Pomysł PiS: tradycjonalizm obyczajowy + interwencjonizm gospodarczy (redystrybucja dochodów).
Czy istnieje bardziej chwytliwy pomysł?
Przed wyborami warto porozmawiać o oczywistościach.
Takiego pomysłu nie ma żadna z partii opozycyjnych, które grzęzną coraz bardziej w nijakość, jałowość i mogą tylko liczyć na to, że w Polsce nastąpi gospodarcza zapaść. Pozostaje im bardzo niewdzięczna rola tych, którym zależy, żeby wszystkim było gorzej, bo tylko wtedy dla nich będzie politycznie lepiej.
- Tradycjonalizm obyczajowy?
Polska jest krajem tradycjonalizmu obyczajowego, to fakt, a z faktami się nie polemizuje. Zachodnioeuropejskie, przede wszystkim lewicowe pomysły i idee nie mają tu wzięcia poza częścią populacji dużych miast, gdzie istnieje zanik więzi społecznych i jakieś abstrakcyjne utopie mogą zastępować sąsiadów i krewnych.
Wszędzie indziej jest kulturowo tak, jak ludzie chcą żeby było i wszelkie "postępowe" nowinki traktowane są z podejrzliwą nieufnością.
I najczęściej słusznie, bo te nowinki są z całkiem innej gleby kulturowej i zrodzone z innych zaszłości historycznych. Do Polski są przywożone z nieudolnie skrywanym podtekstem, że Polaków trzeba "cywilizować". Misjonarze tego "cywilizowania" zapominają, że nikt nie lubi być "cywilizowanym" na siłę.
Pamiętajmy, że obywatele Polski w większości wywodzą się z mieszkańców wsi, a to grupa historycznie ukształtowana w ten sposób, że charakteryzuje się trwałą nieufnością wobec propozycji przychodzących z zewnątrz, kieruje się zdrowym rozsądkiem i nie mniej zdrowym interesem własnym. Dzięki temu przetrwała, zachowując tożsamość. Jedni nazwą to "wstecznictwem", inni zacytują Gospodarza z "Wesela" Wyspiańskiego ("chłop potęgą jest i basta").
Tak było za pańszczyzny, pod zaborami, pod okupacją i za komuny.
Nie ma historycznego powodu, aby to uległo zmianie.
- Interwencjonizm gospodarczy?
Polska zaczyna wreszcie zbierać owoce ekonomiczne uwolnienia się od "realnego socjalizmu" i przystąpienia do Unii Europejskiej.
Polacy zaczynają pokazywać, na co ich stać. Ponieważ Polskę wciąż dzieli przepaść w stosunku do poziomu ekonomicznego najbardziej rozwiniętych krajów Zachodu, a Polacy mają wolę działania biznesowego o wiele większą niż syty i zgnuśniały Zachód, czekają Polskę lata wielkiego przyspieszenia ekonomicznego. Polska połączona ekonomicznie z Europą Zachodnią musi podlegać regule naczyń połączonych. To oznacza wyrównywanie poziomu życia do zachodniego, a to pójdzie bardzo energicznie, bo Polacy właśnie mają to, co najważniejsze, a co amerykańscy biznesmeni nazywają "drive", czyli wyjątkowo silną motywację, która napędza ich działania i czyni skutecznymi.
Czyli Polaków czeka bogacenie się...
Problemem krajów bogatych jest ekonomiczne rozwarstwienie. Dysproporcje pomiędzy poziomem życia wąskiej elity i biedniejącej klasy, która nigdy nie stała się klasą średnią lub przestała nią być.
Pomysł włączenia na wczesnym etapie rozwoju ekonomicznego redystrybucji dochodu poprzez programy społeczne (a to dzieje się w tej chwili w Polsce) nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem, jest pomysłem na wskroś socjalistycznym, ale nikt nie zaprzeczy, że zapobiega nadmiernemu rozwarstwieniu i może chronić przed dysproporcjami, które niszczą bogate społeczeństwa, jak najbardziej złośliwy i nieoperacyjny rak.
I, co najważniejsze, redystrybucja jest pomysłem, który według elementarnej logiki musi podobać się WIĘKSZOŚCI.
Pomysł PiS jest więc prosty jak przysłowiowa budowa cepa.
A to jego dodatkowa zaleta. Łatwo zrozumieć, o co w nim chodzi.
Powtarzam jeszcze raz moje pytanie: jeżeli istnieją pomysły lepsze, lub co najmniej bardziej chwytliwe, zapewniające skuteczniej zwycięstwa wyborcze, to dlaczego nikt z opozycji ich nie zgłasza?