I wreszcie jest po wyborach. Kto się utrzymał przy korycie albo dopchał ten się cieszy, bo będzie miał forsę. Komu się nie udało, chodzi smutny, bo forsy mieć nie będzie. Taka jest demokracja.
Trochę dziwiło mnie, że żaden kandydat podczas kampanii przedwyborczej nie przyszedł do mnie do domu, aby powiedzmy omówić swój program, pogadać, przedstawić się, uścisnąć mi rękę. Tego ostatniego szczerze mówiąc wolałbym uniknąć, bo to i niehigieniczne i tak dalej. Podobno w USA powodzenie w wyborach zależy od ilości uściskanych łap. Ale doszedłem do wniosku, że kandydaci nie są tacy głupi i wyborców unikają z rozmysłem.
Otóż zdają sobie sprawę, że są świniami i złodziejami i wiedzą, że ludzie mają ich za świnie i złodziei. No więc gdyby taki kandydat chodził po domach, to nie raz usłyszałby od wyborcy, że na ciebie świnio i złodzieju na pewno nie będę głosował. Zgodnie z zasadą zaangażowania i konsekwencji taki wyborca, jeśli pójdzie głosować, to szansa na to, że postawi krzyżyk przy nazwisku kandydata, którego wyzwał od świń i złodziei, a do tego zarzekał się, że na niego nie zagłosuje, jest znikoma. I właśnie dlatego kandydaci jak ognia unikali wyborców.
Przynajmniej tak było w miejscowości w której mieszkam, może gdzieś tam w Polsce było inaczej.
Inne tematy w dziale Polityka