Dreamliner ostatnio nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych. Jest wielkie zamieszanie, że trapią go usterki, wady konstrukcyjne. Dla laika może to być szokujące, tymczasem annały lotnictwa dobrze znają takie przypadki przy powstawaniu nowych, zaawansowanych maszyn.
Na wstępie postaram się uświadomić Czytelnikom nie interesującym się lotnictwem, jak żmudnym, czasochłonnym i wymagającym procesem jest konstruowanie samolotu, ewentualnie śmigłowca. Weźmy przykładowo transportowego giganta C-5 Galaxy. Proszę sobie wyobrazić, że prace projektowe nad nim trwały bez mała… 12 lat !
Nowe dziecko Boeinga to jest pryszcz, w porównaniu z projektem wojskowym sprzętem wielozadaniowym F-35. Jego to dopiero trapią usterki – wadliwy hełm pilota, problemy z uzbrojeniem, awaryjnym zrzutem paliwa, odpornością kadłuba na zmęczenie itp. Opóźnienia i rosnące ceny, oraz odwracanie się od niego różnych zainteresowanych stron dopełniają czarę goryczy szefostwa Lockheed Martin.
Również będący już w służbie F-22 Raptor zmaga się z niedociągnięciami. Obecnie szwankuje głównie instalacja tlenowa, i jeśli się nie mylę przez to nawet uziemiono czasowo te maszyny.
Także słynny przed laty bombowiec B-29 ( z tego co pamiętam pierwszy tego typu samolot z kabiną tlenową) zmagał się przez długi czas bodaj z niedostatkami silników.
Po wojnie niemiecki Dornier eksperymentował z pierwszym w historii odrzutowym samolotem transportowym. Zaawansowanie technologiczne aeroplanu jeśli się nie mylę uziemiło na dobre ten plan.
Wracając jeszcze do samolotów cywilnych usterki miały też inne maszyny Boeinga: 727,737, 747, konkurencyjny McDonnell Douglas DC-10, chyba też Lockheed L-1011, brazylijski Embraer Brasilia, Airbus A340, albo z bliżej nam znanych radziecki Iljuszyn Ił-62. Defekty zdarzają się właściwie u każdej firmy na całym świecie. Nie sposób też zapomnieć o najbardziej sztandarowym przykładzie usterek technicznym – pionierskim odrzutowcu pasażerskim De Havilland Comet.
Innym wrogiem wprowadzenia odważnego projektu do masowej produkcji są koszta. One doprowadziły do upadku wdrożenia do służby śmigłowca Commanche, bądź także imponującego helikoptera Cheyenne w trakcie wojny wietnamskiej. Z naszego podwórka zaś spełzło na niczym wdrożenie odrzutowego samolotu rolniczego Belphegor za czasów PRL.
Bywa też, że finalny sprzęt jest tak ambitny i wyprzedzający swoją epokę, że przerasta gremia go zamawiające, i kończy ostatecznie w magazynach. Tu najbardziej przychodzi mi na myśl samolot XC-99, właściwie protoplasta dzisiejszych wielkich aeroplanów transportowych. Władze nie wiedziały, jak wykorzystać możliwości takiego kolosa.
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie