
A teraz wszyscy stulcie pyski i do roboty...
Tak jak to przewidziałem kilka tygodni temu – Obama zapewnił sobie drugą kadencję jako prezydent USA. Wyścig do Białego Domu okazał się dla urzędującego prezydenta spacerkiem po sytym obiedzie. Romney nie miał nic do zaoferowania poza enigmatycznymi obietnicami wielkich zmian i paroma dowcipami. Wbrew sugestiom wielu speców od polityki, nie była to kampania, której głównym tematem były sprawy gospodarcze, ale unikane i przemilczane konflikty socjalne. Nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu – konflikty rasowe i wyrosłe z nich dysproporcje społeczne. Tego tematu, rzecz jasna, kandydaci starali się nie dotykać, jak rozgrzanego w ognisku ziemniaka.
W oczach mniej uprzywilejowanych, nielegalnych emigrantów, latynosów, czarnych Amerykanów i białej biedoty, Romney był reprezentantem chciwości Wall Street i kowbojskiej polityki zagranicznej. Z kolei Obama, to w ich oczach, amerykańskie wcielenie Robin Hooda. Jednym słowem - Nec Hercules contra plures...
A tak na poważnie, to jedyną wyrocznią moich wyborczych spekulacji była teściowa. Wiadomo było od samego początku, że kobiety i tzw. swing states, w tym Ohio, gdzie mama małżonki ma swoją rezydencję, miały odegrać decydującą rolę w wyborze prezydenta. Kilka tygodni temu teściowa oznajmiła, że Romney zupełnie się jej nie podoba i będzie głosować na Obamę. Żona wymownie popatrzyła się w moją stronę i... klamka zapadła. W tym momencie już tylko ode mnie zależało czy Obama nadal pozostanie prezydentem USA czy nie. Cóż za presja! No, ale udało się...
Teraz jestem już pewien, że zostanę zaproszony na świąteczną biesiadę i nikt mi nie będzie zaglądał do kieliszka. W końcu spełniłem życzenie teściowej, tak czy nie?!
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości