Platforma Obywatelska hucznie świętowała swoje dziesięciolecie, szczególnie eksponując swoje nowe zdobycze osobowe, czyli dokonane przez siebie transfery polityczne. Premier Tusk sformułował nawet tezę, że buduje polityczną FC Barcelonę. Można odnieść wrażenie, iż dla osób kierujących PO polityka całkowicie zlała się ze sportem, a właściwie z piłką nożną. Zresztą słuchaczom sobotniego wystąpienia marszałka Schetyny, mogło wydawać się, że oto przemawia trener motywujący swoich zawodników przed ważnym meczem. Tymczasem rzeczywista polityka to nie mecz piłki nożnej, ale realizacja konkretnych, ważnych dla obywateli celów, a z tym partia rządząca Polską od prawie czterech lat ma niejakie kłopoty. Wiemy, że jej celem jest utrzymanie władzy, aby nie dopuścić do władzy "strasznego Kaczyńskiego". Cena osiągnięcia tego celu zdaje się nie mieć żadnego znaczenia. Przyszłość państwa i jego obywateli niespecjalnie zaprząta uwagę strategów PO. Obywatele są dla nich bowiem niczym piłka, którą należy za wszelką cenę wbić do bramki - urny wyborczej. W koncepcji Donalda Tuska pojawia się drużyna piłkarska, czyli aktywni politycy, którzy nie muszą mieć właściwie żadnych poglądów poza pragnieniem bycia wśród tych, którzy kierują lotem piłki.
Obecną PO najlepiej charakteryzuje porównanie osób, które ją opuściły z tymi, które ją zasiliły w ostatnim czasie. Oto wśród tych, którzy kiedyś ją tworzyli, widzimy śp. Macieja Płażyńskiego, prof. Zytę Gilowską czy Jana Rokitę, czyli wyraziste, wybitne osobowości o pięknych biografiach i autentycznych osiągnięciach, a wśród ostatnich nabytków mamy Bartosza Arłukowicza i Joannę Kluzik-Rostkowską, czyli osoby lgnące do władzy, łatwo zmieniające głoszone przez siebie poglądy. Równocześnie cała historia PO to stopniowe wypychanie z niej polityków o konserwatywno-wolnorynkowej wrażliwości, a otwieranie się na polityków bez właściwości, najczęściej o mniej lub bardziej silnym lewicowym przechyle. Finałem tej drogi będzie z pewnością koalicja PO-SLD, spajana mocną niechęcią do PiS-u i umiłowaniem władzy przez obydwa środowiska. Dziesięć lat PO to także czas eliminowania przez Donalda Tuska i jego otoczenie osób, które mogłyby zagrozić jego przywództwu.
Kiedyś Platforma pojawiła się na polskiej scenie politycznej jako ruch obywatelski, który miał połączyć ludzi dotychczas nie angażujących się w politykę, ale kompetentnych i pragnących kreować polską rzeczywistość w duchu tradycyjnych wartości i wolnorynkowej gospodarki, którzy chcieli aktywnie wpływać na kształt niepodległego państwa. Wśród ważnych punktów programowych miała m.in. podatek liniowy (a generalnie obniżenie podatków) i jednomandatowe okręgi wyborcze. Tak było do czasu, gdy twarzami PO byli Zyta Gilowska i Jan Rokita. Wówczas Donald Tusk był wyraźnie w ich cieniu, podobnie jak wcześniej był w cieniu Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego. Każda z tych osób była indywidualnością, mającą jednak kłopoty z wpasowaniem się w ramy partyjnej polityki i związanej z nią gry. W tej grze najskuteczniejszy był Donald Tusk, który mając zaplecze w postaci środowiska dawnego KLD, potrafił zbudować wokół siebie zespół ludzi, którzy mogą świecić tylko odbitym od niego światłem i generalnie są zachwyceni, że mogą uczestniczyć we władzy, co jakiś czas podkreślając wyjątkowość lidera. Dla władzy są gotowi na wszystko. Jak trzeba, to będą peregrynować do proboszczów, uczestniczyć w uroczystościach religijnych, tak, aby ich wszyscy widzieli, a jak trzeba, to będą kokietować środowiska homoseksualne i ateistyczne. Dzisiejsza Platforma ma tak niewiele wspólnego z pomysłem politycznym sprzed dziesięciu lat, że warto zadać jej liderom pytanie, jaki właściwie jubileusz świętują. Wiele wskazuje na to, że na kolejnym - podobnym do ostatniego - spotkaniu możemy zobaczyć jeszcze bardziej niż dotychczas lewicowych polityków. Zresztą każdy, kto zada sobie trud prześledzenia chociażby tekstów publikowanych przez ludzi związanych z Instytutem Obywatelskim (szczególnie przez jego szefa Jarosława Makowskiego), czyli think tankiem PO, bez trudu dostrzeże, iż mają one właściwie socjalistyczny, a nie konserwatywno-wolnorynkowy charakter. Równocześnie warto przypomnieć wsparcie udzielane przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz środowisku "Krytyki Politycznej". Warszawa to, tak na marginesie, poligon doświadczalny koalicji PO z lewicą.
Głównym wątkiem wszelkich dywagacji polityków Platformy o ich celach jest od jakiegoś czasu wręcz mityczna modernizacja Polski. Oto powtarzają oni nieustannie, że każda osoba, niezależnie od jej poglądów, pragnąca modernizować Polskę, zostanie przez nich przyjęta w szeregi PO. Jednym z kandydatów na modernizatorów jest Izabella Sierakowska, reprezentująca na lewicy nurt szczególnie przywiązany do peerelowskiej przeszłości. Być może jest to sygnał, iż PO ma zamiar nie tylko w propagandzie sięgać do metod wówczas stosowanych. Poza wszystkim ostatnie nabytki Platformy łączy elastyczność "poglądów", co najlepiej obrazują gwiazdy jubileuszowej konwencji, czyli Bartosz Arłukowicz i Joanna Kluzik-Rostkowska. Oto poseł Arłukowicz jeszcze całkiem niedawno, pracując w komisji hazardowej, ostro krytykował premiera i jego ludzi, jeszcze mocniej czyniła to posłanka Kluzik-Rostkowska, a w sobotę obydwoje wręcz piali z zachwytu, iż dane jest im być w nowym towarzystwie. Przypadek pani poseł Rostkowskiej przejdzie do niechlubnej historii polskiej polityki, ukazując kompletny brak poczucia odpowiedzialności za wypowiadane słowa oraz podejmowane działania, i tak zwyczajnie musi budzić niesmak u każdego przyzwoitego człowieka. Skądinąd dla PJN jej odejście otwiera szansę na zbudowanie autentycznie konserwatywnej i wolnorynkowej partii. Poza pragnieniem uczestnictwa we władzy bramę do PO otwiera oczywiście niechęć (najlepiej obsesyjna) do Jarosława Kaczyńskiego i jego środowiska politycznego.
Ludzie pamiętający czasy peerelu słuchając wynurzeń polityków PO o modernizacji kraju mogą sobie przypomnieć podobnie brzmiące tony wypowiedzi przedstawicieli ówczesnej władzy i wiernych im pracowników oficjalnych mediów, jak też bezideowość ludzi wstępujących do jedynie słusznej wówczas partii. Peerelowskie zaklinanie rzeczywistości zakończyło się katastrofą, a jak będzie teraz? Póki co po czterech latach rządzenia przez ekipę Donalda Tuska mamy wzrastające bezrobocie (szczególnie wśród ludzi młodych), dynamicznie wzrastające zadłużenie sektora finansów publicznych, coraz niższą jakość usług oferowanych obywatelom w tymże sektorze, a równocześnie rosnące zatrudnienie w administracji oraz coraz droższe państwo. Symbolem modernizacji stają się w Polsce piłkarskie stadiony, budowane z rozmachem i będące gwoździem do trumny naszych finansów publicznych. Po rządzie premiera Tuska na pewno zostaną kosztowne stadiony i potężne długi. Polska w dalszym ciągu nie będzie mieć infrastruktury komunikacyjnej z prawdziwego zdarzenia, nasze szkoły, uczelnie i szpitale będą miały kłopoty z wyposażeniem adekwatnym do wymagań współczesności, ale za to będziemy mogli oglądać imponujące stadiony. Tak oto Polska stanie się stadionowym centrum Europy. Można stwierdzić, iż modernizacja Polski ma prowadzić nie przez edukację, ale poprzez piłkarską murawę. Jednak okazuje się, że z budową stadionów nasza kochająca piłkę nożną ponad wszystko władza też sobie nie radzi. Obecny rząd to mistrzowie świata w ponoszeniu spektakularnych porażek, których zdaje się nie dostrzegać większość mieszkańców Rzeczypospolitej, grillujących w piłce. Jednak coraz więcej Polaków wydobywa się z piłki i widzi z niejakim zdziwieniem, że umiłowana władza sobie nie radzi. Ceny rosną, inflacja osiągnęła poziom najwyższy od dziesięciu lat (fascynujące jest, iż obok tej wiadomości w środę pojawiła się informacja o rekordowym sondażowym poparciu dla PO), budżet jest w coraz gorszym stanie, a "modernizatorzy" cieszą się polską prezydencją w Unii. Jak długo będzie jeszcze trwała ta "zabawa" i jaki będzie mieć finał?
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości