Skończyli ostrzyć kosy, kordelasy zniknęły w pochwach, od częstego zażywania niepokojąco lśniących. Zaległa złowroga cisza. I tak przecież na jej miejscu nikt by się nie wychylił.
Nawet pludry, tu i ówdzie, dla uwolnienia nadmiaru energii z trzewi mocarnych, na klepisko spuszczone, wróciły na swoje miejsca. Resztki powietrza już dawno przestały walczyć o swoje miejsce pod powałą, umykając przez ledwo co ogacone okna przed wszechobecnym, ciężkim jak zeszłoroczne onuce, smrodem hazardu.
Leżąca na środku stołu kupka żółtawych monet przyciągała wzrok wszystkich, szczerząc się bezczelnie śladami testujących je ukąszeń.
Tylko Szewczyk, w maseczce z gustownego giezełka, wciąż malował sobie paznokcie.
Największy poszedł do niego z wolna i starając się nie zabić, klepnął przyjacielsko w plecy. „We are counting on you!” (Liczymy na ciebie!), wyrzekł starannie w języku, w jakim ostatnio najczęściej słyszał trajkoczącego po zaułkach do obcoplemieńców Szewczyka.
Odczekał, aż maleństwu wrócą na swoje miejsca gałki oczne oraz oddech, i dodał swojskie - „Niech moc będzie z tobą!”
Szewczyk grzecznie zachichotał i rzuciwszy powłóczyste spojrzenie spod podejrzanie długachnych rzęs w stronę stołu zapytał – „Ile tego będzie?”.
- „Tym się nie martw” – burknął Największy, czochrając skudlony łeb o powałę. - „Strach o tym myśleć, grzech o tym gadać”.
- „I tam” – pisnął Szewczyk - „Ja tak z ciekawości”. - „Tylko za grosz od obcych, co ich do oglądania, jak pod Jamę podchodzę, ugadałem, będę mógł tę całą karczmę kupić!” - wypalił z przechwałką. – „A jak skórę Smoka na torebki i eleganckie ciżmy przerobię…”
Poczuł, że się trochę zagalopował. - „Ale pewnie i tak nie wrócę” – rzucił, nieco rozpaczliwie, na swoją obronę.
Powiedzieć, że temperatura, przez moment bliska fuzji termojądrowej, po tych słowach wyraźnie spadła, to jakby nic nie powiedzieć.
- „No dobra” – wykorzystał dogodną chwilę Szewczyk - „Komu w drogę” - i poprawiając jak zwykle nieznośnie długaśny daszek swojej ulubionej czapeczki, zarzucił na plecy pożyczoną od dziadka motykę.
- „Na słońce! – zażartował i zniknął w mroku na chwilę otwartych drzwi.
- „Powodzenia!” – gruchnęło po izbie. I znów zaległa cisza.
- „A jak wróci?” – mruknął po dłuższej chwili właściciel karczmy.
Lichwiarz złożył ręce na podobieństwo starych kobiet, które widywał czasem w niedzielę.
- „No i co z tego?” – ryknął, przytomniejąc Największy. – „Chwałą odurzony, nawet nie zauważy, jak go na słup pośrodku grodu wsadzimy, zejść nie damy i dukaty za oglądanie wywijającego smoczą skórką brać będziemy!”
- „Sława!” – podniósł w górę pierwszy kufel. – „Na dach, smocze ognie oglądać! Dukaty bierzemy ze sobą”
-------------------------------------------------------------
- „Wrócił!” – wycharczał lichwiarz, wpadając do gospody.
- „Jak to, wrócił” – jęknął Największy, przerywając liczenie sztuk złota. – „Smok tańczy na wzgórzu, strzelając w niebo ogniami zwycięstwa, a ten… wrócił?”
- „Wróciłem!” – zawołał Szewczyk od progu, wkraczając może nieco chwiejnym, ale wciąż pewnym krokiem do izby.
Nadpalone rzęsy i czapeczka, solidna śliwa pod jednym okiem, szatki poszarpane i w nieładzie, ale wciąż w zasadniczo jednym kawałku, z krzepko dzierżonym w dłoni ułomkiem drzewca po dziaduniowej motyce.
- „Jak to…” – jęknął jeszcze raz, w rozpaczy Największy, nie zapominając jednak nakryć dukatów pustą miską po fasoli.
- „Życie to nie jest bajka. Niestety. Ale i na szczęście” – zachichotał Szewczyk. – „Dwa dni temu zaproponowałem Smokowi udział w zyskach z turnieju. To łebski gość, zwłaszcza że ma ich trzy, i od razu zrozumiał, że najwięcej da się wyciągnąć z całego cyklu pojedynków Ogromny kontra Malutki. Zwłaszcza, jeśli ten Malutki jest tak lubiany i popularny, jak ja.” – lekko zaczerwienił się w samozachwycie. – „Choć może nie w tej izbie.” – lekko posmutniał.
- „Pewnie – zaciągnął rozmarzony - przydałaby się smocza skórka na torebki, ale jak się nie ma co się lubi… Poza tym, Smok ma 3624 lata, a ja tylko 24” – zakończył tyleż zagadkowo, co filozoficznie.
- „To, to, to… to jest oszustwo!” – wyjąkał spod stołu lichwiarz.
- „Może powiesz to Smokowi? Albo mnie zastąpisz?” – wycedził zimno Szewczyk. – „Smok ma swoje lata, wzrok już nie ten, i jak się po jego ognistym kaszlnięciu dostatecznie szybko nie zwiniesz, to cię rodzina nawet w naparstek nie pozbiera”
– „A ty się nie martw” – rzucił w stronę pobladłego karczmarza. – „Kto by tam chciał taką budę kupować. Wybuduję sobie nową, może kilka, z pokojami do noclegu, może w każdym grodzie w królestwie. Może razem ze Smokiem. Wyraził zainteresowanie, jak mu o tym wspomniałem”
- „No to lecę. Czas pozbierać resztę mojego złota. Bez obaw, nie tego spod fasoli. I popłacić rachunki. No i odkupić dziaduniowi motykę. Buziaczki!” – i już go nie było.
- „Ale cwaniak” – szepnął z podziwem lichwiarz.
- „Nasz ci on. Z tego grodu, z naszego plemienia!” – ryknął otrząsając się z osłupienia Największy. – „Sława!” – i wzniósł w górę błyskawicznie napełniony przez karczmarza kufel.
-----------------------------------------------------
Tracąc pierwsze sety z dziewczynami z okolic trzydziestego miejsca w rankingu, z turniejową jedynką kończy się 0:6, a nawet najlepszy, trzeci set nie wystarczy, gdy się przegrywa dwa pierwsze.
Inne tematy w dziale Polityka