W lipcu obchodziliśmy okrągłe rocznice dwóch wspaniałych polskich zwycięstw. Jednak o ile obchody grunwaldzkie – już tradycyjnie – miały godny i głośny wymiar, to czterechsetletnia rocznica jednego z największych naszych triumfów, czyli bitwy pod Kłuszynem minęła, poza Warszawą, praktycznie niezauważona. Zresztą, gdyby nie prawdziwie obywatelska inicjatywa zorganizowania w Warszawie „Święta Husarii i Dnia Chwały Oręża Polskiego” i kilka tekstów w raczej niszowych pismach można by stwierdzić, iż jak zwykle 4 lipca minął bez odniesień do owego dnia, w którym nasi przodkowie rozgromili kilkakroć liczniejsze wojska rosyjsko – szwedzkie otwierając sobie drogę do Moskwy. Jest czymś niebywale smutnym, iż 4 lipca jako rocznica ważnego w naszych dziejach wydarzenia jest nieobecny w polskiej tradycji. Jeżeli już z czymś się Polakom kojarzy to z amerykańskim Dniem Niepodległości.
Przyznaję, iż w tym roku miałem nadzieję, że wreszcie obydwie rocznice lipcowych przewag naszych przodków zostaną podobnie wyeksponowane i ukazane szerokiej publiczności. To że w czasach peerelu Kłuszyn był na indeksie w naturalny sposób wynikało z podporządkowania ówczesnych władz wschodniemu sąsiadowi. Zresztą nasze długie z nim zmagania były wówczas przedstawiane w sposób dla polskiej pamięci historycznej zwyczajnie obraźliwy i upokarzający. W wolnej Polsce można było oczekiwać, że będzie inaczej, tymczasem okazuje się, iż w dalszym ciągu przypominanie chwały hetmana Żółkiewskiego i jego żołnierzy nie mieści się w mainstreamie. Jest to o tyle charakterystyczne, że Rosjanie swoje święto narodowe powiązali z wyparciem polskiej załogi z Kremla 7 listopada 1612 r., a 4 lipca to dzień największej żałoby w armii rosyjskiej, czyli uznali, że owe wydarzenia miały dla nich istotne znaczenie. Pamiętają oni bowiem, że Polacy są jedynym europejskim narodem, który opanował ich stolicę po zwycięskiej bitwie i mógł zupełnie zmienić ich dzieje. Tymczasem przeciętny Polak zupełnie o tym nie wie. Wydaje się, iż przyczyn tego szukać należy w narzuconym nam kanonie myślenia o naszej przeszłości. Wg niego trzeba minimalizować polskie sukcesy, natomiast eksponować niepowodzenia. Równocześnie dzieje polskiej polityki wschodniej mają być przykładem nieroztropności i wręcz awanturnictwa naszych przodków. Zgodnie z tym sposobem myślenia są oni najczęściej przedstawiani w ciemnych barwach. Dość charakterystyczną dla tego sposobu postrzegania polskiej przeszłości była hofmanowska ekranizacja „Ogniem i mieczem”. To zresztą pokłosie popularnego w peerelu przeciwstawiania Polski Piastów, prowadzącej rozważną politykę, Polsce Jagiellonów /a także Rzeczypospolitej Obojga Narodów/, prowadzącej jakoby politykę nierozsądną. Peerel wg tego sposobu myślenia miał nawiązywać do koncepcji piastowskich, a II Rzeczpospolita do jagiellońskich. Tymczasem takie przeciwstawianie nie ma oczywiście żadnego historycznego sensu, a służy jedynie bieżącej polityce.
Tak na marginesie warto zauważyć, że tegoroczna kłuszyńska rocznica wypadła w okresie odgórnie i jednostronnie zadekretowanego pojednania polsko – rosyjskiego, a w jego atmosferze głośne przypominanie Kłuszyna mogło wydawać się niewłaściwe. Tak oto hetman Żółkiewski przegrał z bieżącą polityką 2010 r., podobnie jak jego dalekosiężne koncepcje ułożenia polsko – rosyjskich relacji na początku XVII w. przegrały z bieżącą polityką dynastyczną Zygmunta III.
Jednak cała historia związana z różnicami obchodów obydwu lipcowych rocznic ukazuje wyraziście, iż pomimo dwudziestu lat III Niepodległości w dalszym ciągu mamy do czynienia z rocznicami bardziej i mniej słusznymi. Równocześnie widzimy, iż Polacy muszą odzyskać nie tylko swoją najnowszą historię, ale także tę trochę bardziej odległą. Gdybyśmy zrobili dzisiaj sondę wśród polskich uczniów pytając ich o skojarzenia, jakie niesie dla nich postać hetmana Stanisława Żółkiewskiego to jestem przekonany, że o ile w ogóle pojawiłyby się u nich takowe, to byłyby związane z Cecorą, a nie z Kłuszynem. Cecora jest obecna w szkolnym kanonie nauczania historii od dawna, jest bowiem związana z naszą klęską i nie ma konotacji walk polsko – rosyjskich.
Kłuszyńska bitwa to tylko charakterystyczny przypadek ważnych dla polskich dziejów wydarzeń, które nie znajdują swojego miejsca w powszechnej świadomości historycznej Polaków. Generalnie na kształt dominującego w Polsce przekazu historycznego ogromny wpływ ma bieżąca polityka. Stąd też niektóre wydarzenia historyczne i związane z nimi postacie traktowane są jako niewygodne i skrzętnie omijane w oficjalnym kanonie. W ten sposób otrzymujemy zniekształcony obraz naszych dziejów. Aby odwrócić tę tendencję trzeba wielkiej pracy i niezwykłej determinacji, takiej chociażby jaką mieli twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego na czele ze śp. Prezydentem Lechem Kaczyńskim. Od 2004 r. obchody powstańczej rocznicy nabrały w przestrzeni publicznej nowego wymiaru, a Muzeum Powstania stało się ważnym miejscem edukacji historycznej Polaków i co istotne edukacji prowadzonej w atrakcyjny oraz interesujący sposób. Zresztą porównanie oficjalnych obchodów pięćdziesiątej i sześćdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania ukazuje, że można odzyskać własną historię.
Obserwując naszą rzeczywistość medialną, szczególnie telewizyjną, można odnieść nieodparte wrażenie, iż w wielu fragmentach polskie dzieje przedstawiane są w niej zgodnie z ukształtowanym w okresie peerelu schematem. Wprawdzie powstają nowe wartościowe seriale, filmy i przedstawienia Teatru Faktu w TVP1 to jednak w dalszym ciągu ramówek telewizyjnych nie opuszczają peerelowskie seriale i filmy fałszujące naszą historię. Równocześnie TVP Historia, kanał który mógłby odegrać ogromną rolę w edukacji historycznej Polaków jest dostępny w absolutnie minimalnym zakresie. Tymczasem obok TVP Kultura jest on wręcz klasycznym elementem realizowania przez telewizję publiczną swojej misji. Będziemy mogli obserwować już niebawem co stanie się z tymi kanałami po zmianach, do jakich z pewnością dojdzie w mediach publicznych.
Debatując o nowej podstawie programowej kształcenia ogólnego jej krytycy zwracali /i słusznie/ uwagę na ograniczanie kształcenia historycznego młodych Polaków, koncentrując swoją uwagę głównie na historii najnowszej, tymczasem warto także zauważyć słabą obecność w świadomości historycznej Polaków tradycji I Rzeczypospolitej. Jej dzieje stanowią materiał na scenariusz niejednego serialu. Jednak takie filmy nie powstają. Może się okazać, że zaczną być kręcone poza Polską przez obcokrajowców zafascynowanych polskimi dziejami. Ich znajomość mogłaby stanowić znakomite lekarstwo na polskie zupełnie bezzasadne kompleksy, ale naród bez kompleksów nie czerpałby satysfakcji z tego co o nim myślą w stolicach innych państw.
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości