kobaian kobaian
270
BLOG

Aspirant Janusz a sprawa polska

kobaian kobaian Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

Dawno, dawno temu, za siermiężnej komuny, ludzie opowiadali sobie następujący kawał: „Naukowcy wprowadzili do układu SI jednostkę inteligencji - cjant. Jeden cjant odpowiada inteligencji ameby. Natomiast jedna tysięczna cjanta to...”

W pamiętnym roku 1990 milicjanta zastąpił policjant. Zmiana nazwy sugerowała, że po przekształceniach ustrojowych zaszczytną służbę stróżów prawa pełnić będą wreszcie ludzie charakteryzujący się całkiem pokaźną liczbą „cjantów”. Czy tak się rzeczywiście stało, czy był to może zabieg czysto wizerunkowy, a negatywna selekcja do tego zawodu trwa w najlepsze? Wydaje się, że najlepiej odpowiedzieć sobie na to pytanie obserwując zachowania policjantów w sytuacjach szczególnych, skrajnych, kryzysowych, takich jak trwająca właśnie epidemia koronawirusa.

Oto po filmikach stanowiących kompilację bredni głoszonych przez panie nauczycielki w trakcie audycji „Szkoła z TVP”, Internet obiegają kolejne informacje i doniesienia dotyczące dziwnych i niezrozumiałych interwencji policji zakończonych często wypisaniem mandatu. I podobnie jak w wypadku pań nauczycielek, należy rozróżnić dwie kwestie - ich odpowiedzialność za czyny jako jednostek od odpowiedzialności przełożonych, którzy wydając określone rozporządzenia i dyspozycje, postawili swoich podłwadnych w trudnej sytuacji, gdy muszą arbitralnie oceniać, co jest przewinieniem. Polacy tradycyjnie wykazują znacznie mniej zrozumienia dla nadgorliwych stróżów prawa niż dla miłych pań nauczycielek, które, oprócz hejtu, mogą mimo wszystko liczyć na współczucie ludzi uznających śmianie się „wiedzy” przekazywanej w TVP za „publiczny lincz”. Tym niemniej linia obrony nadgorliwego policjanta może być całkowicie analogiczna do linii obrony niesfornej nauczycielki. Policjant może tłumaczyć, że wysłano go na patrol z określonym zaleceniem, aby surowo karał ludzi nie przestrzegających rozporządzenia, a nikt go nie poinstruował, jak ma rozpoznawać wychodzenie z domu w celu załatwienia spraw niezbędnych do codziennego życia, od tych, które się do takiego określenia nie kwalifikują. Co więcej, władza naciska przecież na rygorystyczne karanie ludzi za nieprzestrzeganie zaleceń, a rolą osoby pełniącej służbę nie jest w końcu ocena sensowności decyzji przełożonych. Dlatego na wszelki wypadek karani są zbrodniarze korzystający z myjni, zawsze podejrzani o niecne zamiary rowerzyści, czy ukrywający się po lasach i parkach spacerozbójnicy. Ma to oczywiście wymierny skutek gospodarczy, bo przecież 500 zł mandatu dla rodzica wyprowadzającego swoje dziecko przed blok pozwoli sfinansować wypłacone temu rodzicowi 500+, dzięki czemu uda się obecnemu rządowi utrzymać jego wielkie projekty socjalne.

Niestety są i takie działania, których nie sposób wyjaśnić presją przełożonych i raczej świadczą one o tym, że stara nazwa „milicjant” pozostaje wciąż aktualna. Oto oglądamy na przykład filmowy zapis interwencji jakiegoś aspiranta Janusza Bez Wąsa przed smażalnią ryb. Ponieważ smażalnia znajduje się nad stawem, a oczekujący w kolejce ludzie przysiedli w znajdującym się przed smażalnią ogródku, jest rzeczą konieczną dokładna weryfikacja, czy te osoby nie popełniają właśnie zbrodni rekreacji. W tym celu aspirant Janusz weryfikuje, czy oczekujący posiadają stosowny paragon potwierdzający zamówienie jedzenia. Bez rękawiczek i bez żadnych innych środków ochronnych czujny stróż prawa bierze do ręki paragon od pierwszego klienta, zwraca mu go, potem bierze od następnego i tak dalej. Jeżeli któryś z klientów jest zakażony wirusem, jeżeli przechodzi właśnie infekcję bezobjawowo, można się spodziewać, że wszyscy pozostali, jak i również sam nasz bohater zostaną dzięki tej brawurowej operacji zarażeni.

Niezwykle znamienny okazuje się fakt, że zarówno w wypadku niesfornych nauczycielek jak i nadgorliwych policjantów, obywatel ma prawo z jednej strony uznać, że dobro jego dzieci lub jego własne zdrowie jest narażone przez niekompetentnych funkcjonariuszy państwowych, z drugiej zaś, czuje się wobec nich całkowicie bezsilny. Nie można przecież liczyć, że wykazane błędy sprawią, że nauczyciele o niewystarczających kompetencjach przestaną uczyć, albo chociaż zostaną wysłani na stosowne kursy i egzaminy weryfikujące ich wiedzę. Nauczyciela chroni karta, związki zawodowe, może też liczyć na solidarność ze strony różnych „wrażliwców” wyrażających oburzenie „publicznym linczem”. W wypadku aspiranta Janusza o inteligencji milicjanta jest jeszcze gorzej, bo mimo swoich nikłych kompetencji intelektualnych, ma on prawo nosić broń palną, a nawet w określonych okolicznościach jej użyć. Jego działania stanowią więc znacznie większe zagrożenie dla innych. Można się jednak spodziewać, że zamiast dyscyplinarnego zwolnienia lub choćby nagany, otrzyma od przełożonych pochwałę i medal za narażanie własnego życia podczas likwidacji podziemia rekreacyjnego. Pani Grażynka ucząca 1B będzie po fali hejtu miała przynajmniej problem, by odbudować autorytet wśród uczniów, co może skłonić ją do pogłębionej refleksji nad sobą i poprawy. W wypadku aspiranta Janusza nic takiego nie zajdzie, bo jego autorytet potwierdza w każdej sytuacji przypięta do jego pasa policyjna pałka.

Jedynym sposobem na zmianę tego stanu rzeczy byłyby głębokie przekształcenia ustrojowe. System społeczno-polityczny, który mamy obecnie w Rzeczpospolitej i który wydaje się odporny na wszelkie dotychczasowe zmiany rządów, prawa, zmiany konstytucyjne itp. zasługuje w moim przekonaniu na jedną, co prawda odwołującą się do młodzieżowego slangu, ale oddającą precyzyjnie istotę rzeczy, nazwę: leśnodziado-januszyzm. Jest to ustrój z zasady antymerytokratyczny, w którym najważniejsze okazuje się zadbanie o tych, którzy się albo z ramienia jakiegoś neo-ZBoWiDu, albo po prostu wykorzystując łokcie i plecy, załapali na stołki i zrzucić już się z nich nie dadzą. Cała reszta jest urządzona tak, żeby odstraszać młodszych, zdolniejszych, posiadających wyższe kompetencje w danej dziedzinie od pracy w instytucjach państwowych i publicznych, albo głodowymi pensjami na start, albo przez blokowanie karier, zwane potocznie „szklanym sufitem”. W efekcie nauczycieli, policjantów, urzędników itd. rekrutuje się zbyt często spośród osób, które okazały się zwyczajnie zbyt mało kompetentne, aby pracować w gospodarce. Jeżeli jednak już taki Janusz się załapie na jakąś funkcję, to jest już potem z niej praktycznie nieusuwalny.

Przetaczająca się przez nasz kraj epidemia, jako że najdobitniej wszystkim uświadomiła skutki tego ustroju, mogłaby stanowić doskonałą okazję do przeprowadzenia niezbędnych reform. Czy jednak społeczeństwo się na nie zdecyduje? Niby są za tym mocne argumenty. Po pierwsze, w dobie kryzysu nie można pozwolić sobie na rządy ludzi merytorycznie nieprzygotowanych. Po drugie, mamy moralne prawo żądać, że skoro poświęcamy gospodarkę, aby chronić przede wszystkim osoby starsze, to możemy wymagać, aby leśne dziadki usunęły się z życia publicznego i zajęły należne im miejsce przy kominku opowiadając wnukom dawne dzieje. Niestety obawiam się, że wszystko rozejdzie się znów po kościach. Tak jak na gruzach skompromitowanego realnego socjalizmu zbudowano właśnie leśnodziado-januszyzm, tak teraz Ci, co zajmują stanowiska decyzyjne nie posiadając odpowiednich kompetencji, w obliczu zagrożenia utratą pracy okopią się jeszcze mocniej na swoich pozycjach. Ponadto reforma taka wymagałaby przeciwstawienia się właściwie wszystkim środowiskom politycznym naraz. Zadanie wydaje się więc niewykonalne, ale jeśli nie spróbujemy czegoś zrobić, to Rzeczpospolitą spotka jeszcze większy kryzys, niż się na to obecnie zanosi. Mimo wszystko w te smutne Święta Wielkiej Nocy życzę wszystkim, abyśmy wyszli z sytuacji kryzysowej wzmocnieni i gotowi na wyzwania, jakie postawi przed nami najbliższa przyszłość.

kobaian
O mnie kobaian

Obserwuję, myślę, analizuję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo