Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski
2888
BLOG

Premier Tusk znowu walczy...

Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski Rozmaitości Obserwuj notkę 84

Premier Donald Tusk wypowiedział kolejną w swojej kadencji wojnę. Niestety, nie jest to wojna z deficytem budżetowym i innymi fundamentalnymi słabościami polskiego państwa. Tym razem, po bataliach z pedofilami czy dopalaczami, mamy rządowy bój z pseudokibicami i, podobnie jak w poprzednich akcjach, mamy do czynienia z problemem realnie istniejącym i koniecznym do rozwiązania. Trzeba jednak zadać pytanie: czy akurat pseudokibice są aktualnie największym polskim problemem, który nagle się objawił? To zresztą klasyczna już sytuacja dla działań premiera; oto nagle okazuje się, że jest kwestia do rozwiązania której kierujemy wszelkie siły. W każdym przypadku mamy do czynienia ze sprawami, które w naturalny sposób irytują obywateli i mogą przynieść - w przypadku sukcesu - rządzącym wzrost popularności. Równocześnie pan premier może prezentować się wyborcom jako twardy i zdecydowany szef rządu. Tak na marginesie jest swoistym paradoksem trwająca od dłuższego czasu wojna obecnego rządu, w którym pasja do piłki nożnej stanowi towarzyski łącznik dla wielu ministrów, ze środowiskami kibicowskimi. Można stwierdzić, iż aktualnie nastąpiła eskalacja tego konfliktu. Obserwując polską przestrzeń medialną można odnieść wrażenie, iż w szczęśliwej i zasobnej Polsce jest to kluczowa dla obywateli kwestia. Praktycznie we wszystkich mediach głównego nurtu mamy doniesienia z frontu walki z pseudokibicami, a w niektórych fragmentach właściwie z kibicami. A tymczasem bez równie intensywnego zainteresowania dziennikarzy nasz rząd bije rekordy szybkości w tempie przygotowywania budżetu na rok 2012.

Inna przemykająca chyłkiem przez media interesująca informacja to stawanie się przez Polskę światowym liderem (obok Brazylii) w budowie stadionów. Można z przekąsem zauważyć, że gdy rosną ceny chleba, to igrzysk nie zabraknie. Warto byłoby, aby dziennikarze zaczęli drążyć tę kwestię. Oto w Polsce mamy podstawowe braki w infrastrukturze potrzebnej obywatelom do codziennego życia, a nasz rząd za priorytet uznał budowanie stadionów, najczęściej piłkarskich. Oto dowiadujemy się, że w związku z wyczerpywaniem się środków unijnych grozi nam przerwanie inwestycji drogowych, ale nie stadionowych...  Być może, jak będą pogłębiać się problemy naszej ochrony zdrowia i edukacji to owe stadiony staną się bazą dla szpitali polowych i "letnich" szkół.

Kwestiami, które powinny być obecnie w centrum publicznej uwagi są jednak sprawy budżetu na kolejny rok. Rząd przedstawił właśnie projekt budżetu na 2012 rok, czyniąc to po upływie ledwie czterech miesięcy 2011 r., a posłowie mają zająć się budżetem jeszcze w maju. Tymczasem nie są jeszcze znane, i do czasu rozpoczęcia prac sejmowych najprawdopodobniej nie będą znane, sprawozdania z wykonania budżetu w roku 2010 i z realizacji tegorocznego budżetu w pierwszym kwartale. Stąd też trzeba stwierdzić, iż ludzie planujący nasz budżet należą chyba do ekonomicznych geniuszy, szczególnie w kontekście przewidywania przyszłości, bez znajomości startowego układu odniesienia. Takie przyspieszenie prac budżetowych wynika z pragnienia uniknięcia przez rząd sporów wokół kwestii budżetowych w trakcie polskiej prezydencji w Unii i w czasie kampanii wyborczej do parlamentu. Szczególnie owa chęć uniknięcia sporów budżetowych przed wyborami winna trafić na czołówki gazet, gdyż przecież kwestie związane z finansami publicznymi powinny stanowić jeden z kluczowych elementów demokratycznej przedwyborczej debaty. I co, i nic, większość mediów głównego nurtu uznała, że to rozsądne rozwiązanie, bo przecież rząd wie lepiej...

Generalnie projekt budżetu jest niezwykle optymistyczny, ma nastąpić gruntowna poprawa wskaźników makroekonomicznych, ze spadkiem deficytu budżetowego do poziomu 2,9%, a jeszcze w roku 2010 wynosił on 7,9%. Czyli planowane jest rekordowe wyduszanie owego negatywnego zjawiska nierównowagi budżetowej. W związku z tym wobec ogłoszenia, iż budżet nie uderza w codzienność obywateli należy domniemywać, że nasz dzielny rząd i jego minister finansów przewidują znaczącą poprawę dochodów do budżetu. Tymczasem nierealny jest ponad 5% wzrost PKB w kolejnych latach (przy takiej dynamice mogłyby ewentualnie zostać zrealizowane rządowe zamierzenia). Wobec tego co się może zdarzyć?

Na początek, po wyborach nastąpi najprawdopodobniej korekta budżetu z wersji soft dla obywateli do wersji hard. Z całą pewnością nastąpi dalszy wzrost podatku VAT (dobrze, że nasz rząd nie może go podnieść ponad 25%). W dalszym ciągu zamrożone będą progi w podatku osobistym, co wobec inflacji jest ukrytym wzrostem indywidualnych obciążeń podatkowych. Można się także spodziewać nowych form obciążania obywateli przez ministra finansów, a poza tym "dzielny" minister skarbu będzie wyprzedawał majątek Skarbu Państwa Polskiego. Już teraz słyszymy, iż wyznaczane są wysokie pułapy dochodów, które mają być uzyskane z prywatyzacji. Przy czym owe dochody i to jest polskie nieszczęście zostaną najprawdopodobniej zmarnotrawione na wydatki bieżące. Zresztą owa prywatyzacja to także interesujące zjawisko, gdyż często akcje polskich firm będących dotychczas własnością polskiego skarbu państwa, trafiają do firm będących własnością skarbu państwa innego kraju. Na marginesie owej "prywatyzacji", której celem nie jest w rzeczywistości poprawa efektywności działania firm, ale bieżące klajstrowanie budżetu, rozgrywa się cicha batalia o polski rynek paliwowy, związana z planami prywatyzacji Lotosu. Całkiem realne jest przejęcie tej firmy przez Rosjan, co może spowodować całkowite zmonopolizowanie przez nich polskiego rynku, gdyż Orlen może nie wytrzymać zastosowanego wówczas przez nich dumpingu cenowego. A tak poza wszystkim słuchając polskich polityków rozwodzących się o sukcesach dochodowych uzyskiwanych ze sprzedaży majątku, warto zastanowić się, dlaczego nie myślą oni o stałych dochodach uzyskiwanych z produkcji i sprzedaży efektów działania firm, tylko zachowują się jak przysłowiowy nałogowiec, który nie myśli, jak poprawić swój stan posiadania poprzez pracę, tylko stara się wyprzedać z rodzinnego majątku wszystko, co inni będą chcieli kupić. A co będzie z polskim budżetem, gdy już nie będzie co sprzedać? Nałogowiec, gdy wszystko wyprzeda, trafia na garnuszek pomocy społecznej, a gdzie trafi wówczas polskie państwo? Ale dla rządzących nie jest to niestety kwestia ważna, bo przecież ważne są tylko najbliższe wybory.

Tymczasem teraz powinniśmy debatować właśnie o kwestiach budżetowych, a nie o pseudokibicach. Zapewnieniem porządku powinny w naturalny sposób zajmować się powołane do tego służby, a nie bezpośrednio szef rządu. Chyba, że Polska zaczęła upodabniać się do Rosji, gdzie też co jakiś czas premier ruga rozmaitych ludzi odpowiedzialnych jakoby za kłopoty obywateli. Jednak Rosja zawsze miała tradycję dobrego cara i złych bojarów. Polska tradycja jest zupełnie inna. Tymczasem w ramach walki z kibicami na stadionach pojawia się cenzura. Oto władze klubów zaczynają ograniczać swobodę prezentowanych na kibicowskich transparentach napisów, obawiając się treści antyrządowych (tak zachowały się władze krakowskiej Wisły w środę). To współbrzmi z wieloma wypowiedziami przedstawicieli obozu władzy i jego sympatyków, ubolewających że w przestrzeni publicznej pojawiają się twarde i zdecydowane wypowiedzi kwestionujące doskonałość obecnego rządu. Kto się nie zgadza z władzą, kto słucha niepodobających się jej stacji radiowych, kto czyta prasę zachowującą rozsądny ogląd rzeczywistości, kto domaga się prawdy o ważnych dla państwa kwestiach, jest traktowany jako osoba co najmniej niezrównoważona. Bo przecież mamy jedyny możliwy rząd, prowadzący politykę miłości, a za jego plecami czai się jakaś straszna, koszmarna opozycja, której na dodatek nie lubią w Moskwie, Berlinie czy Paryżu. To ludziom pamiętającym peerel winno przypominać stare hasło ówczesnej władzy "kto nie z nami, ten przeciwko nam".

Szkoda, że premier Tusk nie ogłasza krucjaty przeciwko rządowym "wizjonerom", kreującym nierzeczywisty obraz Polski i nie podejmuje się rozwiązywania autentycznych polskich problemów. Dzisiaj bowiem trzeba martwić się nade wszystko stanem polskiego budżetu, nadmiernym fiskalizmem przygniatającym polską przedsiębiorczość, psuciem naszej demokracji przez rozmaite działania ograniczające swobodę publicznej debaty, coraz gorszym stanem sektora publicznego, czy słabnącą pozycją Polski w Europie i na świecie (/pomimo zapewnień rządowych propagandzistów, że jest inaczej, to fakty są w tej materii bezlitosne i nie rozwiąże związanych z nimi problemów polska prezydencja w Unii). Ale podjęcie każdego z tych wyzwań wymaga zaryzykowania utratą władzy, a przecież "nie mamy z kim przegrać", jak zechciał stwierdzić premier Donald Tusk kilka miesięcy temu. To skąd tyle nerwowości w Waszych działaniach, Drogie Panie i Panowie miłujący (drogą i coraz droższą) obecną władzę?

Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (84)

Inne tematy w dziale Rozmaitości