Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin
376
BLOG

Interstellar

Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin Kultura Obserwuj notkę 6
 
 
Dzień jak co dzień, pojechałem do pracy zawożąc żonę kochaną na tzw. późnym pomarańczowym bo ma ona bardzo swobodny stosunek do czasu. Myślę, że każdy żonaty to zna, żona w przedpokoju, w butach, niemal sięga po klamkę, już, już, my wychodzimy odpalamy samochód i mija 15 minut. Jest to jedna z zagadek wszechświata, co one robią w tym czasie? Ponieważ tam gdzie jest kobieta i czas prawa fizyki nie działają nazywane jest to osobliwością. Czyli czymś o czym nie mamy pojęcia a próba sprawdzenia kończy się urwaniem rączek i nóżek i rozpadem na skwarki. Te takie małe. Maluśkie.
 
Obejrzałem Interstellar. Czekałem na niego, bo kocham, naprawdę kocham filmy science – fiction. Zawsze czekam na kolejny film zanęcony trailerem. Potem żałuję kolejny raz zawiedzony, Prometheus, Sygnał czy ten o obcych w mózgu co im otoczka w oczach się pojawia, zapomniałem tytułu. Ludziom nie obcym, ta otoczka. 
 
Zrobić dobry film to jest sztuka, zrobić dobry film SF to jest sztuka przez duże sz. I nie dlatego, że trzeba milionów, bo efekty i statki w przestrzeni i te laserowe działa. I nawet nie dlatego, że trzeba mieć dobry, naprawdę dobry pomysł. Dlatego, że film SF nie znosi fikcji. 7 gramów fikcji w ważącym 2 tony filmie SF to koniec, żenada i upadek na pysk. Nic nie pomoże. Leci taki na obcą planetę, ma statek niby z Obcego, załoga jak pluton z Platoona, wszystko miga, paruje, olej brudzi ręce, normalne kosmiczne mięcho i rutyna, normalna środa w kosmosie. No i ląduje. Wychodzi i mówi „o jest tlen”. Ściąga hełm i oddycha. Ot co. 7 gramów. 
 
Więc czekałem na Interstellar bo dobrych filmów SF jest niewiele jak białych nosorożców na km2 w jakiejś Namibii. 0,003 sztuki. No i mamy Interstellar. Film naprawdę SF, nie, nie ma tam 7 g fikcji. Konsekwentny i piękny w swojej naiwności. Ma dramaturgię co się zowie i wiarę w lepsze jutro. W mądrość tych co przyjdą po nas i ufność w sprawiedliwość co to zawsze w końcu zwycięża. Dobrzy mogą nieść chmurne czoło wysoko a źli rozpadają się na skwarki. Coś jak Astronauci Lema. Albo John Wayne. Nie żebym był zawiedzony, czy sfrustrowany. Pewnie tak musi być, pewnie film SF nawet gdy jest na poważnie musi być naiwny. Publiczność mogłaby nie zdzierżyć niczego innego. Jakieś pytania, wątpliwości, mrok i chłód, nieodgadnione. Zimno... Pustka... Cisza... Już przestaję. 
 
Oto upada ziemia. Nasza Ziemia. Zamienia się w pustynię. Czeka nas głód i przykry koniec. I w tym momencie grawitacyjna dziurka pozwala sięgnąć w inne miejsce w przestrzeni gdzie czekają nowe możliwe do zamieszkania planety.  Kluczem do rozwiązania zagadki jest umysł dziewczyny z amerykańskiej prowincji której ojciec jest astronautą a ona sama zostanie w tym umierającym świecie wybitnym fizykiem. By jednak klucz otworzył drzwi (w sensie symbolicznym) jej tato astronauta musi z miejsca poza czasem i przestrzenią dać jej znać zrzucając książki z półki. I tym samym ratując świat. Wcześniej tatuś odwiedza światy za grawitacyjną dziurką, gdzie godzina to ze 20 lat, kichamy a nasze dziecko kończy szkołę. W końcu robi to co musi czyli wlatuje w czarną dziurę. Czyli Osobliwość. W tym wypadku to taka ichniejsza szuflandia, gdzie możemy wybrać sobie czas i miejsce będąc równocześnie poza jednym i drugim. I dać znać zrzucając książki i przekazać wiedzę za pośrednictwem wskazówki zegarka (zajebiście symboliczne). Na końcu (tym zupełnym) budzimy się na stacji kosmicznej w odratowanej dzięki nam przyszłości? Nasze dziecko jest babcią. I żyli długo i szczęśliwie. Z wyjątkiem babci, bo niestety umiera. Niby nie ma tu 7 g fikcji ale niestety posmak gumy pozostaje. Choć nie powinien, bo na inny film SF nie ma najmniejszych szans. Nic lepszego już nie powstanie. Jesteśmy jak ci mnisi z Tybetu co to napisali już wszystkie imiona Boga i gwiazdy zaczynają się wyłączać. Koniec. W kinie SF doszliśmy do ściany. Trochę to smutne a zarazem ożywcze. Ożywcze bo już nie muszę czekać na kolejne trailery. To jest jak wyzwolenie spod niemieckiej okupacji. Nieprzypadkowo o niej wspominam bo obejrzałem też film Fury. Furia. Z Pittem. Bradem. Film wojenny dzięki temu czemuś zaliczył kolejne dno czy raczej nomen omen czarną dziurę. 
 
Wróćmy jednak do Interstellar. Zaraz ktoś powie a idź i nakręć lepszy. No nie pójdę i nie nakręcę. Świat SF dlatego jest pociągający bo zmusza do oderwania się od codzienności i przyciągania ziemskiego. Wzlatamy ponad poziomy, patrząc na wszystko z perspektywy jakiej nie daje żadna inna sztuka (to skrót myślowy). Nie dlatego, że jest nam źle tu i teraz ale dlatego, że każdy z nas podnosi wzrok ku niebu na migoczące gwiazdy i choć raz w swoim najbardziej nawet przyziemnym życiu poczuł tą dziwną, ogłuszającą, odbierająca dech jedność z całą tą nieskończoną resztą. Ja mam tak często. Ale jestem z prowincji. U nas jest mało sztucznego światła więc i gwiazdy na niebie są jakieś bardziej pociągające. 
 
Interstellar nie jest oczywiście złym filmem, a moje uwagi to zrzędzenie dziadka któremu wszystko przeszkadza. A na tle reszty SF, całej tej makulatury i obrazków z gum do żucia jest filmem wybitnym. Warto podnieść wzrok i warto wstrzymać oddech, chwała twórcom, że w czasach dziadostwa typu Furia mają odwagę choć zadrapać temat czasu, przestrzeni,  wszechświata i jego struktury i to bez podlizywania się i z minimalną pomocą dla analfabetów z Bronxu czy Warszawy. Polecam. Nawet gdy nie jesteś miłośnikiem SF. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura