W 2010 roku, pani Hania Gronkiewicz-Waltz została wybrana na prezydenta Warszawy głosami 336 tysięcy zakochanych w niej warszawiaków. Przeciwko opowiedziało się 279 tysięcy. Ponad pół miliona miało wszystko gdzieś. Ale wtedy jedna linia metra była czymś użytecznym i do tego sprawnym, robót drogowych było nieco mniej, a Wisłostrada ciągle sucha... W perspektywe nowoczesny obiekt sportowy - Stadion Narodowy i Euro 2012. Jednym słowem budowanie autorytetu miasta i nakręcanie dumy ich mieszkańców.
Co było dalej każdy wie. Napompowany helem obietnic balonik pękł i ukazała się prawda w różowym staniku - na pierwszym miejscu apanaże użytkowników ratusza. Potem polało się, jak woda z rynny po oberwaniu chmury. Każdy, komu dobro stolicy leży na sercu i zna nieco to miasto, znane są fakty z pod szyldu ‘pięć złotych’. Pani Hania w samo południe dokonała gwałtu na Warszawie, by potem w świetle kamer przyznać, że robi jak chce...
Niestety dla niej, miarka arogancji przenicowanej brakiem kompetencji już się przebrała i czas na kopa w upudrowaną dupę. Wystarczy obecność 390 tysięcy Warszawiaków, by referendum było ważne. Potem to już tylko formalność, bo wystarczy 195 tysięcy plus jeden emigrant (mam ważne zameldowanie w Warszawie, więc zgłaszam się na ochotnika) i babsztyl wylatuje na bruk.
Jest w tym wszystkim jeszcze jedna ważna kwestia, która umyka wielu komentatorom. Warszawskie referendum może stać się początkiem końca partii miłości. Będzie to bowiem miernik popularności Donalda Tuska w lemingowych szeregach, czyli sprawdzian wiarygodności wszelkich słupków i sondaży. Tego obawia się premier i dlatego tak mocno angażuje się w sprawę bojkotu. To dla niego być, albo nie być.
Chcesz wykończyć Tuska i jego mafię – namów sąsiada do udziału w referendum. Ponad pół miliona bezpartyjnych warszawiaków też tu żyje...
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości