VI.
Na polanie w puszczy stało kilka nędznych indiańskich chat. Pośrodku, na niewielkim placyku kilkoro półnagich mieszkańców wioski otaczali ludzie w mundurach z karabinami niedbale przewieszonymi przez ramiona. Żołnierze śmiali się, palili cygara i rozmawiali głośno po hiszpańsku.
- Co z nimi zrobimy? - Ruben podniosła wzrok na komendanta. Ten spojrzał niedbale w kierunku gromady i powrócił do studiowania mapy.
- Rozstrzelamy - wyjaśnił lapidarnie.
- Przecież to biedni ludzie, a my jesteśmy komunistami.
- To są biedni ludzie, my jesteśmy komunistami, a któryś z nich doniósł wojsku o naszym obozie, dlatego ich rozstrzelamy.
- To nie jest w porządku - wybuchnęła gniewnie. Spojrzał na nią z furią w oczach i rzucił mapę na ziemię
- To ja decyduję o tym, co jest, a co nie jest w porządku - darł się na nią opierając rękę o kaburę rewolweru. - My robimy rewolucję, a rewolucja to terror i nie ma sensu liczyć ofiar. Liczysz na ich uświadomienie klasowe? W każdej chacie obrazki z Matką Boską z Guadelupe! Proletariat to nie nędza! Proletariat to my! Jeśli tego jeszcze nie zrozumiałaś, to znaczy, że nic nie zrozumiałaś z naszej idei. Idź i zabij ich!
- Ja? - zaschło jej w gardle.
- Tak, to rozkaz.
Odeszła. Zatrzymała się raz w połowie drogi, żeby otrzeć łzy. Nie chciała, żeby towarzysze pomyśleli, że się łamie. Nie złamała się. I obiecała sobie, że nie złamie się nigdy. Wieczorem zameldowała chęć rozmowy z il commandante.
- Wejdź - siedział na werandzie w czarnym berecie z emblematem czerwonej gwiazdy. Z ust ukrytych w gąszczu czarnej brody wystawało cygaro. - Muszę cię przeprosić - powiedział do niej łagodnie - nie powinienem wątpić w twój rewolucyjny hart ducha. Musiałem wydać ci ten rozkaz, bo podczas rewolucji nie ma miejsca dla panienek o czystych rączkach. Wszyscy od czasu do czasu musimy strzelać i wszyscy musimy zabijać. Ale nie robimy tego dla siebie tylko dla nich - wskazał na dymiące jeszcze resztki chałup.
- Komendancie - Ruben przykucnęła i położyła automat na kolanach - Powiedzcie mi jak to jest z tą rewolucją? Powstaliśmy, żeby zniszczyć rząd, który utrzymuje ludzi w ubóstwie; żeby zmieść kapitalistów wyzyskujących biedaków, a ich dobra rozdzielić pomiędzy nędzarzy. Dwa lata siedzimy w tej puszczy. Przez ten czas biedacy zbiednieli jeszcze bardziej, niszczymy nie rząd, ale ich właśnie, a najbogatszymi ludźmi w promieniu stu kilometrów jesteśmy... my.
- Ruben, Ruben - komendant pokiwał głową. - Nie wszędzie da się zrobić wszystko od razu. Naszym zadaniem jest wprowadzić rewolucyjny chaos na jak największym obszarze tego kraju, żeby burżuazja w stolicy poczuła się zagrożona. I żeby w następnych wyborach wybrali socjaldemokratów. A tam są już nasi ludzie. Osłabią i zdemoralizują armię, znacjonalizują gospodarkę i przejmą kontrolę nad zasobami tego kraju. Reakcja podniesie głowę i zacznie się guerilla wymierzona przeciwko socjalistom. Przeciwko legalnemu, demokratycznie wybranemu rządowi.
Wtedy ten rząd, który będzie chciał bronić demokracji i konstytucji wyśle armię, żeby zdławić reakcyjne powstanie. Armia dostanie doradców. Kubańskich, radzieckich... najlepszych. A jeśli sobie nie poradzą, rząd będzie musiał oficjalnie poprosić o pomoc sojuszników w budowie postępowego świata. Wydmuchnął dym i pogładził z lubością swoją brodę spadającą na opasły brzuch. Zamarł, bo dostrzegł, że automat Ruben zmienił położenie i jest wycelowany w niego, a dziewczyna trzyma rękę na spuście.
- Co ty robisz? - jak zahipnotyzowany wpatrywał się w wylot lufy.
- Właśnie zrozumiałam, że komuniści nie mają racji. Zamieniacie tylko jednych krwiopijców na drugich. Ale znacznie gorszych, bo czerwonych. Od krwi. Nagle zrozumiałam, że nie lubię kolektywnego działania i postanowiłam założyć własny, mały kapitalistyczny biznes.
- Co ty bredzisz? - syknął komendant usiłując wstać, ale ruch lufy osłabił jego wolę. - Jaki biznes?
- Zabijanie - wytłumaczyła Ruben słodko - Rzecz w tym, że już nigdy więcej nie zrobię tego za darmo. Starała się trafić w cygaro i chyba jej się udało, o czym mogło świadczyć gwałtowne szarpnięcie w tył jego głowy rozrywanej serią. Nie podnosząc się z kucek spojrzała za balustradę i zobaczyła camerades biegnących w rozpiętych koszulach mundurów ku odgłosowi strzałów. Postanowiła podpuścić ich bliżej. Tego wieczoru Ruben zrobiła więcej dla powstrzymania pożaru światowej rewolucji od któregokolwiek z rządów. I zarobiła swoje pierwsze duże pieniądze. Prawdziwe amerykańskie dolary, które, jak się okazało, il commandante zwykł trzymać przy sobie w dużych ilościach. Zapewne po to, żeby rozdawać biednym. A Ruben uważała się za niezbyt zamożną.
Inne tematy w dziale Kultura