Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
131
BLOG

Biegiem do urn

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Polityka Obserwuj notkę 89

   Debaty prezydenckie Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego pokazały dużą różnicę klasy między kandydatami. Pod względem znajomości polityki państwowej obie wygrał Kaczyński. Jednak słaba wskutek choroby forma Kaczyńskiego w pierwszej debacie w ubiegłą niedzielę sprawiła, że pod względem ogólnego wrażenia wygrał ją Komorowski. Ukazał się szerokiej publiczności jako polityk energiczny, chociaż dla uważnych widzów za mało było w nim solidnej treści. Natomiast w drugiej debacie Kaczyński pokazał nie tylko bardzo dobrą znajomość problemów, ale również werwę dawnego Jarosława, chociaż bez przekraczania granicy agresji wobec rywala. W ostatnią środę zdecydowanie wygrał merytorycznie i wizerunkowo nie był gorszy od Komorowskiego. A dla swych zwolenników był także i pod tym względem lepszy, gdyż marszałek pozwalał sobie na niestosowne aluzje rodzinne.

   Polacy mają wybór między skłonnym do konfliktów, twardym mężem stanu Kaczyńskim a miałkim politykiem o lepszej prezencji Komorowskim.


   A teraz powiem horror: Komu zależy na wzmocnieniu polskiego państwa wewnątrz i na zewnątrz, ten odda głos na Kaczyńskiego. Kto natomiast godzi się na stopniowe rozpuszczanie polskiej państwowości w niemiecko- rosyjską strefę wpływów pod patronatem Unii Europejskiej, ten zagłosuje na Komorowskiego. Wątpię jednak, czy wielu zwolenników kandydata Platformy Obywatelskiej dobrze rozumie ten wybór. Konflikt między wizją Polski partii PO i PiS został tak bardzo rozbuchany, że trudno o przepływ argumentów pomiędzy obu obozami. A jednak spróbuję.


   Wybór ten widać na przykładzie jednego z głównych sporów tej kampanii o znoszenie podziału między Polską A i Polską B, inaczej zwaną „ścianą wschodnią”. PiS chce wyrównania różnic. Polityka PO pogłębia podział z przekonania, że kapitał zainwestowany w lepiej rozwinięte tereny przyniesie większy zysk, a te lepsze tereny pociągną za sobą gorsze. Słusznie, tylko jakie będą dalekosiężne skutki? Kaczyński nie może o tym mówić wprost. Jak sądzę chodzi mu o zachowanie spójnej terytorialnie Polski. Jeśli długo utrzyma się przepaść cywilizacyjna między wschodnią a zachodnią częścią kraju, wtedy zachodnia z czasem odpadnie łącząc się z Brandenburgią na północy i Saksonią na południu, kiedy Unia Europejska wejdzie na etap integracji regionalej. Pompowanie dużych pieniędzy na tereny "wschodniej ściany" ma więc zapobiec nowej wersji rozbiorów. W przeciwnym razie zostanie jakaś "Polska właściwa" w granicach Królestwa kongresowego pod wpływami Moskwy. 


   Katastrofa państwa nie następuje od razu. Droga do rozbiorów zaczęła się w roku 1717, na tzw. “Sejmie niemym”. Rzeczpospolita przyjęła korzystne reformy ale z protektoratem Rosji. Pierwszy rozbiór nastąpił po 55 latach, następny po 20 a ostatni po trzech. W tych 300 latach Polska była w pełni suwerenna tylko przez lat 40. Taki jest bowiem układ sił geopolitycznych na terytorium pomiędzy Rosją a Niemcami. 


   Dzisiaj czas płynie coraz szybciej. Ile lat może upłynąć od wejścia do Unii Europejskiej korzystnego, lecz ograniczającej suwerenność – do nowej formy podziału kraju na strefy wpływów potężnych sąsiadów? Nikt tego nie wie, ale trzeba uważać. W latach 1990 Unia rozważała koncepcję regionów. Jest to etap demontażu państwa narodowego. Pomysł może wrócić. Prowadziłby do roztopienia zachodniej części Polski w strefie wpływów Niemiec z racji ich kolosalnej przewagi cywilizacyjnej, gospodarczej i kulturalnej – przy zachowaniu spójności Niemiec z tych samych powodów. Polacy niezgermanizowani byliby obywatelami drugiej kategorii. Jest to ta część kraju, gdzie zwykle przewagę ma PO. Kaczyński pragnie zapobiec możliwości stopniowego rozpadu wyrównując poziom cywilizacyjny kraju. A na zewnątrz, przez uczynienie z Polski lidera krajów środkowo-europejskich. Niestety, nie wypowiedział się, czy polityka jagiellońska jest jeszcze możliwa, chociaż przeczy temu Bartłomiej Sienkiewicz w ważnym artykule dla Rzeczpospolitej.


   Kandydat PiS pragnie również wewnętrznego wzmocnienia państwa. Jego zdaniem z prywatyzacji trzeba wyłączyć około 100 przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym, głównie energetycznych. Ale zarazem chce przywrócenia Polakom swobody gospodarczej. Potrzebna jest także reforma sądownictwa by skutecznie gwarantowało przestrzeganie umów. Opowiada się jednak za państwem solidarnym, które dba o interesy ludzi najbiedniejszych. Przy tej okazji przypomniał rywalowi jego głosowania w Sejmie przeciwko pomocy dla grup społecznych w potrzebie.


   Najsłabszą częścią debat prezydenckich było właśnie to skupienie się rywali na potrzebach socjalnych i to nie tylko w opiece lekarskiej i szkolnictwie. Jeden z dziennikarzy, p. Gugała, wytknął kandydatom, że wstydzą się prywatyzacji. Nawet w dziedzinie gospodarki dużo mówią, jak państwo powinno wydawać z podatków cudze pieniądze na pomoc słabszym a mało - jak nadać dynamikę polskiej przedsiębiorczości.  Można sądzić, że kandydaci chcieli pozyskać tym wyborców lewicowych, którzy oddali 14 procent głosów na Grzegorza Napieralskiego. Jednak kandydat PiS jako premier udowodnił, że ma liberalne skłonności gospodarcze obniżając podatki.


   Jeśli Kaczyński jest patriotycznym, poważnym państwowcem wizjonerem, to czemu nie porywa za sobą zdecydowanej większości wyborców? Dlatego, że w okresie rządów PiS chciał zdemontować układ Okrągłego Stołu. Nie miał wystarczających sił, a naruszył potężne interesy polityczne i gospodarcze, które rzuciły przeciw niemu brutalną propagandę, dzięki przewadze w mediach. Ułatwił zadanie przeciwnikom. Był zbyt agresywny i podstępny, co się nie podoba naiwnym obywatelom, którzy mało wiedzą o kuchni politycznej. Wykorzystano też osobiste śmiesznostki, łatwy żer dla młodzieży. W rezultacie każdy Polak po obu stronach partyjnego sporu dużo zainwestował w obronę swych pozycji i teraz nam trudno o rewizję stanowisk.


   Katastrofa smoleńska jest szczęściem w nieszczęściu. Tracąc brata-bliźniaka Jarosław Kaczyński musiał otworzyć się na ludzi, stać się lepszym człowiekiem, czy nawet jeszcze lepszym, jak sądzą zwolennicy. To okazja wiarygodnej zmiany sposobu bycia w świecie. Jeśli nawet przegra wybory prezydenckie, w przyszłym roku podejmie walkę o fotel premiera, na którym bardziej mu zależy. Jak mi się wydaje, temu ma służyć obecna kampania.
 

   A polemistom uprzejmie polecam pod rozwagę proporcję lat 40 do 300.  Wychodzi z grubsza 0,13 - wskaźnik suwerenności Polski. Kto da więcej?

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (89)

Inne tematy w dziale Polityka