Bieg Justyny Kowalczyk po Złoto był jak epicka opowieść.
Sport jest trafem i szczęściem. Łut podmuchu wiatru sprawia, że Adam Małysz wrócił z Olimpiady bez Złota. Cudem udało się Justynie Kowalczyk po 38 latach powtórzyć sukces nieoczekiwanego zwycięstwa Wojciecha Fortuny i jego 111 metrów na wielkiej skoczni w Sapporo. Tak jak talent jest trafem, tak nie od nas zależy czy przyjdzie nam się sprawdzać w czasach, gdy za złoty medal na Olimpiadzie płacono 300 dolarów ( z których minister sportu mógł zabrać sobie połowę) – jak to było w wypadku Wojciecha Fortuny, czy w sportach wysoko opłacanych, gdzie kariery (także finansowe) zrobili kierowca rajdowy Sobiesław Zasada bądź tenisista Wojciech Fibak.
Długie dystanse: maratony, kolarskie wyścigi, historie ucieczek, decyzje o wymianie koła w rowerze, czy zmianie nart w biegu klasycznym, wspomaganie się zawodników, którzy „ciągną” swego faworyta – ma zawsze w sobie coś z narracyjnej opowieści. Ta epickość sportu jest też wspaniale wykorzystywana przez mistrza komentarza jakim staje się dziś Tomasz Zimoch – godny uczeń Bohdana Tomaszewskiego.
Wyścigi długodystansowe są opowieścią. Tym ciekawszą im dłużej trwającą. Kilkanaście sekund trwające loty Adama Małysza to wiersze pisane nartami. Wszystkie gry zespołowe z piłką nożną na czele to oczywiście dramaty.
Niewątpliwie jednak każdy sportowiec, który zdobywa sukces staje się aktorem. Czyli osobą „działającą” na oczach wspólnoty, którą reprezentuje. Kumuluje w sobie jej emocje. Ma w sobie jej wady. Uosabia jej zalety. Przynosi też jej nadzieje. Nie wiemy czy Justyna Kowalczyk będzie miała tyle szczęścia, co Adam Małysz, który udowadniał przez dziesięć lat Polakom, że góral z Wisły może być nie tylko fartowny lecz także pracowity, a jego talent nie był iskierką czy wzlotem lecz epokowym zdarzeniem.
Gdy nasza góralka z Limanowej mówiła z irytacją, że jej rywalki zyskują na naciąganej astmie i prawie do możliwości wspomagania się sterydami słyszałem w niej całą, jakże polską i wcale nie twierdzę, że nieuzasadnioną gorycz i pretensję do świata.
Teraz gdy patrzyłem jak biegnie, jak pokonuje ból, jak ją niesie ambicja, jaką wartość ma dla niej czyste zwycięstwo – przypominały mi się legiony tych sportowców, którzy nie zarabiali na reklamach lecz jak Kusociński czy Marusarz (i siostra Staszka – Hanka) stali się ikonami naszej pamięci i wiary.
Bieg Justyny Kowalczyk po złoty Medal w Vancouver był lotem po odzyskaną wiarę. Po takim zwycięstwie wszyscy stajemy się lepsi. Jestem pewny, że Justyna Kowalczyk już nigdy nie wspomni o naciąganej chorobie rywalek. Ufam, że jej trenerom nie przyjdzie do głowy , żeby nią kupczyć albo by także i ona jakoś się wspomagała. Wierzę, że dzięki jej zwycięstwu wiele polskich dziewcząt miast chodzić na piwo – pokocha biegowe narty. Mam nadzieję, że Justyna Kowalczyk odniesie jeszcze mnóstwo sportowych sukcesów, a po nich będzie miała dobre i dostatnie życie.
Bo przecież Medal Olimpijski – to cudowna bajka. A bajka musi kończyć się dobrze. I z morałem…
Inne tematy w dziale Rozmaitości