Minister edukacji Katarzyna Hall wyróżnia się wśród członków rządu Donalda Tuska aktywnością, przy czym owa aktywność ma szczególny charakter. Obserwując jej działania nietrudno dostrzec, iż ich efektem będzie obniżenie jakości kształcenia polskich uczniów oraz umocnienie etatystyczno–biurokratycznego modelu naszej oświaty. Równocześnie wprowadzane są oszczędności w wydatkach oświatowych o istotnym znaczeniu, połączone z niefrasobliwym wydawaniem oddanych do dyspozycji MEN środków unijnych. Z jednej strony ekipa minister Hall proponuje istotne zmiany w Karcie Nauczyciela, które osłabią pozycję nauczyciela oraz pozwolą zaoszczędzić na kosztach wynagrodzeń, a z drugiej przeznacza 700 mln zł ze środków unijnych na realizację pomysłów zmieniających kształt struktur administracji oświatowej oraz jednostek zewnętrznych w stosunku do placówek oświatowych. Wydając tak poważne pieniądze MEN ma zamiar powołać w miejsce kuratoriów i komisji egzaminacyjnych ośrodki jakości edukacji, a także stworzyć w każdym powiecie centrum rozwoju szkół /swoisty konglomerat mający wspierać dyrektorów placówek i nauczycieli w realizacji ich statutowych zadań/. Rozważając przydatność tych struktur dla poziomu kształcenia oraz towarzyszące temu koszty trzeba stwierdzić, iż w każdym normalnym kraju takie działania już dawno znalazłyby się w centrum zainteresowania mediów oraz jednostek odpowiedzialnych za nadzór nad wydawaniem publicznych pieniędzy.
Reorganizacja administracji oświatowej proponowana przez ekipę minister Hall to nie tylko strata owych 700 mln zł, ale także dodatkowe koszty, które będziemy ponosić bezpośrednio z polskiego budżetu na ich działanie. Będziemy równocześnie mieć coraz niższą jakość kształcenia i coraz więcej podmiotów zajmujących się jej badaniem. Szkoda, że urzędnikom ministerstwa edukacji nie przyjdzie do głowy, iż w Polsce dramatycznie brakuje np. specjalistycznych placówek przygotowanych do pracy z młodzieżą sprawiającą poważne problemy wychowawcze, takich jak młodzieżowe ośrodki socjoterapii. Zamiast topić pieniądze w centrach rozwoju /a właściwie antyrozwoju/ szkół byłoby zdecydowanie bardziej racjonalnym wydanie ich na powołanie w każdym powiecie młodzieżowego ośrodka socjoterapii.
Specyficzne zabiegi oszczędnościowe ministerstwa edukacji widoczne są w propozycjach zmian Karty Nauczyciela. Poza tym owe propozycje doprowadzą do osłabienia pozycji nauczyciela i wcale nie zlikwidują generowanych przez obecnie obowiązujące przepisy tej ustawy niekorzystnych dla jakości pracy szkół rozwiązań. Najbardziej wyraziście chęć zaoszczędzenia na oświacie przejawia się w propozycji zmian w systemie awansu zawodowego nauczycieli. Oto minimalny okres dochodzenia do najwyższego stopnia nauczyciela dyplomowanego zostałby wyraźnie wydłużony /najprawdopodobniej z aktualnych 10 do 20 lat/, z zachowaniem istniejących obecnie stopni awansu. Tymczasem gdyby chciano zmotywować nauczycieli do lepszej pracy, pojawiłaby się propozycja systemu, w którym zamiast „zabawy” w stopnie awansu nauczyciele byliby cyklicznie oceniani przez zewnętrzne, niezależne agencje na podstawie zobiektywizowanych kryteriów i w przypadku uzyskania dobrej oceny, ukazującej rozwój ich uczniów otrzymywaliby wyraźną podwyżkę wynagrodzenia. Jednak właśnie tutaj widać uwikłanie ministerstwa edukacji w klasyczne dla tego rządu działania pozorujące głębokie zmiany. Niewiele osób komentujących wydarzenia w edukacyjnym świecie zauważyło bowiem konsekwencje wprowadzenia w życie tzw. nowego nadzoru pedagogicznego opartego w zdecydowanej mierze na mało obiektywnych „wskaźnikach”, który faktycznie uniemożliwia rzetelną ocenę jakości pracy szkoły, dyrektora i nauczyciela. Ich los zależał będzie od bardzo subiektywnej oceny dokonywanej przez urzędnika nazywanego inspektorem jakości edukacji, pracującego w jednostce podlegającej ministrowi edukacji. Będzie to system, w którym owi urzędnicy będą pośrednio oceniać skuteczność pracy osób odpowiedzialnych za krajową oświatę, a równocześnie będą im podlegać. To klasyczny przykład delikatnie mówiąc wadliwie skonstruowanego systemu.
W przypadku systemu opartego o zobiektywizowane, wymierne wskaźniki /szczególnie losy absolwentów/ pozycja nauczyciela, w tym wysokość jego wynagrodzenia zależałaby od jakości jego pracy, co zwiększyłoby autonomię nauczycieli i dyrektorów wobec oświatowej biurokracji i pozwoliło wreszcie dobrym nauczycielom uzyskać odpowiadające wartości ich pracy wynagrodzenie. W takim systemie osoba nie nadająca się do pracy nauczycielskiej dość szybko przestawałaby nauczać. W efekcie mielibyśmy elastyczny system zatrudnienia ze zminimalizowaną oświatową administracją. Warunki zatrudnienia nauczyciel mógłby negocjować z dyrektorem szkoły. Warto zauważyć, że gdyby wynagrodzenie dyrektora zależało od efektów pracy szkoły to czyniłby on wszystko, aby zapewnić swojej szkole jak najlepszych nauczycieli. Miałem okazję przygotować projekt takiego systemu na zlecenie wiceminister edukacji, odpowiadającej w poprzednim rządzie za oświatowe finanse i zarządzanie systemem, dr hab. Sylwii Sysko–Romańczuk /osoby o bogatym dorobku w zakresie zarządzania/. Zmiana rządu sprawiła, że jej miejsce zajęła Krystyna Szumilas, wcześniej nauczycielka matematyki w szkole podstawowej i pracownik Urzędu Gminy Knurów na Śląsku. To właśnie ona bezpośrednio odpowiada za realizację owego „nowego” nadzoru pedagogicznego. Tak na marginesie, ta zmiana dość dobrze pokazuje jakościową różnicę pomiędzy tymi rządami.
Tymczasem zamiast rozwiązań, które właściwie nie wymagałyby istnienia Karty Nauczyciela, MEN proponuje podział nauczycieli na „tablicowych” i pozostałych oraz przekazanie kompetencji ustalania warunków pracy nauczycieli do samorządów. Innymi słowy samorządy, otrzymując zbyt niską subwencję na prowadzone placówki, będą zmuszone nakładać na nauczycieli dodatkowe zadania bez finansowej rekompensaty. Czyli nastąpi „twórcze” rozwinięcie pomysłu minister Hall, tzn. dodatkowych godzin zajęć prowadzonych bez finansowej ekwiwalencji. Tylko tym razem nikt nie będzie miał pretensji do rządu, ale na celowniku niezadowolonych znajdą się samorządy, a rząd będzie mógł wystąpić w roli dobrego ojca troskliwie pouczającego jednostki samorządowe oraz ujmującego się za nauczycielami. To będzie podobna sytuacja, jak obecnie z ciągłym podkreślaniem przez przedstawicieli rządu otrzymanych przez nauczycieli podwyżek z „zapominaniem”, iż równocześnie nastąpiło wydłużenie ich czasu pracy.
Proponowane wzmocnienie kompetencji samorządów miałoby sens tylko w oparciu o precyzyjnie określony standard jednostkowych kosztów kształcenia, który byłby gwarantowany ze środków publicznych oraz wprowadzenie proponowanych w tym tekście rozwiązań /do tej problematyki powrócę w kolejnych tekstach/.
Mam nadzieję, iż po wyborach 2011 r. czytając słowa „minister edukacji nie próżnuje” czytelnik z nadzieją, a nie z obawą będzie oddawał się lekturze tekstu. Tego oraz dobrych dni z miłymi niespodziankami w Nowym Roku życzę wszystkim Paniom i Panom…
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości