas już, by zacząć konfrontować te uwagi z rzeczywistością. Prawdą jest, że niektóre sceny można by przyciąć, a ilość ujęć filmowanych w zwolnionym tempie – ograniczyć. Dotyczy to przede wszystkim zakończenia, pełnego liryzmu, bogatego w znaczenia, ale w pewnym momencie przekraczającego granicę możliwości percepcyjnych widza. Problem jednak tkwi w czymś innym. Nużące bywa dziś dobro, nużący jest obraz kochającej się rodziny, obraz człowieka modlącego się. To razi. Stąd biorą się kolejne zarzuty: drętwe i pełne oczywistych metafor dialogi, manieryczna i pełna przesadnej emfazy gra aktorów, zdecydowanie czarno-biały przekaz, a więc przerysowane dobro i karykaturalne zło. Zacznijmy od dialogów. Niektóre rzeczywiście wydają się być nienaturalne, język Karoliny książkowy. A sceny? Pełne niejednokrotnie patosu, czasem niezwykłego, lirycznego piękna, jak chociażby scena modlitwy na polu, gdzie widzimy bohaterkę wśród dzieci, bohaterkę dającą przykład rozmowy z Bogiem. A potem jeszcze dziewczyna w bieli idąca wśród pól, scena, która szczególnie boli recenzentów. I ta stanowczość szesnastolatki w sprawach zasadniczych, i jeszcze jej głośno wypowiedziana tęsknota za Chrystusem. Stop. Tego już za wiele, panie reżyserze. Tak się przecież nie robi filmów. Łukasz Muszyński pisze, że to kino, któremu obce są niuanse. Pewnie czegoś nie zauważył, na przykład dylematów ojca Karoliny czy głębokiej, niełatwej rozmowy księdza z główną bohaterką na temat zgwałconej Doroty, niemniej jednak przekaz na ogół rzeczywiście jest czarno – biały. Można by podawać jeszcze inne argumenty. Należy też uznać prawo każdego do własnej oceny, również krytycznej. Nie wolno jednak pominąć zestawienia fabuły filmowej z rzeczywistością, a to zestawienie zdaje się przemawiać za filmem. Może trudno dzisiaj w to uwierzyć, ale błogosławiona Karolina taka właśnie była. Mówią o tym przekazy i wspomnienia. Nawet język filmowych dialogów nie musi być niewiarygodny, skoro bohaterka znana była z zamiłowania do książek, a miejscowy ksiądz powierzył jej katechizację dzieci i młodzieży. A czarno – biały przekaz? Tu także trudno nam uwierzyć, że istniał taki świat, w którym potrafiono oddzielić dobro od zła, taki rodzinny mikrokosmos, w którym wszystko było przejrzyste, chociaż nie zawsze łatwe. A my dzisiaj miewamy coraz częściej zwyczaj mieszać czerń i biel, zapominamy tylko, że z tego nie wyjdzie kolorowy, piękny świat, a jedynie zwykła, przygnębiająca szarość. Ale wystarczy krystalicznie czystą wodę prześwietlić słonecznymi promieniami, a otrzymamy całą paletę barw. Piękno tworzy się bowiem wyłącznie z pierwiastków szlachetnych, a nie z pomieszania dobra i zła. Tak piękną i czystą była Karolina Kózkówna, prześwietlona światłem, i to z samego Nieba płynącym. Ale jak tu o tym zrobić dobry film, film o dziewczynie, która za dziewictwo zapłaciła życiem? Co za pomysł!


I zastanawiam się, co wspomnianych recenzentów bardziej boli, piękny, chrześcijański przekaz czy prozaiczny fakt, że film wyszedł z fundacji znienawidzonego ojca Rydzyka. Pewnie jedno i drugie. A ja wcale nie zamierzam czynić z Zerwanego kłosa filmowego arcydzieła, nie zamierzam udawać, że nie dostrzegłem w filmie żadnych warsztatowych mankamentów, nie zamierzam obalać wszystkich krytycznych opinii. Zamierzam tylko zachęcić do pójścia do kina na film przyzwoicie zrobiony, ale przede wszystkim film uczciwy. Obejrzenie filmu od Rydzyka nie będzie żadnym obciachem.


jan0403
O mnie jan0403

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura