Wreszcie ktoś wygarnął temu Andersowi. W kondominium rosyjsko-niemieckim, w zniewolonym społeczeństwie ogłupiałym przez różne „Gazety Wyborcze” za autorytety często uchodzą osoby, które żadną miarą na to miano nie zasługują.
Na szczęście mamy kogoś, kto potrafi walnąć pięścią w stół i prosto z mostu wygarnąć, co myśli o rzekomym bohaterze.
W wywiadzie dla „Do Rzeczy” Jarosław Kaczyński odniósł się to tego, że jednym z tych, którzy krytykowali decyzję o wybuchu powstania warszawskiego, był gen. Władysław Andres. Pan Prezes zrobił to w swoim najlepszym stylu: „Trzeba pamiętać o sile tradycji ugodowej wobec Rosji. Gdzie był Anders przed 1918 rokiem?”
Przed 1918 rokiem Władysław Andres służył w carskiej armii. Pan Prezes wielkodusznie zastrzega: „nie zarzucam Andersowi zdrady” i natychmiast – też oczywiście niewątpliwie wielkodusznie – podaje swoją interpretację motywów Andersa: „bywają głębokie pokłady w ludzkiej świadomości, które powodują, że nie do końca realistycznie ocenia się Rosję”.
No i wszystko jasne: służba w carskiej armii tak Andersa zniewoliła, że do końca życia bał się Rosji i przeceniał jej siłę. Pewnie zresztą dlatego w r. 1942 tchórzliwie uciekł z całą polską armią do Iranu. Jarosław Kaczyński na jego miejscu na pewno zostałby w Rosji i wywalczył dla Polski Wilno i Lwów. A tak, przepadło.
Jarosław Kaczyński tylko zarysował problem. A przecież ktoś powinien świeżym okiem zlustrować cały życiorys Andresa. Przyjrzeć się jego przodkom, wierze… I wyszłoby szydło z worka.
Przecież nie dość, że Anders urodził się w Rosji, to jeszcze w rodzinie protestanckiej. Ojciec miał na imię Albert, a matka była z domu Tauchert. Może to tu jest źródło nurtu narodowego zaprzaństwa, które doprowadziło do tego, że jesteśmy teraz kondominium rosyjsko-niemieckim, a premierem jest wnuk dziadka z Wehrmachtu?
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka