Tuż przed wyjściem, jeszcze raz sprawdził w lustrze swój wygląd. Fajny mam tyłek, do tego dobrze umięśniony! A co za sylwetka, bez karku i oznak wpływu euroazjatyckich genów - żadna mucha nie siądzie. To powinno zrobić wrażenie. Prawdziwy cud natury, wszystkim powinienem się spodobać. Gdyby jeszcze tylko wiedzieli, jaki jestem mądry, wspaniały i dowcipny... Nie rozumieją, a może nie chcą. Uważają, że jestem egoistą i pustym człowiekiem. Gorzej, nazywaja mnie prostakiem, chamem, bufonem i narcyzem. To ostatnie, niech im będzie – lubię kwiaty. No, ale żeby aż tak kłamać, że prowokuję swoim zachowaniem, by się dowartościować, to doprawdy śmieszne, żałosne, wręcz denerwujące. Czasami przysłuchuję się temu co mówią, a nawet próbuję zapamiętać dokładnie ich wypowiedzi – jest tego tak dużo, że założyłem archiwum. Kto wie, może w niedalekiej przyszłości lista niewdzięczników przyda mi się, by ich ukarać za insynuacje, kłamstwa i obelgi. Rzecz jasna analizuję wszystko co mówią, bo chcę mieć pewność, że nic mi nie umknie – pamięć już nie ta. Potem wracam po kilku dniach, a nawet tygodniach, do czegoś, o czym już dawno zapomnieli, albo nawet nie zwrócili uwagi, i rzucam im w twarz. Niech im się nie wydaje, że zapomniałem. Lubię tak z nienacka dokopać – ależ ulga. Na widok, jak reagują, od razu powraca mi pewność siebie. Nie czuję się wtedy osamotniony i odsunięty.
Poprawił obcisłe wdzianko. Nic nie umknie uwadze, najmniejszy detal, nawet teeeen - podciągnąl nieco wyżej desusy - dobrze leży. A jak już mnie zobaczy, to może zapomni o tych moich głupich, żenujących komentarzach, o tych notkach od czapy, o mojej zdemonizowanej, chorej wyobraźni. To nic, że szepcze na mój temat z dyszącym marginesem społecznym, że obłapuje się z fanfanami, że gładzi ich po spoconych karkach, że... Stop! Znowu utuskuję, to nic... Niech tylko zobaczy mnie w tym kostiumie: różowe rajstopy, czarne obcisłe majteczki ozdobione koronką, anielskie skrzydełka i błyszczące antenki podrygujące wabiąco przy każdym kroku. Nie będzie w stanie mnie zignorować!
Wybiegł podekscytowany. Co chwila podskakiwał do góry, tak jakby chciał wzbić się w przestworza. Przez to wniebowzięcie, o małoby nie spóźnił się na bombę w górę. Ledwo zdążył. Wszyscy ruszyli z kłusa, tylko on pogalopował, co chwila wystawiając głowę, ponad otaczający go tłum wzmożonych dziobaków. Szukając wzrokiem tych jedynych oczu, nieopatrznie znalazł się w grupie katotalibów w leginsach. Na ich tle wyglądał, jak kalikatura na kaczych nogach, ciapciak, niewidymka. Kiedy zorientował się w sytuacji, pożałował, że nie zabrał ze sobą gnata - czułby się bezpieczniej. Ślamazarnie zaczął lawirować w kierunku wolnej przestrzeni. Nagle ktoś podstawił mu nogę, ktoś inny dał szturchańca w żebra, jeszcze inny ugryzł w ucho. Stracił równowagę i padł na twarz. Chwasty, amoniaki, prawactwo – zaczęło cisnąć mu się na usta. Już miał bluzgnąć tyradą wyzwisk, kiedy kątem oka dostrzegł tę znaną od lat olimpijską sylwetkę. Zamarł w oczekiwaniu. Nic! Pustka! Jego akrobatyczny upadek nie został zauważony. Co? Nawet jednej dobrej noty za strój i choreografię!
Oklapł na ziemię, jak przebity balon. Wokół mijały go rozbawione twarze wzmożonych biegaczy. Powoli podniósł się z ziemi, pozbierał resztki skrzydełek stratowanych pepegami rodactwa i ze spuszczoną głową, utykając powlókł się do swojego blokowiska (by Helena T.)...
Miał stać się motylem, ale zbyt wcześnie opuścił przytulny kokonik i nadal jest tylko larwą.
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości