Vitus Vitus
631
BLOG

Pimpuś i euroazjaci

Vitus Vitus Rozmaitości Obserwuj notkę 30

Pimpuś z trudem wdrapał się na stół, a że kondycję miał mizerną, to wyczyn był iście alpejski. Jeszcze nie tak dawno potrafił jednym susem pokonać tę niewielką wysokość. Kiedy jednak przeszedł na dietę salonową i zaniechał polowania na polne myszki, żabki i rybki, a zasmakował w Tullamore i przekąskach z salonowych much, komarów, a także pajączków (podobno rarytas) – przybył na wadze i zwolnił... nie tylko fizycznie.

 

Zajęło mu trochę czasu, by złapać oddech i uspokoić dudniące serce. Kiedy z oczu zeszła mgła, bacznie zlustrował blat stołu - za chwilę, miejsce biesiady i podniebiennej rozkoszy. Na rozłożonej gazecie – nie bez przypadku Wyborczej – leżała spora porcja mielonego mięsa, chyba wołowiny. Pimpuś zamruczał i oblizał jęzorem spływającą z paszczy ślinę. Wygodnie rozłożył rozwalisty kałdun, wbił w otłuszczony papier nadgryzione wiekiem i salonowymi starciami pazury i przystąpił do uczty - kulinarnej i intelektualnej zarazem.

 

Powoli zaczął przesuwać gazetę wraz ze smakowitym kąskami bliżej rozwartego pycha. Z każdym ruchem kolejna porcja mięcha znikała w otchłani przełyku. Mało tego – tu trzeba podkreślić geniusz Pimpusia – jednocześnie ukazywała  jego oczom ukryta do tej pory treść drukowanego przekazu, którą konsumował równie zawzięcie, jak krwistą mielonkę. Pełen brzuch i pełna głowa... to była życiowa dewiza Pimpusia. Co prawda, z tą głową miał ostatnio spore problemy – samo Tullamore z trzema kostkami lodu dokonało znacznego spustoszenia w szeregach szarych komórek, a ten wypadek na rowerze, kiedy jechał bez kasku, jedynie dopełnił destrukcji...

 

Na całe szczęście z pomocą przyszła nauka. Odkrycie nowej formy spożywania posiłków sprawiło, że cały świat przewrócony do tej pory, do góry nogami, powrócił do normy. Tak, jak blizna na skalpie po niefortunnym zderzeniu z ostrym kamieniem bezczelnie stojącym na drodze jego dwuśladowca, zniknęla po bujną sierścią, tak z otchłani pamięci zaczęły wyłaniać się zrębki nabytej w młodości wiedzy – pojawiły się litery, układające się w znane sylaby. To był prawdziwy sukces. Znajomość sylab otwierała wrota do blokowiska – świata intrygującego i pociągającego swoim splendorem - była gwarantem intelektualnych doznań. A, że Pimpuś poznał w dzieciństwie nie jedną sylabę, ale całe dziesięć, to czytanie, a nawet pisanie, jak Tyrmand – umiejętność ceniona pośród mieszkańców blokowiska i bywalców pobliskiej wędzarni śledzi, służącej tymczasowo za ośrodek kultury dla wybrańców - stanęło przed nim otworem.

 

Żarł, sylabilizował i trawił – brzuchem i głową zarazem. Trochę to trwało, a nawet bolało, bo zarówno brzuch, jak i głowa, rosły w oczach niczym pompowany balon. Na całe szczęście, przed nieuniknionym wybuchem (gazu w jelitach i intelektualnej erupcji), uratowała go pusta gazeta. I tu byłby koniec tej opowiastki, gdyby nie mały problem. Otóż po ostatnim kęsie i ostatniej wydukanej sylabie, jego oczom ukazała się, niewidoczna do tej pory, metka: Cena 9,99 zł/kg by Lavadocerebral – zapisane małym druczkiem, co pominął, choć wzrok miał sokoli. Zaintrygowała go nazwa towaru, wypisana tłustymi literami, do tego odręcznie.

 

- Wie-przo-wi-na – przesylabilizował z trudem.

- Wi-na? Czyje wina? Tuska wina? – zapytał w duchu, bo zaschło mu już w gardle, a myśli krążyły wokół otwartej butelki Tullamore, cierpliwie wyczekującej na konsumpcję. Nagle poraziło go, jak piorun z jasnego nieba.

- SWI-NIA!!!- zamiauczał i natychmiast zebrało mu się na torsie.

 

Pimpuś tolerował tylko mięso z uboju rytualnego. Cała zawartość uczty, tak pieczołowicie zmagazynowana w przepastnym żołądku i przygotowana do błogiego trawienia, jednym odruchem wymiotnym wylądowała z powrotem na stole. Co tam na stole – na gazecie! Tego było już Pimpusiowi za dużo. Pozbycie się niekoszernej zawartości brzucha, to był mały pikuś, ale co zrobić z sprofanowaną dotykiem niekoszernego mięsa nabytą wiedzą? Nic, tylko strzelić sobie w łeb. Po chwili zastanowienia i refleksji, znalazł mniej krwawe rozwiązanie.

 

- Że też nie pomyślałem o tym od razu – zamruczał ukontentowany.

 

Wyciągnął z kabury (jedyną pamiątkę po dziadku – niestety bez Naganta) czerwony kapeć, noszący krwawe ślady licznych starć z salonowymi komarami i przystąpił do dzieła... Za każdym uderzeniem w opuchłą od wiedzy łepetynę, wypadały na papier, z takim trudem złożone uprzednio wyrazy - nie wspomnę agonii bólu związanego z tym procesem.

 

Euroazjata... Ałć!

Dziobak... Oink!

Fanfan... Puk-puk!

Kark... Dzyń-dzyń!

Naziol... Prrr!

Pszenoburak... Bla, bla!

Rodactwo... Hop-hop!

Sekta... Cyk-cyk!

Wzmozenie... Wio!

Zaniedbani... !!!

Barbarzynca... BĘC

 

I razem z tą głośną onomatopeją, ostatnia myśl wpadła w wymioty, na widok czego Pimpuś odetchnął z ulgą. Zmęczony, ale szczęśliwie pusty - zasnął.  Nawet czerwony kapeć padł.CHRRRRRRRR... rozniosło się po całym blokowisku.

 

Kiedy Helena powróciła z popołudniowego dżo-gin-gu, ukoronowanego serią z wioślarzem, zastała rozwalone na stole, w pozycji nieco dwuznacznej, pokaźne cielsko Pimpusia. Leżał na grzbiecie, łapki rozpostarte na wszystkie strony świata, a pośrodku falujący jak ocean – brzuch. Fałdy, szczęśliwie, przesłaniały klejnoty rodzinne. Jeszcze by się okazało, że Pimpuś, to nie Pimpuś, ale jakaś Pimpka, albo (Nie daj Boże – pomyślała, wzburzona samym podejrzeniem, Helena) jakiś Pi-eM... W powietrzu roznosił się odór wymiocin i słychać było narastające bzykanie zlatujących się zewsząd much. Jeśliby ktoś potrafił opisać jednym słowem ten szokujący widok, to nie było do tego lepszej osoby, niż Helena. Zlana potem, podekstytowana, a jednocześnie porażona zastałą sytuacją, była gotowa na wszystko, nawet na ryk, który zmiótłby blokowisko do fundamentów, niczym A-bomb. Już pompowała płuca, już modelowala usta, już stroiła struny glosowe, by dać upust swojemu wzburzeniu (tu przychodzi na myśl mocne słowo z drugiego obiegu), gdyby nie przebłysk świadomości i realizacja, że Pimpuś powrócił właśnie z dalekiej podróży, i z wiosennego Toronto wpadł prosto w objęcia deszczu i warszawskich Wietnamczyków. To tlumaczyłoby jego depresję i potrzebę zaspokojenia najbardziej prymitywnych instynktów...

 

-Pimpuś! Olaboga!! Coś ty narobił? Zeżarłeś pół świni, z której miałam zrobić mielone kotlety dla karków ćwiczących na plenerowej siłowni. Czy ty nic nie pojmujesz?! To miało zmiękczyć im serca! By przestali zaczepiać! I dali poćwiczyć z moim ulubionym wioślarzem! Zazdrość Cię wzmogła?!– wyszeptała akcentując wykrzykniki.

 

Pimpuś z trudem uniósł ociężałe powieki.

- No przecież zwróciłem – wymamrotał nie wchodząc w detale. Z łapki wyśliznęła się pusta butelka „Tullamore”...

Vitus
O mnie Vitus

Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Rozmaitości