Pośród rozmaitych mitów oświatowych funkcjonujących w polskiej przestrzeni publicznej istnieje też bardzo mocno zakorzeniony pogląd o przeładowanych klasach, w jakich uczą się nasze dzieci, co jakoby wpływa na coraz niższy poziom kształcenia. Stąd też co jakiś czas słyszymy głosy, iż trzeba zmniejszyć liczbę uczniów w klasach. Tymczasem w związku ze spadającą liczbą dzieci w Polsce od wielu lat obserwujemy zjawisko zmniejszania się średniej liczby uczniów w klasach szkolnych.
W roku 2009 liczba dzieci uczących się w polskich szkołach podstawowych była o ok. 360 tys. niższa niż w roku 2005 (był to spadek o ok. 14%), a w gimnazjach o ok. 270 tys. (spadek o ok. 17%). Gdybyśmy tych uczniów ulokowali w dwudziestopięcioosobowych klasach to mielibyśmy ok. 14,4 tys. klas, które zniknęły z naszych szkół podstawowych w latach 2005 - 2009 i ok. 10,8 tys. takich klas w przypadku gimnazjów. Nic nie wskazuje na to, aby w najbliższych latach doszło do zmiany tej tendencji, mamy bowiem do czynienia w dalszym ciągu z niskim poziomem urodzeń w Polsce. Tymczasem ludzie odpowiedzialni za naszą oświatę sprawiają wrażenie, jakby nie dostrzegali istoty rysujących się problemów, równocześnie wykorzystując niż demograficzny do uzasadniania niektórych swoich kontrowersyjnych pomysłów. W efekcie mamy w Polsce, w oświacie publicznej prowadzonej bezpośrednio przez jednostki samorządu terytorialnego szereg paradoksów m.in. spada liczba uczniów i nie spada liczba nauczycieli. Można to wytłumaczyć tylko wzrostem liczby szkolnych klas, czyli spadkiem średniej liczby uczniów w nich. Warto także zadumać się nad dodatnią korelacją pomiędzy liczbą uczniów w klasie a uzyskiwanymi przez nich efektami edukacyjnymi, co oznacza, iż im mniej liczna klasa tym uczniowie uzyskują słabsze wyniki. Podobnie winno dziwić ujemne skorelowanie jednostkowych kosztów kształcenia ucznia i efektów edukacyjnych, czyli im drożej szkoła kształci, tym uczniowie uzyskują słabsze wyniki. Zjawisk tych nie obserwujemy w placówkach publicznych prowadzonych przez podmioty obywatelskie i w szkołach niepublicznych. Sądzę, że trzeba wreszcie zacząć poważną debatę o przyczynach takiego stanu rzeczy. Obecnie w naszym klasycznie biurokratycznym modelu oświaty mamy do czynienia z sytuacją, widoczną szczególnie w oświacie miejskiej, w której nauczyciele popularnych szkół, pracujący z licznymi grupami uczniów, w pewien sposób utrzymują tych pracujących w szkołach niepopularnych, w których w klasach uczy się ledwie kilkanaście dzieci. Dzieje się tak dlatego, iż wysokość wynagrodzenia polskiego nauczyciela w minimalnym stopniu zależy od efektów jego pracy. Stąd też zakładanie, iż możemy "przetrwać" niż demograficzny w oświacie obniżając liczbę uczniów w szkolnych klasach i dzięki temu poprawić jakość kształcenia jest nierealne, gdyż mamy już do czynienia ze spadkiem liczby uczniów, wcale nie przekładającym się na poprawę jakości kształcenia.
Lekarstwem na przypadłości naszej oświaty, w tym na coraz niższy poziom kształcenia, jest z jednej strony zaprzestanie zabawy w obniżanie wymagań, w czym szczególne osiągnięcia notuje obecna minister edukacji Katarzyna Hall (to właśnie ona odpowiada za umożliwienie promowania w szkołach średnich uczniów z ocenami niedostatecznymi), a z drugiej wprowadzenie do niej mechanizmów konkurencyjności, ze szczególnie istotnym w tej materii uzależnieniem wysokości nauczycielskich wynagrodzeń od zobiektywizowanych efektów pracy. Oczywiście wcześniej powinien zostać przygotowany mechanizm zobiektywizowanej oceny pracy szkół i nauczycieli. Trzeba jednak stwierdzić, iż w tej kwestii działania ekipy minister Hall kreują całkowicie inne rozwiązania. Kosztem 80 mln zł wprowadzany jest system ewaluacji pracy szkół, będący klasycznym narzędziem zamazywania obrazu polskiej oświaty. Tworzone na jego podstawie raporty z pracy szkół nie przynoszą żadnych informacji istotnych dla oceny jakości ich działania, w kontekście realizacji ich fundamentalnych celów.
Tak na marginesie, nie można nie wspomnieć, iż szybkie tempo wprowadzania sztandarowej reformy minister Hall, czyli obniżenie wieku rozpoczynania obowiązku edukacyjnego przez polskie dzieci, motywowane było korzystną jakoby dla przeprowadzenia tej zmiany sytuacją demograficzną. Pomimo protestów środowisk rodziców, wielu głosom ekspertów wskazujących, iż całe przedsięwzięcie jest niewłaściwie przeprowadzane, minister Hall nie ustąpiła. Już dzisiaj można bez dużej dozy ryzyka stwierdzić, iż efektem tych działań będzie dalsze obniżenie poziomu kształcenia młodych Polaków.
W ciągu ponad dwudziestu lat III Niepodległości polska oświata poddawana była zmianom w bardzo różnych obszarach, jednak z charakterystycznym i nieprzypadkowym omijaniem problematyki finansowania zadań oświatowych. Tymczasem wszelkie zmiany bez podjęcia tej kwestii są całkowicie ułomne i nie mogą przynieść istotnych efektów.
Najpilniejszą kwestią jest podjęcie prac nad przygotowaniem pakietu standardowej usługi edukacyjnej, finansowanej ze środków publicznych, jaką winien otrzymać każdy uczeń. Ów pakiet powinien określać zarówno zakres, jak i warunki nauczania. Przy czym zakres standardu kształcenia powinien stwarzać każdemu młodemu człowiekowi racjonalne, adekwatne do jego możliwości warunki rozwoju. Jego kształt winien wynikać z odpowiedzi na pytanie: jakie umiejętności i jaką wiedzę powinien posiadać absolwent polskiej szkoły, aby był przygotowany do dalszej edukacji, podejmowania wyzwań współczesnego rynku pracy i do stawania się świadomym obywatelem Rzeczypospolitej. Z tym standardem należy powiązać koszt kształcenia pojedynczego ucznia w danym typie szkoły, z podziałem na tereny wiejskie i miejskie. Koszt kształcenia na polskiej prowincji powinien być wyraźnie wyższy niż w miastach, gdyż szkoły wiejskie muszą stawać się centrami edukacyjno-kulturowymi dla swoich środowisk. Przygotowanie owego standardu edukacyjnego winno być przeprowadzone w ramach poważnych, spokojnych, pozapolitycznych /ponadpartyjnych/ działań i wprowadzone poprzez sejmową ustawę. W żadnym przypadku nie powinny to być działania podobne do tych, poprzez które ekipa minister Hall wprowadziła do polskich szkół nową podstawę programową, demolującą polski kanon kształcenia ogólnego.
Standard finansowy kształcenia pojedynczego ucznia w danym typie szkoły, na danym terenie, to byłby normatyw ekonomiczny pozwalający w sposób racjonalny planować środki niezbędne dla realizacji oferty edukacyjnej. Gdybyśmy dysponowali takim narzędziem, a dodatkowo powiązali budżety szkół z liczbą uczniów to uruchomilibyśmy naturalne mechanizmy konkurencji jakościowej w oświacie i w ten sposób autentycznie podnieślibyśmy jakość kształcenia. Roztropnym rozwiązaniem byłoby również ulokowanie w systemie mechanizmu kreowania zwiększonych (ponadstandardowych) nakładów na kształcenie dzieci ze środowisk o niskim statusie edukacyjno-społecznym. Po wprowadzeniu takiego modelu oświaty pomiędzy zmianami liczby uczniów a zmianami liczby nauczycieli byłaby dodatnia korelacja, podobnie wyższe nakłady przekładałyby się na wyższe efekty kształcenia. Poza tym cały system oświatowy byłby oparty na precyzyjnym i przejrzystym finansowym układzie odniesienia. W przypadku spadku liczby uczniów korzystających z oferty edukacyjnej naszych placówek oświatowych natychmiast uwidaczniałby się pieniądz związany z ich nauczaniem. Dzięki temu mielibyśmy podstawy do podejmowania decyzji o ewentualnym wykorzystaniu tych środków do poprawy jakości oferty edukacyjnej. Trzeba także pamiętać, iż podstawowym parametrem kreującym oświatowe koszty jest klasa szkolna i średnia liczba uczniów w niej. Obecnie w wielu debatach oświatowych obracamy się w kręgu iluzji i intuicyjnych przekonań. Owo przekonanie, że wystarczy obniżyć liczbę uczniów w klasie i uzyskamy dobrej jakości edukację, to wynik takiej sytuacji. Podobnym iluzorycznym przekonaniem jest oczekiwanie, iż trzeba tylko zwiększyć nakłady na zadania oświatowe, aby poprawić jakość kształcenia. Otóż przeznaczone na oświatę środki publiczne trzeba zwiększyć, ale równocześnie zracjonalizować ich wydawanie, gdyż polska oświata cierpi m.in. na wyraźne przerosty zatrudnienia administracji. W efekcie tylko ok. 75% oświatowego funduszu płac w miastach konsumują nauczyciele (w racjonalnie skonstruowanym systemie ten wskaźnik powinien wynosić ok. 90%). Dodatkowo z pieniędzy edukacyjnych utrzymywane są w znacznej mierze również związki zawodowe pracowników oświaty. Gdybyśmy mieli finansowy normatyw kształcenia pojedynczego ucznia, wszelkie oświatowe wydatki zostałyby wreszcie zracjonalizowane, z korzyścią dla uczniów i nauczycieli. Wówczas nie mielibyśmy sytuacji, w których np. średnie jednostkowe koszty kształcenia uczniów w gimnazjach na terenie tego samego miasta (położonych w jego centralnej części) różnią się dwukrotnie. Czas niżu demograficznego to znakomity moment do podjęcia wreszcie poważnych prac w tym kierunku.
Dzisiaj, gdy politycy, związkowcy i administracja oświatowa czynią wszystko, aby utwierdzić obywateli i nauczycieli w przekonaniu, że takie zmiany są nierealne i groźne dla nich, mamy świat oświatowy pełen mitów i paradoksów. A w takim świecie najbardziej tracą najlepsi nauczyciele i uczniowie. Tymczasem ludzie odpowiedzialni obecnie za polską oświatę podejmują nieustannie kosztowne i kompletnie chybione działania, a równocześnie są z siebie bardzo zadowoleni, o czym mogliśmy się przekonać w trakcie I Kongresu Polskiej Edukacji, w programie którego nie przewidziano i nie podjęto powyżej zarysowanej problematyki. A Kongres także był kosztownym przedsięwzięciem...
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości