Tekst Euromira rodu Trep wprowadził mnie w pogodny nastrój. Rzadko na salonie trafia się tak zabawna forma ekshibicji. Jeśli nie to, że ojciec był tylko kwatermistrzem i stanu wojennego ogłosić nie mógł, to byłbym przekonany, że mam do czynienia z synem Jaruzelskiego - też patriota i do tego jaki wielki, uratował Naród przed zagładą...
W szkole średniej miałem podobnie zabawnego kolegę, którego ojciec pułkownik dobrze sobie prosperował w systemie przyjaźni między narodami. Tak dobrze, że jego synek 16-latek podjeżdżał pod szkołę najnowszym modelem Fiata 125, co w latach 70-tych wzbudzało zrozumiałą sensację, a jednocześnie szacunek - zarówno pośród szkolnej gawiedzi, jak i grona pedagogicznego. Kolega był rzecz jasna prymusem i pupilkiem pani dyrektor, a ja z uwagi na nasze kolesiowanie obiektem nieukrywanej zazdrości, która wyrażała się najczęściej w formie przytyków, albo rzuconych na wiatr obelg. Do konfrontacji nigdy nie doszło, bo już wtedy miałem dobrze rozwinięte muskuły, które później okazały się bardzo przydatne w zdobywaniu wiedzy, w tym czasie dostępnej jedynie dla potomków tych, co wybrali jedynie słuszną władzę. Wyszło na to, że moja rodowa genetyka pozwoliła mi przeskoczyć przez berliński mur...
Ale do rzeczy. Podobnie, jak Euromir, mój kolega nie miał żadnych wyrzutów sumienia co do swojej pozycji społecznej, ba czerpał z niej korzyści pełnymi garściami – głównie dobre żarcie i dziewczyny... Wątpię, że walka klas zaprzątała mu głowę, a tym bardziej spędzała sen z oczu. Można byłoby to zrzucić na karb braku świadomości, ale nie w jego przypadku. Otóż mój kolega doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego statusu i wcale nie starał się go ukrywać, wręcz przeciwnie – obnosił się z nim w sposób ostentacyjny. Czuł się doskonale w roli uprzywilejowanego małolata, który gardził szarym tłumem. Emanowała z niego pewność siebie i przekonanie, że jego życie jest i nadal będzie lepsze. Nie było w tym żadnej arogancji, a jedynie świadomość przynależności do lepszej klasy, której po prostu się należy.
W tym kontekście słowa Euromira, że „PRL była namiastką wolnej Polski„ nie są żadnym nadużyciem, ale stwierdzeniem prostego faktu. Dla nich, to był wolny kraj, w którym nikt nie śmiał im zarzucić, że nie są prawdziwymi Polakami. W takim kraju chcą nadal żyć, i nadal czuć swoją „prawdziwą” polskość. Chodzenie do kościoła, pielęgnowanie wylniałych tradycji czy przyrównywanie się do podchorążych Księstwa Warszawskiego jest jedynie budowaniem fasady celem uzyskania przychylności i społecznej akceptacji.
A potomkowie? No cóż, ciężko pozbyć się wieloletnich nałogów, tym bardziej jeśli oznacza to dobrowolną rezygnację z przywilejów i ekonomicznego raju... No i ten mały szkopuł, który swego czasu przysparzał tyle radości i tak miło łechtał własne ego - obnoszenie się swoim komunistycznym pochodzeniem nie przynosi splendoru i nie jest już w modzie...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości