KŁOPOTY Z NARRACJĄ (7 I OSTATNIE)
- Proszę niech pan usiądzie - powiedziałem do Narratora jak mogłem najuprzejmiej, chociaż zaplanowałem sobie, że zacznę od paru dosadnych sformułowań. Jego wygląd - ziemista twarz, podkrążone oczy, wymięty tani garnitur i trzymany w dłoniach niepierwszej młodości pilśniowy kapelusz - sprawiły, że zrobiło mi się go żal. Usiadł posłusznie ze wzrokiem wbitym w podłogę a jedną z dłoni błądził po blacie biurka rysując niewidoczne esy-floresy.
- Cóż - zacząłem i chrząknąłem - cieszę się, że zdecydował się pan na spotkanie w wiadomej sprawie...
- Ja... - przerwał mi cicho i spojrzał na mnie niepewnie - muszę pana przeprosić. Wie pan, miałem ostatnio dużo stresów... Nerwy nie wytrzymały... Mnie się to nigdy wcześniej nie przydarzyło.
- Dobrze, już dobrze - przeciąłem mu ten akt skruchy - Zostawmy to, co było a zajmijmy się tym, co ma być. Jeśli dobrze zrozumiałem, dopuszcza pan możliwość kontynuowania narracji w mojej opowieści.
- Tak - zapewnił szybko - oczywiście... jeśli po tym, co zaszło, będzie pan nadal życzył sobie dalszej współpracy.
- Życzę sobie - przyznałem. - Mimo wszystko chciałbym kontynuować naszą współpracę. Nie będę krył przed panem, zresztą, biorąc pod uwagę hermetyczność zawodową pana środowiska, i tak na pewno pan wie, że podjąłem dwie próby zastąpienia pana pańskimi kolegami i obydwie zakończone kompletnym fiaskiem. A zależy mi na jak najszybszej kontynuacji. Ale chciałbym również, żeby było pomiędzy nami pełne porozumienie w procesie tworzenia. Żeby pan znał moje intencje, a ja żebym rozumiał dlaczego tak, a nie inaczej kształtuje pan formę. Wyciągam, jak pan widzi rękę na zgodę, a nawet więcej, proponuję pełne równouprawnienie, nobilitację pana pracy, przyznaję, że często niedocenianej.
- Ależ - jego siwe oczy błysnęły - czuję się zaszczycony...
- Niepotrzebnie - machnąłem ręką - Myślę, że to wyjdzie nam obu na dobre.
Później przedstawiłem Narratorowi, który grzecznie potakiwał, ideę i cel powieści, plan, wyjaśniłem dlaczego tak, a nie siak, słowem - odkryłem się przed nim całkowicie.
- Nie wiedziałem, że powieść ma drugie dno... - zmarszczył brwi, kiedy wysłuchał moich objaśnień, i głęboko zamyślił - Gdybym wiedział to od początku, pewne rzeczy przedstawiłbym może nieco inaczej...
- Nie - uznałem za właściwe zaprzeczyć. - Uważam, że narracja była właśnie taka, jak powinna. Tylko tak dalej. Zbliżamy się do drugiej części i tam będzie miał pan o wiele subtelniejsze zadania. A teraz proszę mi powiedzieć szczerze: czy - biorąc pod uwagę, że wie pan już wszystko - ma pan jakiekolwiek wątpliwości, zastrzeżeniaco do struktury, fabuły, wiarygodności postaci, tempa akcji, czegokolwiek?
- W zasadzie - spojrzał niepewnie - to nie... No może - podjął nieśmiało - Wie pan, trochę się obawiam, czy nie zostaniemy posądzeni o sprzyjanie spiskowym teoriom dziejów, mimo wszystko. Ten nadprzyrodzony wątek w postaci Andlowa może być potraktowany jako zasłona skrywająca właśnie taki, spiskowy pogląd na istotę zdarzeń.
- Dobrze - mruknąłem i wstałem. Wolę chodzić, kiedy coś wyjaśniam. - Pozwoli pan, że w skrócie przedstawię panu moje poglądy na kwestie spisków, teorii spiskowych, et caetera... Otóż - przerwałem, żeby nabić fajkę - są dwa skrajne poglądy na ten temat: pierwszy mówi, że spisków nie ma i że żadnemu ze zdarzeń historycznych nie można przypisać spiskowej proweniencji, i drugi, który wszystkie zdarzenia historyczne wiąże z jakimś spiskiem.
Oba są błędne. Pierwszy z powodów oczywistych. Nie da się opisać chociażby historii europejskiego XVIII, XIX, a nawet XX wieku nie zajmując się spiskami, tajnymi stowarzyszeniami rewolucjonistów i ich wpływem na bieg dziejów. Bez karbonariuszy, wolnomularzy, dekabrystów i chorążych Wybickiego nie da się z czasów, o których mowa nic zrozumieć.
Drugi pogląd skrajny jest również fałszywy. Gdyby spiskowcy osiągali swoje cele, to cele te byłyby zrealizowane. A przecież nie są. Zazwyczaj udaje się zrealizować pierwszy etap na drodze do urzeczywistnienia celu spiskowców, a potem wszystko zaczyna się toczyć w innym niż sobie wyobrażali kierunku. Dlaczego? Bo cele przez nich zakładane są najczęściej nierealizowalne, utopijne. Owszem, spiskowcy są sprawcami potężnych wstrząsów tyle, że wstrząsów tych nie chcieli, ani ich nie przewidywali. Agenci niemieckiej policji wsadzając Lenina do zaplombowanego wagonu i wysyłając go w podróż do Petersburga chcieli - przy pomocy jego działań - osłabienia Rosji.
Nie spodziewali się na pewno, że ich agent podłoży podwaliny pod jedno z najbardziej skutecznych i zaborczych państw w historii, które po dwudziestu ośmiu latach zaledwie uzyska panowanie nad niemal połową ich własnego kraju, a wojska tego państwa stacjonować będą w Dreźnie i Berlinie.
Zwolennicy i przeciwnicy spiskowych teorii dziejów dzielą się na groźnych i niegroźnych. Niegroźni są ci, którzy nie mają żadnej władzy i mocy wpływu na bieg historii. Wyjaśniają sobie świat w ten lub inny sposób hobbystycznie, ku zadowoleniu własnemu, rodziny i znajomych. Gorzej z tymi, którzy władzę i taką moc mają! Ci, którzy spiski i tajne porozumienia lekceważą skończyć mogą jak cesarz Aleksander, Mikołaj, czy arcyksiążę Ferdynand, a ci, którzy w ich skuteczność wierzą będą je stosować jako środek wiodący do osiągania celów. I ci ostatni są najniebezpieczniejsi, a tym bardziej, im więcej władzy posiadają. Bo jak było powiedziane, nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji własnego spisku. A spiski na skalę państw, narodów, czy wręcz całego globu, powodują nieprzewidywalne skutki w życiu narodów, państw i globu! - Czy był pan kiedyś na dworcu kolejowym? - zapytałem narratora.
- No... nie raz...
- Czy słyszał pan może ogłaszane przez dworcowy radiowęzeł komunikaty o buszujących na peronach i w pociągach kieszonkowcach?
- Tak - przytaknął narrator - słyszałem. Tylko jak to się ma do spisków?
- A czy mógłby pan - odpowiedziałem pytaniem - opisać, przypomnieć sobie, własne zachowanie po usłyszeniu takiego komunikatu?
- Mm - zmarszczył brwi narrator - chyba... rozglądam się... sprawdzam, czy mam portfel na swoim miejscu...
- A właśnie! - przerwałem mu z triumfującą miną. - W ten sposób pokazuje pan szajce kieszonkowców, która zleciła nadanie tego komunikatu, w której kieszeni trzyma pan portfel!
- Wie pan, o tym nie pomyślałem - przyznał ze skruchą narrator.
- Idźmy dalej - zapalałem się coraz bardziej - Jak opisałby pan nić porozumienia w takiej dworcowej szajce? Czy jest to porozumienie jawne, czy tajne, znane tylko członkom szajki?
- Tajne, oczywiście - narrator rozłożył ręce.
- Czyli, można powiedzieć, że oto grupa osób z marginesu społecznego zawiązuje spisek w celu niezgodnego z prawem wejścia w posiadanie pewnych wartościowych dóbr, ze szkodą dla wszystkich, którzy do szajki nie należą. Bez wiedzy i zgody tych osób działają wykonując swój spiskowy plan w pełnej konspiracji, stosując kamuflaż.
- Zgoda - westchnął przygwożdżony narrator.
- A teraz zapewne powie mi pan, że behawiorów lumpów z marginesu społecznego nie można przenosić na ludzi sprawujących rządy? Na elity?
- Chyba - spojrzał na mnie narrator, a w jego oczach dojrzałem błysk naiwności nieomal dziecięcej - nie powinno się przenosić.
- Nie? - parsknąłem teatralnym śmiechem pogardliwie. - To niech pan się przyjrzy proweniencji większości ze współczesnych rządów.
- Mówi pan? - zapytał markotnie narrator i się zasępił.
- Mówię - potwierdziłem stanowczo, a widząc, że mogłem wywołać jakieś jego nieprzyjemne wspomnienie, postanowiłem zmienić temat. Usiadłem, pociągnąłem z cybucha porcję aromatycznego dymu i wypuściłem dwa zgrabne kółka w kierunku sufitu. - Zostawmy więc spiski - zaproponowałem możliwie pogodnie - a zajmijmy się pracą. Czy jest pan - zawiesiłem głos - gotów na dalszą, literacką podróż w nieznane?
- Jestem! - zawołał dość ochoczo wymizerowany narrator.
- No to - wyciągnąłem rękę - bierzmy się do pracy.
- Do pracy - westchnął odwzajemniając uścisk.
Inne tematy w dziale Kultura