W zamieszczanych pod moimi tekstami komentarzach pojawia się oczekiwanie przedstawienia przeze mnie propozycji rozwiązań mogących przyczynić się do przezwyciężenia kryzysu naszej oświaty. Odpowiadam na nie tym tekstem /wcześniej pisałem już o potrzebie uelastycznienia nauczycielskiego rynku pracy/.
Podstawowym problemem polskiej oświaty jest tkwienie w biurokratyczno – etatystycznym gorsecie, w którym nieważna jest jakość kształcenia, ale istotne znaczenie ma „realizacja programu” oraz częste spełnianie nikomu do niczego niepotrzebnych obowiązków. Jest to system z rozbudowaną i kosztowną administracją, aplikującą mu nieustannie zmiany, nazywane szumnie reformami. Pragnąc w rzeczywisty sposób zmienić naszą oświatę i poprawić jej jakość, trzeba ożywić ją poprzez wprowadzenie do niej mechanizmów rynkowych. Wejście polskiej oświaty w obszar rozsądnie regulowanego rynku pozwoliłoby zracjonalizować jej koszty, promować /przede wszystkim finansowo/ dobrych nauczycieli oraz dobre szkoły, a to w naturalny sposób przyczyniłoby się do poprawy jakości kształcenia. Warunki regulacyjne rynku edukacyjnego to powinna być nade wszystko podstawa programowa oraz wynikające z niej wymagania dla uczniów i nauczycieli, a także wymagania kwalifikacyjne dla nauczycieli /mające rzeczywisty, a nie biurokratyczny charakter/. Oprócz tego trzeba określić precyzyjnie zakres i warunki otrzymywanej przez każdego ucznia publicznej oferty edukacyjnej oraz związane z tym koszty kształcenia pojedynczego ucznia /standard edukacyjny/. Owe koszty powinny uwzględniać typ placówki oświatowej oraz środowisko jej działania, np. jednostkowe koszty kształcenia w szkołach wiejskich muszą być wyższe niż w szkołach wielkomiejskich, co wynika z mniejszej liczby uczniów w klasach, ale także z konieczności większego wsparcia edukacyjnego dla dzieci ze środowisk o niższym kapitale kulturowym. Zresztą kreując oświatę z elementami rynkowymi musimy pamiętać, iż rolą subsydiarnego państwa jest minimalizowanie nierówności edukacyjnych o społecznym charakterze, czyli zmniejszanie wpływu miejsca urodzenia i wzrastania dziecka na jego edukacyjne losy. Tylko wówczas mamy szansę na wyłanianie autentycznych elit, w szeregach których będzie miał szansę znaleźć się każdy zdolny i pracowity młody człowiek.
Wyznaczenie zakresu i kosztu jednostkowego standardowej usługi edukacyjnej to zadanie niezwykle trudne, szczególnie że nie może to być działanie mające na celu oszczędności, ale racjonalne i mądre wykorzystanie przeznaczonych na oświatę środków publicznych, zapewniających każdemu młodemu człowiekowi ofertę edukacyjną na dobrym poziomie tzn. otwierającej przed nim adekwatne do jego możliwości drogi rozwoju. Zmitologizowana w Polsce koncepcja bonu edukacyjnego to w rzeczywistości właśnie próba oparcia finansowania oświaty na zasadzie „pieniądz idzie za uczniem”, przy czym wartość owego pieniądza może się różnić w zależności od typu placówki oraz miejsca jej działania. Jednak w każdym przypadku ma ona zapewnić uczniowi standardowe warunki kształcenia. Przyjęcie takiej zasady sprawiłoby, że budżet szkoły byłby wielokrotnością jednostkowych kosztów kształcenia ucznia, czyli szkoła popularna ciesząca się większym zaufaniem rodziców dysponowałaby większym budżetem niż placówka o ich nikłym zainteresowaniu. Taki system można praktycznie od zaraz wprowadzić w dużych miastach w szkolnictwie podstawowym, gimnazjalnym i w liceach ogólnokształcących, gdyż w tych placówkach najłatwiej określić jednostkowe koszty kształcenia i uczniowie /ich rodzice/ mają łatwą możliwość wyboru placówki. Wprowadzając go w szkolnictwie podstawowym i gimnazjalnym trzeba także znieść ostatecznie szkolną rejonizację. Gdyby taki system zaistniał to nie obserwowalibyśmy sytuacji, w której efekty kształcenia są ujemnie skorelowane ze średnimi jednostkowymi kosztami kształcenia /co jest dzisiaj nagminne/. Czyli im szkoła kształci drożej tym ma gorsze efekty. Poza tym np. w Krakowie są sytuacje, gdy szkoły działające w podobnych społecznie środowiskach oraz w podobnych /jeżeli chodzi o koszty eksploatacji/ obiektach mają jednostkowe koszty kształcenia różniące się dwukrotnie.
W obecnym systemie praktycznie nie ma znaczenia dla wysokości nauczycielskiego wynagrodzenia, jakie efekty kształcenia ma nauczyciel oraz z jaką liczbą uczniów w klasie pracuje. W momencie, gdyby budżet szkoły był liniową funkcją liczby uczniów, nauczyciele popularnych szkół mieliby wyższe wynagrodzenia niż ich koledzy w szkołach o mniejszym zainteresowaniu uczniów i ich rodziców. W ten sposób szkoły publiczne zaczęłyby rywalizować jakością swojej oferty edukacyjnej, co powinno przyczynić się do jej poprawy. Dla prawidłowego działania takiego systemu obywatele powinni mieć zapewniony dostęp do rzetelnej i wiarygodnej informacji o jakości pracy szkół, stąd tak ważny jest dobry /zobiektywizowany/ system oceny jakości pracy szkół oraz powszechny dostęp do informacji o ich efektach kształcenia, szczególnie w kontekście losów ich absolwentów.
Wprowadzenie systemu opartego na tworzeniu szkolnych budżetów poprzez jednostkowe koszty kształcenia można oczywiście wprowadzić także w szkolnictwie zawodowym oraz w innych typach placówek oświatowych, przy czym wyznaczenie owych jednostkowych, standardowych kosztów będzie dużo trudniejsze. W przypadku szkolnictwa położonego na wsiach i w małych miasteczkach trudno mówić o pełnej możliwości wyboru szkoły. Można jednak – podobnie jak w dużych miastach – wprowadzić system wynagradzania nauczycieli oparty o uzyskiwane przez nich efekty kształcenia.
Trzeba zaznaczyć, iż oświata z mechanizmami rynkowymi to oświata bez Karty nauczyciela, z ograniczoną do minimum administracją oraz ze zdecydowanie większą autonomią placówek oświatowych. W takim modelu oświaty zdecydowanie silniejszą pozycję mają obywatele, ale także nauczyciele i dyrektorzy szkół. Rolą państwa staje się ustalanie warunków regulujących rynek /krajowych standardów edukacyjnych/, celów jakie winny osiągać placówki oraz monitorowanie jakości ich działania. Cały system powinien być oparty o jasne, precyzyjne i stabilne prawo. A treść podstawy programowej winna być wynikiem poważnych debat z udziałem różnych środowisk i powinna być wprowadzana poprzez ustawę, a nie rozporządzenie ministra edukacji. Przeciwnicy rynku edukacyjnego powiadają, iż może on być zabójczy dla małych, wiejskich szkół. Tymczasem w obecnym systemie byłyby one skazane na zagładę, gdyby nie przejmowanie i prowadzenie ich przez stowarzyszenia obywatelskie, stosujące mechanizmy kształtowania budżetu poprzez uzależnianie go bezpośrednio od liczby uczniów. Trzeba raz jeszcze powtórzyć: klucz do sukcesu to odpowiednie określenie standardów oświaty publicznej. Stąd też zamiast straszyć obywateli rynkiem edukacyjnym warto podjąć pracę nad ich wyznaczeniem.
Obecnie jesteśmy bardzo daleko od systemu, którego kształt zarysowałem w tym tekście i co gorsza podejmowane są decyzje jeszcze bardziej nas od niego odsuwające, jak chociażby zablokowanie dostępu do wyników egzaminów zewnętrznych czy też nowy system oceny jakości pracy szkół praktycznie marginalizujący znaczenie efektów kształcenia.
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości