
Nie trzeba było wybuchów trytolu, nie trzeba było zamiany zwłok, nie trzeba było prostackich afer - wystarczył jeden solidny huragan, by przesądzić wynik wyborów na prezydenta USA.
Jeszcze kilka dni temu duża grupa niezdecydowanych wyborców zastanawiała się, kto wygra wyścig do Białego Domu. Wielu skłaniało się w kierunku Mitta Romney’ego uważając, że ma lepszy pomysl na uzdrowienie amerykańskiej ekonomii – przy tym hasło „duże zmiany”, dodawało wiatru w żagle... To było wczoraj, teraz jest „day after” po sztormie stulecia – Sandy.
Na pięć dni przed wyborami, prezydent Obama zawiesił kampanię wyborczą i jak przystało na przywódcę kraju skoncentrował się na pomocy ofiarom niszczycielskiego żywiołu. Nie trzeba było długo czekać na reakcje polityków i mediów: „wybitny”, „co za postawa”, „prezydent zdał egzamin”... Każda stacja telewizyjna i prasa codzienna wpadły w prawdziwy zachwyt. Pojawiły się zdjęcia Obamy ściskającego, całującego i pocieszającego zapłakane kobiety. Romney’emu nie pozostało nic innego, jak zbierać paczki z żywnością dla poszkodowanych...
Sandy zakończył zacięty wyścig i zapewnił Obamie kolejne cztery lata w Białym Domu.
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości