fourteenth scene: You bet your life.
- Fight for your right! Vengeance is your right! Power and your faith! - Maximilian Jacob Wellington jr Drugi czuł, że będzie miał jednak dobry dzień. Chłopaki z dzielnicy po udzieleniu nonsylabami paru oczywistych napomnień i wymierzeniu paru protekcjonalnych kopniaków zgodzili się pożyczyć spluwę. Wellington jr zapewnił ich składając wszystkie znane sobie przysięgi VooDoo, że bronią palną posługuje się w sposób absolutnie mistrzowski. W ten sposób złamał za jednym razem wszystkie znane sobie przysięgi VooDoo. Ale dostał pięć godzin na załatwienie problemu.
Pruł teraz ulicami wielkiego Nowego Jorku niesiony pragnieniem zemsty i pewnością siebie wynikającą z faktu posiadania spluwy. Głowę zaprzątała mu jedna myśl: dopaść tego złamasa-białasa i skroić go na wszystkie pieniądze. Wpadł na dwieście pięćdziesiątą piątą z piskiem opon jadąc sześćdziesiąt mil na godzinę, czyli akurat tyle, ile mógł wydusić ze swojego wozu. Wkrótce zwolnił, bo resztki instynktu samozachowawczego zwróciły mu grzecznie uwagę, że gdzieś w tych okolicach jest komisariat policji. Nie myliły się. Komisariat policji, w którym pracował znany nam już przesympatyczny porucznik Cojak znajdował się na przeciw domu z reklamą zegarków na rękę marki Timeless. W tym samym domu, gdzie na parterze mieścił się warsztat samochodowy, którego Wellington jr Drugi szukał. Z daleka dostrzegł zawieszoną nad warsztatem tablicę z nazwą firmy “Wrecks and Scraps”. Dostrzegł również wyjeżdżającego niebieskiego Chevroleta.
- Stój! Biały sukinkocie - zawył Maximilian i ponownie wcisnął gaz do dechy. Otworzył okno z prawej strony i nie panując nad swoimi emocjami - jak zwykle, dodajmy - wychylił się trzymając lewą ręką kierownicę i zaczął strzelać. Okazało się, że zwykł nie panować nie tylko nad emocjami. To, co wyglądało na banalne we wszystkich filmach gangsterskich - strzelanie i jednoczesne prowadzenie samochodu, okazało się niewykonywalne w rzeczywistości.
Samochód Wellingtona jr po raz drugi tego dnia skręcił gwałtownie i po raz drugi zmierzył się z wysokim krawężnikiem, tym razem skutecznie. Prawą stronę wozu wybiło do góry, razem z ręką i spluwą. Temu należy zawdzięczać, że nasz strzelec wyborowy nie trafił w nikogo z zalegających ulicę. W coś jednak trafił. Trafił w sam środek dużej białej tarczy reklamy zegarków na rękę firmy Timeless. Szkło rozsypało się piękną kaskadą, dwie wskazówki poleciały na boki, każda w inną stronę, a trzecia - wskazówka sekundnika, która w momencie uderzenia pocisku wskazywała szóstą, pozbawiona zawieszenia zapikowała w dół z przyjemnym świstem, z przyspieszeniem ziemskim równym dziewięć i osiemdziesiąt jeden setnych metra na sekundę do kwadratu.
Znikła za lśniącym, najwyżej dwuletnim czarnym mercedesem zaparkowanym przy chodniku. Niebieski dostawczy ford opadł na prawe koło i zatrzymał się z głośnym hukiem na tyle tego mercedesa. Maximilian Wellington jr Drugi wyrżnął głową o kierownicę i stracił wątek. Na szczęście nie trafił w radio, dzięki czemu wzdłuż dwieście pięćdziesiątej razem z rykiem wciśniętego jego czołem klaksonu poniosło się dumnie: Be wrong, but be strong, keep your pride for who you are. You're the winner! You're the best! Take what you want, don't care for the rest!
Ostatecznie okazało się, że ten dzień nie był wcale taki najgorszy dla Maksimiliana Jacoba Wellingtona jr Drugiego. Został co prawda w dość brutalny sposób wyciągnięty z samochodu, a po ocuceniu przeniesiony do gmachu posterunku, gdzie dostał wbrew konstytucji parę siarczystych kopniaków od Cojaka i jego ludzi; został co prawda umieszczony w śmierdzącej ciasnej posterunkowej celi razem ze złodziejami, seryjnymi mordercami i innymi bojownikami o zmianę niesprawiedliwego systemu wyzysku i nierównego podziału dóbr, ale nie minęła godzina i wszystko się odmieniło.
Najpierw przyszedł Cojak i bardzo dokładnie mu się przyjrzał, potem przyszli kolejno pozostali pracownicy posterunku i bardzo dokładnie mu się przyjrzeli. Niedługo po tych wszystkich oględzinach wyprowadzili go z celi i umieścili w gabinecie Cojaka częstując kawą i hamburgerami. A potem... Potem był długi proces, z którego Maximilian nic nie zrozumiał. Cała banda białasów-złamasów plotła coś trzy po trzy o jakimś perfekcyjnie dokonanym zabójstwie na zlecenie. Męczyli go wciąż zadając debilne pytania o jakieś wywiady, obce mocarstwa i inne duperele, a na samym końcu uznali winnym zabójstwa pierwszego stopnia popaprańca, który nazywał się Fiutuzio, Złamazio, czy jakoś tak.
I zapuszkowali na dwadzieścia pięć lat. W więzieniu dostał osobną celę z telewizorem. Klawisze, białasy-złamasy, traktowali go z wyszukaną grzecznością, zawsze dodając: “Mister” przed nazwiskiem. Kolorowi uznali go za mesjasza, reszta schodziła mu z drogi okazując nadzwyczajny respekt, a Włosi unikali jak ognia. “Poznali się na mnie!” dumał sobie zadowolony Maximilian. Nigdy się nie domyślił, że jego sława nie jest sławą samoistną, a jedynie odbitą od sławy człowieka, którego wysłał na tamten świat. Człowieka, który był tak potężny, że w jakiś czas po jego śmierci uznano, że nigdy nie istniał, bo tak było wygodniej.
Człowieka, który nie miał wrogów. Po paru latach odsiadki Maximilianowi jr znudziło się wygodne zaleganie w piernatach. Zabrał się do nauki i wkrótce przyswoił sobie program z zakresu primary school - to znaczy: nauczył się liter i to w obie strony. Czytania i pisania. Z secondary school poszło mu jeszcze łatwiej, bo przyswajanie wiedzy weszło mu w nawyk. Collage zaliczył w rok i w siódmym roku odbywania kary zdał na studia. Wybrał humanistykę, bo od liczenia bolała go głowa.
Doktoryzował się z modalnej logiki zdań Teofrasta, a habilitował z syntezy myśli św. Tomasza i Wittgensteina. Co prawda byli i tacy pośród jego późniejszych biografów, którzy jego nadzwyczajne sukcesy w nauce tłumaczyli ogólnym załamaniem się poziomu nauczania na amerykańskich uczelniach po buntach lat sześćdziesiątych, ale byli i tacy, którzy uważali jego prace za genialne i przewidywali późną recepcję jego dokonań. Tak, czy siak, kilkadziesiąt lat później jego podobizna ukazała się na okładce tygodnika Time, który uznał go człowiekiem roku opatrując jego fotografię wiele znaczącym komentarzem: “The man who jumped beyond”.
Inne tematy w dziale Kultura