Zamaskowana wojna. Tak nazywa, i słusznie, obecne wydarzenia żona Radosława Sikorskiego - Anne Applebaum. O tym, że w „post-historycznych” czasach, czasach równowagi strachu - wojny będą miały zupełnie inny charakter mówiło się od dawna. Tacy sowietolodzy jak Vladimir Volkoff, wielu innych także, wieszczyli zanik wojen w ich tradycyjnym znaczeniu. Orężem nowych konfliktów miała stać się niejawna strefa walk tajnych służb. Ataki na instytucje finansowe. Agentura wpływu. Także – to bardzo ważne - media. I tak to właśnie dziś wygląda. Mamy do czynienia z „aktami niewypowiedzianych wojen”. Realizowane jest to w różnoraki sposób. Na przykład taki, jak to miało miejsce w Smoleńsku. Zamach terrorystyczny. Czy raczej coś co taki zamach udaje. Sprawcy (rzekomo) nieznani. A i w zamach nie wszyscy wierzą. Oficjalne wersje temu zaprzeczają.
Podobnie dziś dzieje się na Ukrainie. Tam też nie ma (rzekomo) interwencji wprost. Tam tylko trwają „protesty niezadowolonych grup mieszkańców”. Zielonych ludzików. To nic, że wszyscy wiedzą kto za tymi „ludzikami” stoi. Oficjalnie tego nie potwierdzono. Tak jak i nie potwierdzono zamachu na polskiego Tupolewa. A czego oficjalnie nie potwierdzono - to nie istnieje.
Pojawia się pytanie – dlaczego atakowane strony nie chcą przyznać, że takim celem ataków się stały? Dlaczego wolą ukrywać prawdę? Właśnie na tym polega sens „zamaskowanych wojen”. Udawanie, że taki atak nie miał miejsca służy jednemu – zwalnia rząd zaatakowanego kraju z obowiązku wszczynania natychmiastowej kontrakcji. Wywoływania konfliktu, być może w konsekwencji zbrojnego – z wszelkimi tego konsekwencjami. Udawanie, że nic się nie stało ma także dlatego sens, że nie przekreśla szans na odwet. Ale taki, który również może być „zamaskowany”.
I to się dziś dzieje. Na naszych oczach. Oto w jakim matrixie przyszło nam żyć.
Inne tematy w dziale Rozmaitości