"W każdą prawie pogodną noc możemy dostrzec na niebie pojawianie się jasnych linii sprawiających wrażenie przelatujących gwiazd. Zjawisko to otrzymało nazwę meteorów" - tak właśnie zaczyna się 164. paragraf "Astronomii Ogólnej" Eugeniusza Rybki.

Jak to? Że co, proszę? Gdzie? - pojawiają się pytania.
Otóż... cytowany podręcznik uniwersytecki to wydanie z 1975 roku, zresztą wydanie V - pierwsze pochodzi z roku 1952.
Obecnie, żeby zobaczyć pogodne niebo, pełne nie tylko gwiazd, ale i meteorów, trzeba wyruszyć na przykład w Bieszczady. W przeważającej części kraju brak nawet nie tyle (choć także) pogodnych nocy, ale przede wszystkim ciemnego nieba.
Czterdzieści lat temu autor mógł zamieścić wyżej wymienione zdanie. Obecnie nawet w bezchmurną noc w mieście możliwe jest zobaczenie gołym okiem kilku, kilkunastu gwiazd. Na wsi widać trochę więcej, ale przeważnie wciąż widok trudno uznać za oszałamiający. A żeby tak często dostrzegać meteory... To już bez nieprawdopodobnego szczęścia trudne do wyobrażenia.
Odwiedziłam jedno miejsce, w którym zacytoawne we wstępie stwierdzenie wciąż się sprawdza. Jest to Park Ciemnego Nieba w Bieszczadach, niedaleko granicy z Ukrainą. Miejscowość, do której on przynależy nie ma oświetlenie elektrycznego i stanowi to jej siłę, czynnik przyciągający turystów i badaczy.
Nawet tam jednak nad horyzontem widniała łuna, acz nieporównywalnie mniejsza od miejskiej. Tak nieporównywalnie, że na miarę miasta panowałyby egipskie ciemności.
Wygląd nieba zapierał dech w piersiach. Całe było usiane gwiazdami. A gdy myślałam, że to, co widzę, to światło wysłane kilkaset albo i więcej lat temu (na przykład Plejady są od nas oddalone o 444 lata świetlne), czułam że doświadczam czegoś niesamowitego. Niebo było moim oknem w przeszłość. Odbyłam piękną podróż (w czasie).
Tylko dlaczego jedt to tak rzadkie doświadczenie? Przyszłe pokolenia Europejczyków być może całkowicie utracą możliwość oglądania gwiazd ze swojego kontynentu. Przecież zanieczyszczenie świetlne rośnie.
Niektórzy mogą uznać, że jest to zjawisko pozytywne, gdyż w pewnym sensie stanowi dowód "postępu" - coraz więcej gospodarstw, fabryk, miejscowości, dróg, odludzi zgoła wyposaża się w elektryczność, a w związku z tym i w elektryczne oświetlenie. Cóż za postęp, a nawet mówiąc nowocześnie, czyli z anglosaska - progres! Czyż nie?
Wielokrotnie ułatwia to życie. Lecz na dłuższą metę... po pierwsze, pozbawia doznań estetycznych (co akurat łatwo zbagatelizować). Ale w związku z tym, znika też jedna z form relaksu, tak potrzebnego w pędzącym szybko świecie. Przyzwyczajamy się do wszechobecnego szumu, zarówno jako dźwięku, jak i przewijających się szybko przed oczami obrazów, które mózg uczy się ignorować jako tło.
W ten sposób trudniej zebrać myśli, zatrzymać się oraz dostrzec pewne proporcje. Zauważyć, że Wszechświat jest wielki. I piękny. Oraz stary. Spojrzeć na swoje problemy i codzienne sprawy z pewnej perspektywy.
Ważny jest również aspekt edukacyjny. Kto wie, czy jeśli niebo zasnuje smog, od którego odbijać się będą pomarańczowe światła, to nie pojawią się (a może już są?) ludzie kwestionujący istnienie innych galaktyk oraz uczniowie-sceptycy, przyłapujący nauczycieli: "Skoro starożytni oglądali te swoje gwiazdozbiory gołym okiem, to czemu ja nie mogę? To pewnie tylko mit..."?
Czy przez ostatnie cztery dekady naprawdę zaszła aż tak duża zmiana cywilizacyjna? I czy aby w dobrym kierunku?
Z jednej strony, nie mogę postulować obowiązku wyłączania na noc wszelkich świateł. Zdaję sobie sprawę, że wprowadziłby on ogromną destabilizację.
Z drugiej, czy naprawdę konieczne jest siedzenie do późnej nocy przy włączonym świetle, oświetlanie centrów handlowych nawet wtedy, gdy są zamknięte, pozostawianie w sklepach światła na całą dobę?
I czy te czynniki nie przyczyniają się do rozmaitych chorób cywilizacyjnych, takich jak bezsenność i nerwica? Zegar biologiczny rozregulowuje się pod wpływem gwałtownych bodźców, umysł przyzwyczaja się do działania w nienaturalny sposób (ignorowania dochodzących informacji zamiast ich wyłapywania)...
Tak wiele mówi się o ograniczeniu emisji zanieczyszczeń (zresztą wielokrotnie są to doniesienia przesadzone). Lecz czy skutkiem przywrócenia choć w pewnym stopniu ciemnego nieba nie byłoby między innymi obniżenie stężenia w powietrzu szkodliwych substancji?
W dodatku, gdyby Polska stała się pionierem takiej działalności, atrakcyjność turystyczna naszego kraju niewątpliwie by się podniosła. Komfort życia również.
Przy okazji, wróciłaby aktualność starych podręczników do astronomii...
Zaś na poprawę humoru, bo aura dzisiaj niezbyt korzystna, pioseneczka lekka i z przymrużeniem oka, a tematycznie dopasowana:
Interesują mnie nauki ścisłe i techniczne, a także ich związki z życiem społecznym. Uwielbiam pisać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie