Jan Edward Kamiński Jan Edward Kamiński
190
BLOG

Gdynia składa hołd nazistom

Jan Edward Kamiński Jan Edward Kamiński Rozmaitości Obserwuj notkę 3


image







To bardzo przykre uczucie, jakiegoś wstydu i złości, gdy twoje miasto – mówię moje, bo w Gdyni się urodziłem i do dzisiaj stale mieszkam tylko tutaj - zachowuje się w sposób nie do przyjęcia przez polskiego patriotę, świadomego na dodatek historii i tego jak to miasto strasznie ucierpiało z rąk hitlerowców. Gdynia, miasto które błyskawicznie z narodowego wysiłku i morskiej piany, powstało z niczego, w okresie II RP, bo kraj to niesłychanie potrzebował, a oddalony zaledwie o 20 kilometrów Gdańsk, a właściwie w tamtych czasach Danzig, był bardziej niemiecki i nazistowski, a nie polski. Musieliśmy mieć Gdynię, by zmartwychwstałe państwo mogło swobodnie prowadzić działalność kontaktów ze światem.



Gdynia – proszę to sobie uzmysłowić – po II WŚ było jedynym miastem, oknem na świat. Tu przybywały statki z towarami z całego świata i stąd wypływały polskie statki, z polskimi marynarzami, dystrybuując nasz eksport dla światowych odbiorców.



Gdy w 1939 hitlerowcy napadli bez ostrzeżenia, to właśnie tutaj, w niedużym kręgu, najdłużej walczyli i stawali opór: Westerplatte, Gdynia i Hel. I to nie tylko regularne wojsko. Gdyńscy młodzi się skrzyknęli, stworzyli swoje oddziały i z kosami na sztorc stawali przeciwko karabinom maszynowym i czołgom.

To wszystko wiedziałem od maleńkości. I byłem dumny ze swojego miasta, które rozkwitło jak bzy w maju. Czułem też dziecięcą wściekłość. Że tu, gdy Niemcy do miasta wkroczyli, to ukryci zdrajcy mieli już przygotowane listy proskrypcyjne, wskazujące Gestapo, kogo należy zlikwidować.

I tu właśnie rozpoczęły się masowe mordy.



Latem z rodzicami, często wraz z poetą i pisarzem Franciszkiem Fenikowskim, przyjacielem rodziny, a moim idolem w młodości, który jak nikt wówczas znał krainę Kaszubów, jeździliśmy na piknik do Piaśnicy. I tam "wujek" Franek zaprowadził nas do miejsca w lesie, gdzie stał samotny krzyż – i nic więcej – i uświadomił nas, że to miejsce to cmentarz.

Już na początku wojny, w czasie od października 1939 do kwietnia 1940, wymordowano strzałem w głowę, w ramach przygotowanej przed wojną, z pomocą zdrajców z Gdyni i okolic, akcji "Inteligencja" - bo właśnie zabijano wszystkich urzędników, duchownych, nauczycieli, lekarzy i artystów – około 15 tysięcy Polaków, głównie z Gdyni, Wejherowa i okolic. A może nawet 20 tysięcy, jak oszacował Fenikowski w oparciu o lokalne informacje. Do dzisiaj nie wiemy dokładnie.



Gdynia wówczas to miasto bohater. Skromny garnizon na Oksywiu, wraz z tym młodzieńczym pospolitym ruszeniem bronili się do 19 września. Chyba najdłużej w Rzeczpospolitej.



A to, wobec tej przeszłości, co właśnie w Gdyni parę dni temu się wydarzyło, jest najbardziej hańbiącym moje miasto czynem.





Gdy Gdynia została wyzwolona w trakcie marszu na ówczesny hitlerowski Danzing, przez wojsko Rokossowskiego z niewielkim udziałem polskich żołnierzy, na parę tygodni władzę objął wojskowy, Polak raczej z zachodu, postać do dzisiaj tajemnicza (Długo już poszukuję dokumentów o nim), nazywany Szeryfem, który potem w tajemniczych okolicznościach zniknął, gdy władzę w mieście przejęli ruscy i polscy bezpieczniacy i przywiezieni komunistyczni urzędnicy. I od tego momentu do dzisiaj, Gdynia pozostaje "dziwnym" miastem, gdzie nadal – teraz schowani za kurtyną – władzę mają ludzie związani z aparatem bezpieczeństwa i peerlowskimi komunistami.

Dziwiło mnie na przykład, dlaczego taki komuch jak Leszek Miller – nie byle kto – za PRLu członek Biura Politycznego KC PZPR, czyli z samego szczytu, a po 1989, ciągle w polityce jako poseł, minister, a nawet premier. (Pamiętajmy – to on Polskę przyciągnął do tej przeklętej Unii Europejskiej.) On przecież przed transformacją związany był z okolicami Łodzi. A tu Gdynia, jego wyborcze miasto? Może tylko tu miał pewność, że zostanie wybrany?



Już w dzieciństwie byłem buntownikiem. Jednak na studiach w 1970 roku okazało się, że raczej jestem rewolucjonistą. Walczyłem w Gdańsku, czego końcem była na dworcu "ścieżka zdrowia", siniaki i podtrucie gazem – nie pieprzowym, tylko bojowym. A trzy dni później też aktywnie brałem udział w tych tragicznych walkach w Gdyni, gdzie nawet na terenie ówczesnego Wzgórza Nowotki i Urzędu Miasta strzelano do nas z helikoptera.



W sierpniu 1980 roku, będąc na tzw. dejmance, pracowałem w centrali PLO, a gdy się dowiedziałem, że pracownicy lądowi tego armatora już strajkują, zacząłem rozsyłać depesze do wszystkich naszych statków na całym świecie przez Gdynia Radio, a gdy zebrałem większość popierającą, to spowodowałem przystąpienie marynarzy PLO do strajku. Tego samego dnia, małą delegacją pojechaliśmy samochodem z kierowcą, który wiedział jak się przedostać do Stoczni Gdańskiej, omijając blokady milicji i żandarmerii. Tam też na sali ogłosilem strajkującym, że my, marynarze właśnie przystępujemy. A opóźnienie było spowodowane tym, że nasi ludzie są rozsiani na całym świecie. Musiałem to dodać, bo strajkujący zaczęli już szemrać, że marynarze milczą, bo to "czerwona burżuazja".



Wytrzymałem w komitecie strajkowym PLO (dyrektor udostępnił nam salę konferencyjną) do połowy października. Z każdym dniem zgłaszało się coraz więcej ludzi morza, w dużym stopniu oficerów, gdzie było wiadomo, że pośród nich, to raczej szubrawcy (bardziej po polsku szuje), a nie porządni goście. W myślach nazwałem ich solidaruchami.

Nie wytrzymałem. Wróciłem na morze.



Gdy w Polsce w roku 1989 po Okrągłym Stole następowała transformacja, ja byłem w Ameryce. Wróciłem do kraju pod koniec roku 1990. Miałem więc tylko mglistą wiedzę, co w kraju się dzieje, Dość szybko się dowiedziałem, że w Gdyni władzę przejęły właśnie solidaruchy. A po latach okazało się, że dobrze i szybko się dorobili niezłych fortun. A byli komuniści, służby specjalne o bolszewickich korzeniach i rosnąca w siłę mafia i półświatek, zaczęła przyciągać trójmiejską "elitę" i władze, tak, że w końcu Trójmiasto ochrzczono Małą Sycylią. Niestety – to trwa.



Nieoficjalne statystyki donoszą, że w Gdyni około 80% obywateli będzie głosować na Trzaskowskiego. Gdzie ja żyję!?





Właśnie mija rok od wyborów regionalnych, gdy wreszcie po 26 latach rządów w Gdyni, odszedł prezydent Wojciech Szczurek. Nowym prezydentem miasta została pani Aleksandra Kosiorek. Okazało się, że jednak się myliłem, myśląc, że to dobry wybór (ostrożnie nie głosowałem na nikogo), bo wygrała ona z panem Tadeuszem Szemiotem z Koalicji Obywatelskiej. Szara strefa i sternicy za kurtyną nie dopuszczą by cokolwiek w takim łakomym kąsku się zmieniło. W Gdyni rządzą deweloperzy ze wsparciem Urzędu Miasta. Projekt nadal jest taki, że rodowici Gdynianie won za obwodnicę. Najlepiej do wiosek – Bojano, Koleczkowo i Chwaszczyno; albo do Rumii i Redy. A Gdynia centrum to ma być nasze Saint Tropez, luksusowy, super nowoczesny obszar, bez dymiących starych aut, z pięknymi kwiatami i krzewami prosto z Holandii, rajem dla rowerów i hulajnóg, miejscem marzeń dla naszych bogaczy nuworyszy i jak się da, dla ruskich oligarchów, byłych prusaków, a teraz nostalgicznych, niemieckich junkrów, którzy jeszcze przed wojną, parę kilometrów dalej mieli swoje posiadłości.

Symbolem dla mnie nowoczesnego Gdynianina jest ten błazen Jakub Wojewódzki, który, nie zapomnimy, polską flagę wbijał w psie gówno. Coraz więcej jest tutaj tych warszawskich, bogatych durniów i durenek. Co to w Gdyni i w Sopocie na plaży nie chcą widzieć motłochu w sandałach i białych skarpetkach, z wrzeszczącymi dzieciakami, tylko po to, by pokazać morze.





Niestety, to, co kiedyś władze kultywowały po chichu, to teraz – bo jest właśnie 80 rocznica i nowa pani prezydent Kosiorek, z pompą uhonorowano około 10 tysięcy ofiar zatopionego przez ruską torpedę nazistowskiego statku m/s Wilhelm Gustloff. Oczywiście, po chrześcijańsku należy się za tych ludzi pomodlić. Nie ważne, że to sami hitlerowcy uciekający z Gdańską, Gdyni przed ruskimi. I nie każdy kto z Niemców chciał się ratować miał szansę popłynąć, bo tylko bogaci hitlerowscy bonzowie, urzędnicy z góry i oficerowie – podejrzewam, że nie Wermachtu i Kriegsmarine tylko z Waffen SS, GESTAPO i innych SS i SA. Ciekawe, podobno również tam płynęła rodzina premiera Tuska (może dlatego dla niego tak Gdynia celebruje?)



Nie słyszałem, by któregoś października uroczyście uczczono zamordowaną polską inteligencję w Piaśnicy.



Nie ma hucznych obchodów i rokrocznych uroczystości przy byłym, tuż za Gdańskiem, obozie koncentracyjnym Stutthof.



Ktoś pamięta co roku i celebruje Gdyńskich Kosynierów? Chłopaków co z kosami na sztorc, co bez strachu ruszyli na nazistowskie karabiny maszynowe?



Obchody Ofiar Grudnia 1970 też ze strony władz miasta nie są tak ładnie wspominane....



Czyli pani Kosiorek, przed prezydenturą, prawnik i aktywista społeczny zawiodła mnie i nie jest nawet od włos lepsza od poprzednika Szczurka.

Jestem mocno przekonany, że kolejni, po 1989 roku najważniejsi ludzie Gdyni, prezydenci miasta, są tylko figurantami. Mają robić tak, jak ktoś im poleca.



Co za Gdynia, moje rodzinne miasto... Co za Polska...


jazgdyni na nasze blogi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości