Co zrobić, jeśli konstytucyjne ramy za nic w świecie nie pasują do życia? Jeśli chce się (i wypada) zostać prezydentem, choć wiadomo, że prawdziwą władzę ma premier? Potrzeba tylko trochę kreatywności. Serial „Na Wiejskiej” – tak przed kilku laty nazwali Mazurek z Zalewskim nasze życie polityczne. Potrzeba jest zatem zwrotu na miarę brazylijskiego serialu.
Oto zostaje cudownie odnaleziony brat-bliźniak Donalda Tuska – Zbigniew Tusk. Powitanie, uświetnione specjalną sesją zdjęciową dla tabloidów, odbywa się w zaciszu domowym. Potem, tak jak inni nasi polityczni bliźniacy, obaj Tuskowie starannie unikają pojawiania się razem publicznie, choć mieszkają pod jednym dachem. Donald Tusk kandyduje na prezydenta, powierzając urząd premiera swojemu cudownie odnalezionemu bratu.
Ile problemów z głowy. Grzegorz Schetyna może pozostać w swojej roli i nikt go nie będzie zmuszał do debatowania z Jarosławem Kaczyńskim przed kolejnymi wyborami do sejmu. Prezydent, zgodnie z oczekiwaniem społecznym, daruje sobie kierowanie partią i może nawet publicznie spalić jej legitymację. Rolę szefa partii przejmie brat. W zarodku zostanie zdławiony konflikt pomiędzy dużym a małym pałacem. Nie będzie trzeba już nigdy szykować dwóch krzeseł na żadnym szczycie, ani wykłócać się o samolot.
No dobrze, a jak ludzie nie zechcą uwierzyć? Bez przesady – od prawie 20 lat wierzą w ponadpartyjnego prezydenta wybieranego w powszechnych wyborach, to dlaczego by nie mieli uwierzyć w coś równie prawdopodobnego?
Inne tematy w dziale Polityka