Miałem dać w tytule - Polska zasrana - zauważył jednak przyjaciel, że patrzę na sprawy zbyt krytycznie. Spuściłem więc nieco z tonu i dodałem szczyptę optymizmu. Nie było to bowiem życzenie, którego spełnienia oczekuję w nowym roku, ale jedynie podsumowanie dorobku tego starego, który podobnie, jak jego poprzednicy, stanął na wysokości zasranego zadania. Zanim jednak zgłębię tę enigmatyczną myśl pozwolę sobie podać bardziej przyziemne przyczyny mojego utuskiwania, które w tym przypadku służy jako analogia do stanu polskiej krainy pod rządami sukcesorów pozornie upadłego PRL-u.
Przełom roku spędzilem wraz z całą rodziną w Polsce. Tym razem nie sprawiło to żadnych problemów organizacyjnych, ani zbytniego nadwyrężenia budżetu domowego, bowiem zamiast transportu całej gromadki przez ocean Dreamlinerem, wystarczyło wynająć wygodne SUV, załadować żonę, dzieci i psy (ważne, bo to one są bohaterami, a raczej inspiracją tej opowiastki), by po ośmiu godzinach zawitać w rodzinne podwoje. Zaznaczę, że w bagażu oprócz prezentów znalazło się również miejsce na małe plastykowe torebki koloru pomarańczowego, które w Szwajcarii, gdzie obecnie zamieszkuję, używa się do kolekcji odchodów naszych miłych czworonogów...
Wjeżdżam do rodzinnego miasta, parkuję przed wiekową posesją, otwieram drzwi i... wdeptuję w psie gówno. Dobrze, że nie piłem i nie padłem na kolana podobnie, jak Marek Siwiec za namową tow. Kwaśniewskiego i nie ucałowałem... Skończylo się na utytłanym obcasie. Mógłbym przejść nad tym do porządku dziennego, i po wytarciu buta, zignorować również scenerię zdominowaną psimi odchodami, których kolorystyka, kształt i forma mogłyby posłużyć za inspirację do kolejnego dzieła sztuki rangi Bitwy pod Grunwaldem pędzla Matejki, gdyby nie to, że takiego widoku nie uwidzisz w Szwajcarii - kraju uznawanym za perłę Europy i podobno marzenie wielu wierzących w reinkarnację, by tam się ponownie narodzić. Kontrast więc uderzający i zapierający dech w piersiach, nie tylko wizytującemu rodakowi, ale również przygodnemu turyście zbawionemu reklamami miasta pretendującego do miana Europejskiej Stolicy Kultury.
Podobno w urzędach dzielnicowych można pobierać papierowe torebki specjalnie zamówione na okazję, by ułatwić psim właścicielom sprzątanie po ich milusińskich. Problem w tym, że torebki są w biurkach, a psy srają na trawniki i chodniki. Nikt nie chce zainwestować w psi biznes i ustawić w kluczowych punktach śmietniki z łatwo dostępnymi przyborami do kolekcji psiego runa. Rozumiem, że istnieje obawa o wandalizm i źródło tanich torebek... śniadaniowych, albo nie można na tym dobrze zarobić, jak na ekranach dźwiękochłonnych. I tu dochodzę do sedna sprawy, czyli poczucia własności i poziomu odpowiedzialności za stan tejże własności. Pies to tylko pretekst, a zarazem wymowny, a w tym przypadku, śmierdzący przykład.
Dla wielu dbałość o otoczenie, jak również wyraz własnej woli kończy się na progu mieszkania. Dalej to już ziemia niczyja nie podlegająca domowym zasadom współżycia, a tym bardziej związanymi z nimi emocjami i stanem ducha. Mówiąc prościej, to co nie uchodzi na perskim dywanie, na podwórkowym trawniku jest dozwolone, albo tolerowane – z prostej zasady, że to już nie moje... Tu się zaczyna, a kończy na niczym innym, jak na odpowiedzialności za własny kraj. Gówniany łańcuszek łączy wiele dziedzin naszego życia i związanych z nimi ludzkimi interakcjami. Pies sra na trawnik, właściciel sra na innych mieszkańców domu, którzy srają na siebie, bo nie zwracają uwagi właścicielowi wybierając święty spokój i smród pod oknami... Dzięki takiemu podejściu sranie zatacza coraz szersze kręgi i urasta do miana sportu narodowego, z takim samym końcowym skutkiem – wszędzie śmierdzi.
Zasranych przykładów jest bez liku i pojawiają się regularnie, jak kupy podczas codziennej toalety. Motorniczy tramwaju sra na pasażera zamykając mu drzwi przed nosem; lekarz na pacjenta wyciągając łapę po dowód wdzięczności; piłkarz na kibica sprzedając mecz, albo odwalając chałturę na boisku; aktor na widza licząc na pokłosie... Logika podpowiada, że im wyżej w hierarchii społecznej, tym kupa i smród większy. Supermarkety srają na klientów oszukując przy cenach promocyjnych; biura podróżnicze załatwiając wczasy bez powrotu; linie lotnicze dodając do tego powrotu dużą dawkę adrenaliny; media rozniecając emocje zamiast dostarczać wiarygodnych informacji. Na samej górze, to prawdziwy fetor. Premier sra na Polaków tuszując afery i usuwając ostatnią przeszkodę - Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego; ministrowie wyprzedając majątek narodowy za bezcen i wprowadzając ustawy utrudniające życie obywatelom; prezydent zasięgając porad u komunistycznego kacyka; komuniści pozostając komunistami w konspiracji albo w ośrodkach internowania – tu puszczam duże oko do Adama (ten od gazety). Nie powinno więc budzić zdziwienia, że na takie państwo inne kraje, jak Rosja, Niemcy i USA srają, bo im tak wygodnie i nic ich to nie kosztuje.
W tym kontekście głośna akcja Kuby Wojewódzkiego z wtykaniem polskich flag w psie gówna mogłaby urosnąć do miary obrony Częstochowy, gdyby nie to, że K.W. martwił się jedynie o czystość wokół własnej kamiennicy (na ulicy już mu nie zależało), a obrońcy sanktuarium walczyli o wolność, wiarę i honor.
19 stycznia 1945 roku dowódca AK - gen. Leopold Okulicki "Niedźwiadek" - w swoim ostatnim rozkazie rozwiązującym podziemne siły zbrojne napisał m.in.: "...Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą”. Wątpię by miał na myśli obsrywanie Polaków przez Polaków...
Na koniec zapowiedziana doza optymizmu – wystarczy posprzątać...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości