Narasta obywatelski sprzeciw rodziców wobec obniżenia wieku rozpoczynania przez polskie dzieci obowiązku szkolnego. Warto przypomnieć, iż jest to jeden ze sztandarowych pomysłów minister edukacji Katarzyny Hall. Zresztą jej dotychczasowe zachowania w tej kwestii są zgodne z przyjętymi przez nią, a generalnie przez rząd premiera Tuska standardami, polegającymi na ignorowaniu głosów krytycznych w stosunku do pomysłów rządu i jego politycznego zaplecza. Od początku ten ministerialny pomysł spotkał się niewielkim poparciem rodziców, a dodatkowo można obserwować, iż w miarę upływu czasu akceptacja dla niego wśród nich sukcesywnie spada, co jednak nie przeszkadza minister Hall twierdzić, iż jest to jedno z jej najlepszych rozwiązań. Tak na marginesie nie mogę nie zauważyć, że uznaje ona za swoje największe osiągnięcia zmiany najmocniej krytykowane przez obywateli. Obok poruszanej w tym tekście kwestii wymienia niezmiennie, jako swój sukces, nową podstawę programową kształcenia ogólnego, która w rzeczywistości przyczyni się do dalszego obniżenia poziomu kształcenia w naszych szkołach.
Obserwując wszystko to co dzieje się wokół kwestii obowiązkowego posyłania do szkół sześciolatków od 01.09.2012 r. można odnieść wrażenie, iż politycy wspierający ten pomysł i kontestujący go rodzice żyją w dwóch różnych światach. Dla autorów tego rozwiązania i ludzi ich wspierających jest ono wręcz nieodzowne dla właściwego rozwoju dzieci i równocześnie uważają oni, że szkoły są do niego idealnie przygotowane. Z kolei dla ogromnej grupy rodziców jest to pomysł całkowicie chybiony i na dodatek kompletnie źle przygotowany. Stąd też najbardziej aktywni rodzice rozpoczęli akcję zbierania podpisów pod projektem ustawy, której wprowadzenie umożliwiłoby utrzymanie możliwości decydowania przez rodziców sześciolatka o ewentualnym podejmowaniu przez niego nauki szkolnej. W istocie rodzice domagają się utrzymania obecnego stanu, który zmieni się drastycznie 01.09.2012 r. Warto zauważyć, iż po wprowadzeniu ponad dwa lata temu powszechnej możliwości podejmowania przez sześciolatki nauki w szkole skorzystało z niej jedynie ok. 12% dzieci, czyli zdecydowana większość rodziców zdystansowała się od kierowania swych dzieci wcześniej do szkół. Trzeba także zauważyć, iż stało się tak pomimo zmasowanej akcji zachęcającej rodziców do podejmowania takich decyzji. Owa kosztowna akcja propagandowa finansowana była zresztą z pieniędzy publicznych, czyli również z podatków protestujących rodziców. O tym, jak wielka jest determinacja polityków partii koalicji rządowej do przeprowadzenia operacji "sześciolatki marsz obowiązkowo do szkoły", najlepiej świadczy list napisany do dzieci przez przewodniczącą Komisji Edukacji krakowskiej Rady Miasta (radną z PO). List ten zaczęto rozdawać dzieciom w przedszkolach bez wiedzy rodziców.
Cała sprawa obniżenia wieku rozpoczynania obowiązku edukacyjnego przez polskie dzieci ma bardzo wiele aspektów, jednak najbardziej winna zastanawiać owa niesamowita wręcz determinacja rządzących. Sądzę, iż wyjaśnia ją wypowiedź ministra Michała Boniego na niedawnym Kongresie Polskiej Edukacji. Stwierdził on, że dzięki wcześniejszemu rozpoczynaniu obowiązkowej edukacji będziemy mieli do czynienia z wcześniejszym wchodzeniem młodych ludzi na rynek pracy, co ma niebagatelne znaczenie, wobec fatalnej sytuacji demograficznej, dla poprawy stanu systemu emerytalnego, gdyż w naturalny sposób wydłuży o rok czas pracy do osiągnięcia wieku emerytalnego. W ten sposób wreszcie przedstawiciel rządu dał do zrozumienia, że nie chodzi tutaj o poprawę szans edukacyjnych Polaków, a jedynie o wydłużenie okresu ich aktywności zawodowej. Zresztą warto nieustannie przypominać, iż nie ma żadnych wyraźnych dowodów na związek wcześniejszego rozpoczynanie obowiązku szkolnego z później osiąganymi efektami edukacyjnymi, a dzieci w kraju mającym najlepsze wyniki edukacyjne w Europie, czyli w Finlandii rozpoczynają obowiązkową naukę w wieku lat siedmiu (rodzice mają możliwość podejmowania decyzji o nauce szkolnej sześciolatków). Jednak zamiast przedstawić uczciwie genezę swojego pomysłu MEN opowiada o tym, iż "nowocześnie i europejsko jest wcześniej rozpoczynać szkolną naukę". Można zauważyć, iż jest to element swoiście pojmowanej nowoczesności, zgodnie z którą państwo, poprzez swoich urzędników, pragnie jak najszybciej ograniczyć wpływ rodziców na wychowanie swoich dzieci. Stąd też mamy do czynienia z sukcesywnym obniżaniem wieku rozpoczynania obowiązku edukacyjnego.
Trzeba przypomnieć, iż dla polskich dzieci będzie się on zaczynał w wieku lat pięciu obowiązkową edukacją przedszkolną, a niektórzy politycy już zaczynają mówić o tym, że należy go jeszcze obniżyć; pewnie wg nich najlepiej wprowadzając dla maluchów obowiązek żłobkowy. Tymczasem to rodzice powinni decydować o formie realizacji edukacji przez swoje dzieci, szczególnie w kontekście jej pierwszych faz. Natomiast rolą państwa subsydiarnego jest stworzenie im takiej możliwości. Tymczasem rządy wielu współczesnych państw Zachodu zaczynają traktować rodziców jako osoby nieodpowiedzialne, za które decyzje powinien podejmować państwowy urzędnik. To ni mniej ni więcej tylko element swoistej inżynierii społecznej związanej z pragnieniem kształtowania nowego obywatela, akceptującego rozmaite lewicowe szaleństwa moralno-obyczajowe.
Polski spór o sześciolatki to element swoistej próby sił obywateli i państwa. Jego wynik powie nam bardzo wiele o filozofii rządzenia w Polsce. Protestujący przeciw pomysłowi minister Hall rodzice zebrali już pod swoim projektem ustawy ponad 200 tys. podpisów, czyli już w tym momencie ponad dwukrotnie przekroczyli próg obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej (a stało się to w bardzo krótkim czasie, jak na obywatelskie przedsięwzięcie). Trzeba dodać, iż poza tym, że pragną oni w dalszym ciągu móc decydować o tak kluczowym dla swojego dziecka momencie, jak rozpoczynanie obowiązku szkolnego, to obawiają się również nieprzygotowania wielu szkół na powszechne przyjęcie sześciolatków. Pomimo bowiem szumnych zapowiedzi urzędników MEN i samej minister Hall, bardzo wiele szkół w Polsce w dalszym ciągu nie dysponuje warunkami, w których powinny się uczyć sześciolatki. Oprócz tego nie można nie zauważyć, iż maluchom z roczników 2005 i 2006 grozi edukacja w szczególnie utrudnionych warunkach, gdyż spotkają się wówczas na jednym poziomie wszystkie sześciolatki i ponad 80% siedmiolatków. Innymi słowy wszystkie racjonalne argumenty przemawiają za przychyleniem się do zdania rodziców i przynajmniej przedłużeniem o kilka lat okresu, w którym decyzje o ewentualnej nauce sześciolatka podejmować będą rodzice. W tym czasie można będzie w sposób rzeczywisty poprawić warunki nauczania we wszystkich szkołach podstawowych, jak również spokojnie przygotować dobrą podstawę programową edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Jeżeli postulaty rodziców zostaną zignorowane, to będzie to - niestety kolejny - przykład arogancji rządzącej obecnie ekipy. Jednak rodzice wcale nie pozostaną bez możliwości dalszego skutecznego działania w interesie swoich dzieci (nie myślę nawet o ich decyzjach wyborczych). Otóż w takiej sytuacji będą oni mogli skorzystać z możliwości kreowania obywatelskich form edukacji domowej. W efekcie obecna władza nie tylko straci ich głosy wyborcze, ale także nie otrzyma dzieci po które tak łapczywie wyciąga ręce. Jednak póki co jest jeszcze czas, aby politycy wysłuchali obywateli i zrozumieli, że dzieci mają kochających i troszczących się o nie rodziców, których nigdy nie zastąpi państwo.
Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości