Vitus Vitus
187
BLOG

Spotkanie

Vitus Vitus Rozmaitości Obserwuj notkę 8

 

Padał deszcz. Jaki tam deszcz – prawdziwe urwanie chmury. Strumienie wody zalały miasto. Dobry czas na spotkanie – pomyślałem, zmoczony samym widokiem. Po chwili , bez zastanowienia pognałem na dworzec. Zdążyłem. Złapałem TGV i po trzech godzinach byłem już na miejscu. Krótki spacer bulwarem wzdłuż rzeki, zapchanym tłumem turystów i handlarzami tanich pamiątek - malowidełek z tym samym widoczkiem i kopiami starych plakatów z czasów kolonialnej świetności. Wkrótce dotarłem do celu. Przedarłem się przez wirujące wycieczki w rozkręconej karuzeli pod szklaną piramidą. Przemknąłem obok zasmuconego sfinksa z oczami utkwionymi w ścianę pokrytą hieroglifami. Potem już tylko dwa piętra schodów, kilku umęczonych Chrystusów i Świętych, długi korytarz i drzwi na prawo...

 

Dostrzegła mnie z daleka. Choć otoczona tłumem wielbicieli, od razu rozpoznała moją sylwetkę. Na jej twarzy zakwitł uśmiech - bez tajemnic. Oczy zapłonęły radością, a może to było tylko odbicie błyskających fleszy. Wydawało mi się, że szepnęła – Nareszcie jesteś. Już nie mogłam się doczekać...

 

Stanąłem w kącie sali, jak skarcony uczniak, i z daleka podziwialem jej grację, piękno i wdzięk. Ona również nie spuszczała ze mnie wzroku. Jak kochankowie połączeni po latach rozłąki radowaliśmy się swoim widokiem. Nie wiem, ile upłynęło czasu, bo zawisł, jakby zatrzymany niewidzialną ręką stwórcy. Nie istniało nic, tylko my. Złączeni zastygłą chwilą – wydawałoby się, że wieczną...

 

Ona pierwsza przerwała ten stan cichego uniesienia. Wyszeptała – Już czas na mnie, muszę wracać do pracy. Dobrze, że wpadłeś. Bądź częściej, przecież jesteś blisko.

 

Prysł czar intymności. Powoli powróciłem do zmysłów. Natomiast jej lico, tak jakby, zanim  jeszcze przywdziała na ustach tajemniczy uśmiech, a migdałowe oczy zawiesiła na czymś w niewidzialnej przestrzeni, pokrył delikatny rumieniec. Jakaś nieuchwytna myśl przez moment zaburzyła jej fasadowy wyraz twarzy. Czyżby? Kropla potu spłynęła po moim czole. To było chyba przewidzenie – taka duchota... Zamarłem z zapartym tchem, podobnie jak ten sfinks, w oczekiwaniu na chociażby małe potwierdzenie swojej nadziei i bezradności zarazem. Nic.

 

Oddana duchowi mistrza, karmiła swoim nieodgadnionym grymasem przewalające się tłumy kolekcjonerów tanich doznań... Wyszedłem w pośpiechu, by nie utracić resztek  zachwytu i radości ze spotkania po latach. W narożnej kafejce zebrałem myśli nad lampką białego wina. Warto było.

 

Doczekałem do zachodu słońca i ruszyłem w kierunku deszczowych chmur...

Vitus
O mnie Vitus

Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości