Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski
280
BLOG

Pomaturalne refleksje

Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski Rozmaitości Obserwuj notkę 17

    Przedstawione niedawno wyniki tegorocznych matur utonęły w wyborczym zgiełku informacyjnym. Tymczasem warto przyjrzeć się im bliżej, gdyż ukazują one wyraziście efekty kształcenia polskich uczniów. Matura’2010 traktowana była w szczególny sposób, gdyż wreszcie po ponad ćwierćwieczu wszyscy zdający musieli zmierzyć się z matematyką. Wyniki przeprowadzonej wcześniej próbnej matury nie mogły nastrajać optymistycznie, bardzo niskie wymagania spełniło tylko 75% uczniów. Na tym tle wskaźnik 81% maturzystów /w tym 91% absolwentów liceów ogólnokształcących/, którzy spełnili minimalne 30% wymagania wygląda nieźle. Warto jednak zauważyć, iż niewiele przekraczający 90% wskaźnik zdawalności matury przez młodych ludzi kończących LO wcale nie jest dobrym wynikiem, gdy uświadomimy sobie, że polski maturzysta musi uzyskać zaledwie 30% możliwych do zdobycia punktów w części podstawowej egzaminu. Tak na marginesie należy porównać ten wymóg z wymaganiami, jakie musi spełnić osoba kończąca szkołę zawodową, która pragnąc zdać praktyczną część egzaminu potwierdzającego jej kwalifikacje zawodowe musi uzyskać minimum 75% możliwych do zdobycia punktów. Czyli można zauważyć, iż trudniej uzyskać kwalifikacje zawodowe niż uzyskać przepustkę na studia.
    Zdana matura uprawnia do starania się o przyjęcie na studia, czyli w gronie studentów znajduje się corocznie całkiem spora grupa ludzi, którzy z trudem przekraczają owe 30% progi. Są oni generalnie nieprzygotowani do studiowania, chociaż często również uczelnie zaniżają swoje, zarówno rekrutacyjne, jak też stawiane w trakcie studiów wymagania, aby mieć odpowiednią liczbę studentów i w efekcie mamy do czynienia z postępującym obniżaniem się poziomu kształcenia i deprecjacją dyplomów szkół wyższych. Można stwierdzić, iż polska edukacja nieźle wygląda w świetle statystycznych danych i to na bardzo ogólnym poziomie, bowiem gdy zajrzymy trochę głębiej obraz staje się dużo ciemniejszy. Oto analiza średnich wyników zdawanego na poziomie podstawowym egzaminu pokazuje, że przeciętny maturzysta uzyskuje z większości przedmiotów wyniki w przedziale od 50% do 60%, a z niektórych przedmiotów owe średnie nie przekraczają nawet 50% /geografia, biologia, chemia, fizyka, informatyka, historia sztuki/. W zbiorze przedmiotów sprawiających maturzystom najwięcej trudności nieprzypadkowo dominują przedmioty ścisłe; jest to widoczny /kolejny/ znak kryzysu kształcenia matematyczno – przyrodniczego w polskiej oświacie. Zresztą warto zadumać się nad wynoszącym 38,5% średnim wynikiem egzaminu z informatyki na poziomie podstawowym. Równocześnie dwa zdawane przez wszystkich maturzystów egzaminy /język polski i matematyka/ mają średnie wyniki na poziomie ok. 58%. Nad stopniem trudności tegorocznej matury z matematyki lepiej spuścić zasłonę milczenia; był to bowiem egzamin dla średnio uzdolnionych gimnazjalistów, podobno przyczyna niskich wymagań tkwiła w pragnieniu uczynienia z matematyki egzaminu przyjemnego i stwarzającego szanse dla wszystkich. Natomiast trzeba zauważyć słaby wynik uzyskiwany kolejny raz przez maturzystów z języka polskiego. Grozi nam bowiem sytuacja, w której ludzie posiadający dyplom szkoły wyższej będą mieli kłopoty z komunikowaniem się w ojczystym języku. Sytuację taką można już zresztą obserwować na polskich uczelniach i to często na kierunkach humanistycznych. Poza wszystkim analizując wyniki matur widać, że zdający mają kłopoty z kompetencjami mającymi kluczowe znaczenie dla ich przyszłości.
    Wszystkim, którzy pokazują wyniki maturalne jako przykład sukcesu polskiej polityki edukacyjnej /jeżeli w ogóle można o niej mówić/ proponuję mały eksperyment myślowy, czyli rozważenie jak wyglądałyby wskaźniki zdawalności, gdybyśmy ustawili progi na najczęściej występującym na egzaminach poziomie 50%. Uważam, że tylko absolwenci spełniający taki właśnie wymóg powinni mieć prawo do podejmowania studiów, natomiast nie osiągający go, ale przekraczający 30% mogliby mieć zdaną maturę, ale taki wynik nie powinien otwierać przed nimi możliwości do studiowania. W ten sposób być może zmniejszyłaby się liczba studiujących, ale zostałby zatrzymany dramatyczny spadek średniego poziomu studiujących. Nie można bowiem zapominać, iż taka sytuacja najbardziej szkodzi osobom poważnie traktującym swoje edukacyjne obowiązki. Sądzę, że kwestia jakości kształcenia w polskim systemie edukacyjnym musi stać się pilnie kluczowym problemem debaty publicznej, gdyż w przeciwnym razie grozi nam zalew osób jedynie pozornie wykształconych, w którym znikną najlepsi, czyli możemy stać się krajem bez autentycznych elit, za to z najlepszymi statystykami oświatowymi na świecie. Tacy pozornie wykształceni obywatele nie będą w stanie samodzielnie analizować otaczającej ich rzeczywistości, podejmować samodzielnie decyzji wyborczych, a równocześnie będą oczekiwać od rządzących zapewnienia im życia łatwego, lekkiego i przyjemnego. Obserwując i analizując działania osób odpowiedzialnych za polską edukację można odnieść wrażenie, że właśnie taki jest ich wymarzony absolwent...
    Trzeba podkreślić, że dotychczas pomimo kilkuletniej historii polskich egzaminów zewnętrznych przynoszony przez nie obraz stanu polskiej oświaty, potwierdzany także chociażby w międzynarodowych badaniach umiejętności uczniowskich PISA, przedstawia się niezbyt optymistycznie. Nasza młodzież ma podstawowe problemy z radzeniem sobie ze stosowaniem wyuczonej /najczęściej zwyczajnie zapamiętanej/ wiedzy, jak też jest zdecydowanie mniej kreatywna niż rówieśnicy z krajów o najlepszych efektach edukacyjnych. Zresztą jeden z nich Finlandia /w której uczniowie rozpoczynają obowiązkową naukę w wieku 7 lat/ znajduje się nie tak daleko od naszych granic i może warto zacząć korzystać chociażby z jego doświadczeń. Muszę stwierdzić jednak, że osoby odpowiedzialne w Polsce za stan edukacyjnych spraw od rozwiązania problemu niskiej jakości kształcenia po prostu uciekają, czynią natomiast wiele zabiegów zamazujących jej rzeczywisty obraz. Generalnie ma być jak na tegorocznym egzaminie maturalnym z matematyki, czyli bez specjalnych wymagań, ale na ich /a właściwie nasze/ nieszczęście w dorosłym życiu dzisiejsi uczniowie natkną się na poważne wymagania i wówczas nikt im ich nie obniży.    
    W kampanii prezydenckiej 2010 żaden z kandydatów nawet nie próbował poważnie porozmawiać o edukacji /taką uwagę można by właściwie sformułować w odniesieniu do każdej z ważnych dziedzin naszej rzeczywistości/. Może nasi politycy już uznali, iż ich wyborcy nie są zdolni do zrozumienia poważnego przekazu i wcale go nie pragną. Zresztą z tej kampanii w kwestii oświatowej pozostanie licytacja o skalę podwyżek, jakie winni otrzymać pracownicy. To oczywiście ważny problem, ale należy myśleć o zwiększeniu nakładów na edukację i zmianie /optymalizacji/ ponoszonych wydatków oraz szczególnej trosce o dobrych i najlepszych nauczycieli. Ale wtedy pojawia się jakże niemodna kwestia wymagań. Bez niej kreujemy świat z dyktaturą przeciętniactwa i nijakości. Może warto to wreszcie przerwać?

Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Rozmaitości