kaminskainen kaminskainen
515
BLOG

Płonia, 24.08.2013

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Znów zajechałem do Szczecina - w zasadzie głównie po to, by odwiedzić osławiony odcinek Płoni w górę od Jezierzyc - czyli w mrocznym, bukowym i olsowym lesie. Nie śpieszyło mi się rano na autobus, bo zamierzałem być do wieczora - z doświadczenia wiem, że w takim razie w zupełności wystarczy zacząć łowienie około południa. I tak też się stało - a na początek poszedłem pełen nadziei na lewy brzeg Klasztornego Stawu, gdzie miałem rozliczne przygody wędkarskie i gdzie złowiłem swój pierwszy tzw. komplet szczupaków - czyli dokładnie cztery wymiarowe sztuki (lata temu to było - i właśnie tyle szczupaków wolno było wówczas zabrać; dla utrzymania populacji szczupaka przy całokształcie naszego masowego wędkarstwa należałoby zezwolić na zabieranie takiej ilości szczupaków z łowiska - ale w okresie roku).

Oczywiście zaczynam łowić w pobliżu ujścia rzeki do stawu, w pierwszych "przecinkach" w trzcinie pozwalających połowić. Na początek stawiam na miniwahadłówkę - przynętę skuteczną i uniwersalną. Postanowiłem sobie dowieść jej skuteczności także w wędkarstwie płoniowym, czego w zasadzie wcześniej nie robiłem. Użyłem unikalnej, czterocentymetrowej "piklejki" z cieńkiego nowosrebra roboty nieżyjącego już krzysztofa Wąsika, będącego poniekąd miniaturką znanej wahadłówki "Mors". Pierwsze okonie łowię jeszcze w stawie i na wlocie Płoni do stawu - zdecydowanie patelniowe, ale wypuszczam wszystkie, nie mam ochoty patroszyć ich w domu, gdy będą już drugiej świeżości i w ogóle. Trafia się także mały szczupaczek, ot 35 centymetrów - strach uwierzyć, że wiele, wiele lat temu taka rybeńka była wymiarowa, toż to jest jeszcze przeźroczyste!

Z początku przemieszczanie się brzegiem Płoni w kierunku drugiego, Cysterskiego Stawu, szło gładko - ale wkrótce zaczęły się schody, a dokładniej szuwary. Zawsze tu były, ale nigdy aż takie - widać nikt tam teraz nie chodzi; na dodatek szuwary są ze sobą posplatane przez pędy kielisznika zaroślowego i uroczej psianki słodkogórz 9i ty, psianko, przeciwko mnie!?). Za to widzę, że po drugiej, leślnej stronie rzeki warunki komfortowe. Cóż, wybrałem brzeg prawy. Brnąc przez wysokie trzciny z trudem odnajduję nieliczne stanowiska wędkarskie nad rzeką - ale za to w każdym z nich kuszę moją wahadłóweczką niezłego okonia. Dochodzę w końcu do miejsca, gdzie nie da się dalej iść - można albo wracać brzegiem nad Klasztorny, albo przebić się na pola i łąki, obierając kierunek "od rzeki". Trzcinowisko okazało się... labiryntem, trudniejszym do przebycia od klasycznego labiryntu. Każdy labirynt da się pokonać trzymając się jednej jego strony, ściany - np. prawej. Byle robić to konsekwentnie - w końcu dojdziemy do wyjścia. Trzcinowisko jest obszarem pozbawionym ścieżek, a na dodatek wysokie zarośla praktycznie uniemożliwiają orientację w terenie - szczególnie w płaskim terenie. Widzimy tylko trzciny i niebo. Pójść "na strzałę"? Urocze złudzenie - podobnie jak na pustyni, zaczynamy w istocie krążyć, trafiać na swoje wcześniejsze ślady - bo zawsze nasza trajektoria odchyli się od wyobrażonej linii prostej. Na pustyni idzie to w grube kilometry, w trzcinowisku, gdzie samo przemieszczanie się stanowi nielada mękę - trafiamy na własne slady nawet co parę minut. Przejście na drugą stronę takiego parusetmetrowego obszaru zawsze jest więc rodzajem małego cudu. W końcu wylazłem z tych trzcin, spocony jak szczur i z ponacinanymi dłońmi (to ostre trawy). Poskubałem dojrzałe owoce aroni (opuszczona plantacja, dużo zdziczałych krzaków) i poszedłem obłowić odcinek ujścia Płoni do Stawu Cysterskiego.

Tam również wszystko bardziej zarośnięte, niż kiedyś - do samego ujścia aż nie chciało mi się przebijać wiedząc, że tak naprawdę chciałem się skupić na odcinku leśnym powyżej. Tym niemniej kilka niezłych okonków zaliczam - na miniwahadłówkę, ale także na twisterka uruchomionego przy podmytym brzegu. Woda prześwietlona, na szczupaka nawet nie liczę. Miejsce ze starą topolą, gdzie przed laty miałem na wędce suma - pięknie zarosło i "zbobrzało" - jest pełne dziur, wykrotów i innych bobrowych pułapek. Przesiąka tam teraz sporo wody z łąki, gdzie najwyraźniej wybiły źródła. Malownicze uroczysko z tego wyszły. Okonie również w nim nie zawiodły. Idę dalej - i przede mną już tylko Las. W zasadzie jest to jeszcze Puszcza Bukowa. W mrocznym, zacienionym miejscu za skarpą łowi na spławiczek para starczych ludzi z rowerami - małżeństwo emerytów, prawdopodobnie tych samych, których tu widywałem ponad dziesięć lat temu. Oni mnie raczej nie poznają, mówimy sobie dzień dobry; pani łowi przy mnie płoteczkę.

Zmieniam przynętę - uzbrajam się w starego, czerwonego woblera Siek-M, cóż za zabytek! Praca trochę dziwna, nie za bardzo mi odpowiada. Rzeka odpowiada na nią nielicznymi braniami okonków. Zmieniam na innego Sieka, tym razem oliwkowego, lżejszego - bardziej mi pasuje, głębiej schodzi pod wodę. No i wciąż tylko te okonki. W międzyczasie ładuję się w gąszcze pod liniami wysokiego napięcia - gdzie bobry dołożyły swoje pułapki, w które oczywiście wpadam, na szczęście tylko jedną nogą. Sympatyczne te gryzonie zastawiają jeszcze inny rodzaj pułapki, obym jej nigdy nie "posmakował": zgryzają nie tylko duże i mniejsze drzewa, ale także drzewka o pniu grubości kilku centymetrów 9powiedzmy dwóch, pięciu) - zostają z tego nieustępliwe, zaostrzone kołki mierzące w niebo - i w nieostrożnego wędkarza, który raczy się potknąć i na nie upaść. Doprawdy, niewesołe - w epoce Wielkiego Powrotu Bobra, dziś już w zasadzie wszechobecnego, nie można sobie pozwolić nad rzeką na niefrasobliwość i bylejakość w przemieszczaniu się. Każdy krok musi być ostrożny i świadomy. A czy jest? No, z tym to różnie - momentami każdy idzie "na pałę", nie da się ciągle uważać.

No i liczne wspominki, właściwie w każdym miejscu coś - ot, wspaniały czas, gdy oczyszczono z chaszczy teren pod liniami wysokiego napięcia, i to samo zrobiono z kawałkiem Płoni płynącym "pod drutem". Normalnie prace meliorantów doprowadzają mnie do szału i przygnębienia, ale temu odcinkowi dobrze to zrobiło - powstało koryto o charakterze "kanałowym naturalnym" w miejsce kanału zdziczałego i zarośniętego. Co ciekawe, właśnie tamtego pamiętnego roku nałowiłem tam ładnych szczupaków jesiennych, takich po 60 centów. Brały na małe gumki na lekkiej główce. A tu - miejsce, w którym mi wypłynął za gumą okoń chyba kilogramowy; nisko ocenił pracę przynęty, której ogon zaplątał się o hak - co wnoszę z tego, że nie trącił jej nawet pyskiem. A tak niewiele brakowało - być może wystarczyło spokojniej, mniej niechlujnie wykonać rzut - i nie splątać przynęty o samą siebie. A taka ryba drugi raz nie popłynie za gumą, zwłaszcza jeśli zobaczy wędkarza... Szansa, którą Płonia daje raz na wiele lat łowienia - przepadła. No i w końcu dół przy drodze - gdzie kilka szczupaków złowiłem, i gdzie raz udało mi się nazbierać, na przylegającym doń spłachetku lasu, całą reklamówę borowików (a innej jesieni - podgrzybków). Tym razem nic nie bierze, jak zwykle latem - ale miejsce i tak robi wrażenie. I tu już zaczyna się przwdziwa Płonia Leśna. Niewiele trzeba iść, by trafić na doprowadzalnik z pobliskich stawów - tu zaliczał ładnego, naprawdę garbatego okonka. Zaraz dalej - jedno z najmroczniejszych miejsc na Płoni, krótki odcinek ze straszliwymi podmyciami na "naszym" tj. prawym brzegu. Gdy naście lat temu "tompnęły" dwa drzewa rosnące na tym brzegu, to nie dośc, że obłamał się wraz z nimi kawał brzegu rzeki (podmycia sięgają nierzadko wiele metrów w głąb lądu - i siedzą w nich bardzo poważne, rybie stwory), to one same, obłamane i spróchniałe, wystają obecnie pod ukosem z samego środka rzeki. To chyba mówi wiele o możliwościach i przepaścistości najstraszniejszych, płoniowych miejscówek. Nie dam głowy, że nigdy nie złowiłem tam wymiarowego szczupaka - ale jakoś żadnego nie pamiętam. Złowiłem za to niezłego okonia. No i wio, dalej.

Po niezbyt długim odcinku, który, choć ponury i odstręczający, nigdy nie przyniósł mi żadnej ciekawej ryby, chochodzimy do niezwykle charakterystycznej prostki, którą uważam ze samo jądro ciemności tego najmroczniejszego odcinka Płoni. Prawy brzeg jest płaski i błotnisty, co ułatwia szybkie zlądowanie nawet dużej ryby (bo zwykle łowiłem z prawego brzegu); brzeg lewy to podmyta, umocniona korzeniami drzew burta, wcale nie bardzo głęboka. Woda ma tam równy, spokojny przepływ i szczególny, niepokojący charakter. Co więcej - o ile wiele miejsc na Płoni "dziadzieje", zarasta i zamula się - ten odcinek, choć i jego zmiany nie ominęły, jeszcze wręcz zyskał na głębi i bogactwie wyrazu. Przede wszystkim odniosłem dziwne wrażenie, że prześwietlił się nieco. Niewykluczone - zważywszy, że brzeg prawy porastają cieniutkie acz wysokie olchy o prześwitujących koronach. Głowy nie dam, ale możliwe, że gdy były mniejsze tworzyły bardziej zwartą zaporę dla światła. Rzadka roślinność nadbrzeżna i wynurzona (jakieś niskie szuwary ciborowate) zdaje się to potwierdzać - dawniej jej nie było, prawdopodobnie było za ciemno. Co ciekawe, właśnie tu można było liczyć na "murowanego" szczupaka; właśnie tu złowiłem swojego największego "płoniowca" i widziałem znacznie odeń większego szczupaka dosłownie "jak noga" (mógł mieć spokojnie ponad metr). Miejsce to cieszyło się więc zasłużoną renomą wśród łowców szczupaków. Nie lekceważyłbym przy tym tego, co określimy jako jego mroczny, nieprzyjemny nastrój - uważam, że jest on czymś nieuniknionym i nieprzypadkowym; albo inaczej: miejsca faktycznie mają swój nastrój, który na nas oddziałuje. Trudno mi sobie wyobrazić człowieka, który zbuduje sobie w takim miejscu dom - albo choćby postawi namiot. Dodatkowo dobijająca jest akustyka miejsca - drzewa tworzą echa i pogłosy przywodzące na myśl jakieś ponure sale i lochy, a zalegająca zewsząd cisza tym bardziej zaczyna nas straszyć. Tym razem dobił mnie jeszcze gołąb - siedział kilkanaście metrów ode mnie na tym błotnistym brzegu i nic sobie ze mnie nie robił. Gołąb tutaj? Doprawdy, przesada.

Tym razem ów słynny odcinek przyniósł mi tylko małego szczupaczka i kolejnego okonia - ale poczekajmy do jesieni, do czasu dużych przynęt gumowych na lekkich główkach. Tym niemniej i 24 sierpnia to już niezły czas - grube lata temu, pamiętam bo było to na dzień przed imieninami ojca, miałem właśnie tego dnia na wędce pięknego szczupaka. Łowiłem bez przyponu metalowego a smok połknął blachę głęboko - a jednak rozegrała się dość długa, wyczerpująca walka - przy czym to szczupak był wyczerpany. Gdy wystarczyło go już tylko ruszyć spod wodorowtów, przy których "kucnął" o podebrać - żyłka pękła jak niteczka. Strasznie mnie to zabolało i oburzyło jako dziejowa niesprawiedliwość i szyderstwo losu - jeszcze kwadrans wczesniej łowiłem ze stalką ale ją wyeliminowałym, zachęcony braniem ładnego jazia. Uznałem, że łowiąc bez stalki będę miał większą szansę na kolejne jazie...

Trochę więc przesądnie, a trochę przez lenistwo ominąłem tamto miejsce, w którym w sposób tak niefortunny straciłem pięknego szczupaka (ile on mógł mieć? ze trzy kilo? pewnie tak) - raz, że było późno i nie chciało mi się przebijać przez krzaczory, dwa, że... nie miałem stalki. Powtórka akcji sprzed lat w tym samym miejscu mogłaby spowodować zbyt głęboki uraz psychiczny - więc ominąłem miejsce, które swego czasu regularnie dawało mi szczupaki. Chciałem koniecznie zobaczyć, jak wygląda obecnie Płonia "u wrót" odcinka polno-łąkowego prowadzącego do Kołbacza - i muszę powiedzieć, że wygląda dobrze i zachęcająco. Złowiłem oczywiście jeszcze jakieś okonie (łącznie takich "patelniowo-ogniskowych" zaliczyłem z tuzin) - po czym pognałem na autobus, którego zresztą nie było, bo musiałem nań czekać ze 40 minut. W kierunku Kołbacza da się iść wyłącznie prawym brzegiem - lewy jest całkowicie zarośnięty chaszczem posplatanym kielisznikiem zaroślowym, co tworzy miksturę nie do przebycia. Stumetrowy odcinek można pokonywać przez 40 minut - więc właściwie to on nas coraz bardziej pokonuje.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości