KAP1 KAP1
500
BLOG

72. Pogrzeb Taty cz. 4 (ost)

KAP1 KAP1 Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Leżąc w londyńskim łóżku z notebookiem przy sobie i słuchając Kitaro napiszę ostatnią część Pogrzebu Taty (tutaj część 1, część 2, część 3). Mowa jaką wygłosiłem stojąc przy kolumbarium była spontaniczna. Słowa wpadały mi same do głowy, a ja je wypowiadałem. Nie sposób ich teraz powtórzyć dokładnie. Na pogrzebie dopiero opowiadając o naszej wspólnej walce z rakiem dopiero zrozumiałem jak wielki sens był w życiu Taty, a jak mały sens był w moim życiu.

A opowiadałem o tym, jak wspólnie - ja, Mama i Tata modliliśmy się w intencji wyzdrowienia i jak udało nam się w to wciągnąć całą rodzinę. Były to bardzo intensywne modlitwy, z czego jedna półgodzinna o 19:00 i dwie 7-minutowe w ciągu dnia. Przez pierwsze dwa tygodnie mojego pobytu u rodziców widać było nawet poprawę. Tata jakby lepiej chodził. Skupialiśmy się na czerwonych krwinkach krwi i tych rzeczywiście było więcej. Potem nastąpiło załamanie. I później już z każdym dniem było już coraz gorzej.

Jednak Tata nie cierpiał. Podczas modlitwy często miał łzy w oczach, ale to go uspokajało - mówił. Nawet gdy umierał, w ciągu godziny po ostatnim namaszczeniu i spowiedzi z całego życia... gdy Mama krzyczała "Stasiu nie odchodź!"... Tata uśmiechał się. I z uśmiechem na ustach odszedł.

Zanim przyjechałem do Olsztyna chciałem Tatę wciągnąć w duchowość, aby ułatwić walkę. Jednak tym razem (w przeciwieństwie do poprzedniego wyzdrowienia, gdy część rzeczy robiłem wbrew Tacie), zależało mi na tym, aby wszystko było zgodne z przekonaniami Taty, który był głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem. Spotkałem się w zakonie Bonifratrów z Bratem Janem, który rozmawiał ze mną blisko godzinę i tchnął we mnie wielką wiarę w mądrość zakonników.

Gdy Tata przyjechał do Warszawy, dopiero dotarło do mnie jak bardzo choroba postąpiła, bo poruszał się bardzo powoli i szybko się męczył. Jak wielkim wysiłkiem musiał być dla niego przyjazd, a przyjechał samodzielnie. I wciąż się uśmiechał. Gdy usiedliśmy na kawie w centrum miasta dużo rozmawialiśmy o rozterkach duchowych, a ja wciąż miałem w głowie "jak podarować doświadczenie mistyczne"? Chyba mało rozumiałem wtedy, ale namawiałem na wyjazd do Częstochowy.

Brat Jan podobnie pociągnął wątek Częstochowy, a wręcz w pewnym momencie walnął w stół aby pokazać jak rycerze w pełnej zbroi i rynsztunku klękali tak jak stali. Pojechaliśmy do Częstochowy. Po drodze masa przypadków czy cudów jak to woli. Jechaliśmy bardzo długo (mimo, że to z Warszawy tylko 216 km), a weszliśmy do kościoła punktualnie co do minuty. Rodzice wysiedli wcześniej i zajęli kolejkę, a ja po zaparkowaniu samochodu... i wejściu do kościoła, zostałem odnaleziony w tym tłumie przez Mamę.

Przed obrazem ludzie schodzili na klęczki i na klęczkach obchodzili dookoła. Mama pierwsza. Potem o dziwo... Tata, który miał problemy z chodzeniem, również uklękł i zaczął poruszać się klęcząc. Ja za nim. Od razu przeszył mnie potworny ból, którego nie byłem w stanie znieść. Chciałem wstać, ale było mi naprawdę głupio widząc Mamę i Tatę tuż przed sobą. Kilka razy byłem bliski zwariowania z tego bólu, ale jednak dotrwałem. Dałem radę widząc Tatę przed sobą.

Gdy wstaliśmy było wielkie wzruszenie i łzy. Odczucie, że coś się wydarzyło. Pytałem Tatę o to co czuł i widział, ale nie chciał powiedzieć. Innym razem powiedział mi, że nie wie czy powinien o tym mówić co się dzieje podczas modlitwy, bo to sprawa pomiędzy nim, a Bogiem. Chociaż innym razem, gdy był bardzo zdziwiony po naszej wspólnej modlitwie... zapytałem:

- Tato, czy coś się stało?

- Nie wiem

- Widziałeś coś?

- Nie wiem, przyszedł tutaj taki łysy bandzior. Widzieliście go?

- Nie? A co chciał?

- Przeszkadzał w modlitwie. Nie mogłem go odgonić, aż w końcu on powiedział: "a to przepraszam to i ja się pomodlę. I ukląkł przy łóżku.

Spędziłem u rodziców kilka miesięcy ze swoim komputerem. Wyjeżdżając tam byłem pewien, że uda się pokonać raka. Wszyscy się staraliśmy. Chociaż były dni, gdy  nie byłem pewny, czy Tata się starał:

- Tato, dużo wczoraj w nocy myślałem. Przepraszam, że zadam to pytanie, wczoraj gdy czytałem głośno Dzienniczek Faustyny (książka, którą Tata wypożyczył z biblioteki) zrozumiałem, nie wiem czy dobrze, że być może gdzieś tam w Twojej podświadomości jest może chęć cierpienia?

- Synu to żeś palnął głupotę. - Tata spojrzał na mnie z gniewem, a Mama ze strachem w oczach.

- Przepraszam, po prostu nie rozumiem wszystkiego. Nie wiem na czym się skupiać podczas naszych chwili ciszy. Na leczeniu czy na zdaniu się na to co będzie - wolę Boga?

- Jak to na czym? Chcę być zdrowy. Nie ma we mnie żadnych konfliktów. Wiem czego chcę. - pojawiły się łzy w oczach - To tylko łzy, ale nie mam chwil załamania.

Mama lekko odetchnęła.

- To super! - powiedziałem. - To musi się udać.

Lecz Tacie już ciekły łzy z oczu, głos ponownie się załamał. Mówił powoli i cicho, lekko niewyraźnie.

- Jestem też realistą i wiem jak jest. Gdybym umarł, chciałbym kremacji, a wiem jakie są z tym problemy w kościele.

- Oj tam, zrobi się pogrzeb po katolicku, a kremacja później. - opowiedziałem.

- Ale ja chcę kremacji wcześniej! Urnę z prochami w trumnie, w kościele. I nie chcę kwiatów. Jeżeli ktoś ma wydawać pieniądze na kwiaty to niech wyda na dobroczynność, np. na Caritas.

Dość długo rozmawialiśmy o pogrzebie, zanim temat się wyczerpał. Co, po co, dlaczego, jak. Pogrzeb się udał. Wyzdrowienie Taty... niestety nie.

 

===

Napisałem jeszcze dużo o Miłości pomiędzy kobietą i mężczyzną, ale tekst nie zapisał się. Nie będę się powtarzał. Rodzice byli razem 40 lat. Któregoś dnia Mama przeżywając chorobę Taty powiedziała do mnie:

- Nigdy nie zrozumiesz tego co przeżywam. Jesteś tylko synem.

Wtedy tego nie rozumiałem. Po śmierci Taty nagle spłynęło na mnie rozumienie wielu rzeczy, również tego, jak bardzo ważna jest i jak wygląda Miłość, prawdziwa Miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną.

KAP1
O mnie KAP1

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości