Czegośtakiego dotąd nie czytałem. Usadziła mnie od pierwszej strony, porwała przez resztę i doprowadziła do rozpaczy, gdy przyszło kończyć opowieść o Liborio. Na dość tandetnej okładce (aż dziw, że szacowny Znak coś takiego toleruje) jest reklamowana na „literacka petarda z Meksyku” i jest to najprawdziwsza prawda.
Aura Xilonen opisuje świat oczyma młodego imigranta z Meksyku, który przedostaje się na własną rękę do Stanów Zjednoczonych Ameryki i próbuje tam żyć. Pojęcie „próbuje żyć” jest chyba najwłaściwsze i najbardziej adekwatne do tego, co tam przechodzi. Jego losy trudno nazywać przygodami, bo te zazwyczaj są beztroskie i niezapomniane. Liborio także nie zapomina żadnej nauczki, jaką daje mu życie – i w Meksyku, i w USA („Nie trzeba wiele, żeby przeżyć. Ale żeby żyć, to już nie wiem”).
Przejścia Liborio to przejścia między jednymi a drugimi kłopotami, to wątek platonicznej miłości do Aireen („Może miłość to jest taka fakin ulewa lusterek, które odbijają nam tę pustkę, co mamy w sobie”), to jego życie wśród książek, których z jednej strony nienawidzi, a które – nieświadomie – wywierają na niego ogromny wpływ („Mózg mi pulsuje jak wtedy, kiedy na w naszej fakin księgarni zabrałem się do czytania tych cholernych książek, pedalskich i kłamliwych do wyrzygania. Wszystkie pełne wielkich liter, ale kompletnie bez jaj. Prawie każda bez związku ze światem, z prawdziwym życiem. Wypompowane przez te wszystkie puste słowa”).
Jak to mówi jeden z bohaterów książki „wszyscy ludzie mają swoją historię, jedni dłuższą, inni krótszą”. Świat Liborio to świat znany i nieznany, to doświadczenia bliskie i dalekie, to radości, smutki i rozczarowania. „Najpierw ktoś podał mi rękę, a potem wbił nóż w plecy. Taki nóż bardziej boli, niż kiedy go nie znasz, bardziej krzywdzi, bo zdrada zawsze przychodzi z bliska, nigdy z oddali”. Jest tu wiele prawd życiowych, które umykają dorosłym.
Na przejścia Liborio można spojrzeć wielowątkowo – można podążać za jego tokiem myślenia, można bardziej globalnie – przez pryzmat imigracji latynoskiej, albo i – jak kto woli – na problem migracyjny znacznie szerzej. Można spojrzeć na Liborio i jego meksykański życiorys przez pryzmat spojrzenia amerykańskiego, ale i amerykańską rzeczywistość opisywać meksykańskimi oczyma. Książka ma tę wartość, że daje szanse na tyle spojrzeń jednocześnie.
Aura Xilonen ma zaledwie 22 lata, a napisała książkę, której nie powstydziłby się niejeden dorosły i doświadczony pisarz. „Uderza dorosłością” spojrzenia na różne życiowe sporawy, i to w ujęciu globalnym. Wszak meksykańska, czy szerzej latynoska migracja to element globalnych procesów.
Aura Xilonen opisuje przejścia bohatera w czasie bieżącym i jednocześnie jako projekcja przeszłości. Na wartość książki składa się barwny język, iskrzący się tysiącem porównań, zabawnych przekleństw (z owym zamerykanizowanym „fakin” na czele), metafor i spostrzeżeń. Wartością jest egzotyczny, jak na polskie warunki, klimat gorącego (dosłownie i w przenośni) pogranicza amerykańsko-meksykańskiego, z jego geografią, historią, obyczajami, mentalnością, pełnokrwistymi bohaterami, z nadzieją uciekających do lepszego świata i bezwzględnymi „stróżami prawa”, którymi bardzo często nie są oddziały policji, czy straży granicznej, ale samozwańczych milicji.
Xilonen oddaje w sposób niezwykle otwarty mentalność swoich ziomków i pokazuje ich rozkrok pomiędzy marzeniami o lepszym życiu po stronie USA a swoistym patriotyzmem rasowym i rodziną po stronie Meksyku.
Znana publicystyka Natalia Szostak przyrównuje Xilonen do Doroty Masłowskiej. Z powodu wieku i przebojowości, z jaką wdarły się na literacki rynek. Nasza Dorota napisała znaczącą dla polskiej literatury „Wojnę polsko-ruskąpod flagą biało-czerwoną”. Tak samo znaczącą ma być „Jankeski fajter” dla literatury meksykańskiej, a może i dla amerykańskiej.
Dla mnie to porównania nic nie znaczą, bo nie znam twórczości Masłowskiej. Poza tym, jak pamiętam „Wojnę”, to jednak książka Xilonen ma w sobie więcej lekkości. Może to tylko wrażenie powodowane różnicami kulturowymi Polski i Meksyku, a może to kwestia różnej wrażliwości w różnym wieku – „Wojnę czytałem jak miałem 32 lata, „Fajtera” – 47.
Aura Xilonen zachwyciła i oczarowała, doprowadziła do tego, że cokolwiek napisze – a Szostak wydębiła od niej, że pisze dalej – sięgnę po to bez wahania. No i ważne by było to samo tłumaczenie – Tomasz Pindel przełożył język Xilonen w sposób rewelacyjny.
Aura Xilonen
Jankeski fajter
Znak 2017