Dowcip miał być przedni i w dawnym stylu tygodnika: na tę okazję gazeta zmieniła nawet tytuł - zamiast Charlie Hebdo na okładce miała dziś widnieć nazwa: Charia Hebdo. To wszystko jest po francusku dość dowcipne. Charlie wzięło się od imienia Chaplin’a i oznacza po prostu dowcipny tydzień. Zmiana tytułu na Charia Hebdo ma też sporo wieloznaczności, bo Charia jest miastem greckim, a o tym kraju jest teraz dość głośno w Europie. Natomiast słowo Charia wymawia się po francusku podobnie jak „sharia”. A to oznacza kodeks moralny i zbiór praw religijnych Islamu. W stopce redakcyjnej umieszczono jeszcze Mahometa jako redaktora naczelnego, który miał wysławiać ubiegłotygodniowe zwycięstwo partii Ennahda w Tunezji.
Takie były zapowiedzi na dziś, 2 listopada 2011.
Ale Charia Hebdo, czy poprawniej, Charlie Hebdo nie ukazało się dziś w ogóle. W nocy z 1 na 2 listopada, w paryskiej redakcji przy bulwarze Davout wybuchł gigantyczny pożar spowodowany „koktajlem Mołotowa”. Płonącą siedzibę zdewastowano i splądrowano. Sprawcy zostawili na recepcji wielkie zdjęcie Mekki i kilka linijek tekstu w języku arabskim.
Zwracam raz jeszcze uwagę na fakt, że gazeta nie została jeszcze wydrukowana. Anonsowała ona jedynie zamiar posłużenia się nazwiskiem nie boga, tylko jego proroka.
Historia Charcie Hebdo zapoczątkowana została w latach 60-ych XX wieku przez znakomitego pisarza i rysownika Francois Cavanna. Chodziło mu o stworzenie gazety, która byłaby „durna i wredna”. Wkrótce udało mu się skupić wokół przedsięwzięcia znakomity zespół uznanych intelektualistów, a wśród nich polsko brzmiące nazwiska: Topor i Wolinski.
Próbką ich wyrafinowanego stylu może być historia z listopada 1970 roku, gdy zmarł prezydent Charles de Gaulle. Dziesięć dni wcześniej, w trakcie pożaru w dyskotece we Francji zginęło 146 osób. Tygodnik Cavanna w czołówce zamieścił tytuł:
„Tragiczny bal w Colombey – jedna ofiara”.
Colombey-les-deux-Eglises, to miejsce spoczynku bohatera Francji.
Publikacja była tak wielkim skandalem, że minister spraw wewnętrznych Francji nakazał, aby gazeta zniknęła z rynku. Przymusowa przerwa trwała rok. Ale przez następnych 10 lat tygodnik przeżywał również momenty wzlotów i upadków. Czytelnictwo prasy nie jest bowiem we Francji szczególnie rozpowszechnione. Gazecie brakowało także kontynuacji. Po administracyjnych zakazach trzeba było wielokrotnie zmieniać tytuł, z zespołu odchodzili ludzie, rynek był zdezorientowany. Średni nakład 120.000 egzemplarzy bez płatnych ogłoszeń, nie gwarantował więc finansowego sukcesu.
Jednak w 2002 roku, po publikacji książki Oriana Falacci „Wściekłość i duma” gazeta podziwia intelektualną odwagę autorki, która protestuje przeciwko „zabójczemu islamowi” i kwestionowaniu go przez opinię publiczną w Europie. We Francji, czy w Italii brak bowiem jednoznacznego potępienia tego, że to właśnie Islam organizuje wyprawę krzyżową przeciwko Zachodowi, a nie odwrotnie – twierdzi gazeta.
W lutym 2006 roku Charlie Hebdo publikuje serię karykatur Mahometa prezentowaną wcześniej w duńskim Iyllands-Posten. Publikacja wywołuje gigantyczną falę protestu w środowiskach muzułmańskich we Francji, gdzie Islam jest drugą pod wzgledem ilości wyznawców religią w kraju.
Tym razem jednak autorzy tygodnika zyskali całkowitą aprobatę kół rządowych. Minister kultury zorganizował nawet specjalny wieczór dla „aktorów wolności” jak nazwano zespół rysowników Charlie Hebdo z Wolinskim na czele. Jednak Wielki Meczet Paryża, Zrzeszenie Organizacji Islamskich we Francji oraz Światowa Liga Islamska wytaczają tygodnikowi proces za antyreligijne rysunki i podpisy: „Mahomet ma dość integrystów” oraz „Ciężka sprawa, gdy jestem kochany przez debili - mówi prorok”.
I choć gazeta wygrała proces, to jej akcje nie należą od tej pory do najlepiej notowanych. Magazyn otrzymywał nieustannie pogróżki nie tylko w swojej paryskiej siedzibie, ale w swoich przedstawicielstwach w Anglii i Turcji.
W przygotowywanym na wtorek wydaniu tygodnika można byłoby oglądać rysunek Mahometa mówiącego: „sto batów, jeśli nie umrzesz ze śmiechu”. Wewnątrz numeru kolejny rysunek pokazujący Proroka jako clown’a .
Islam stanowczo zabrania przedstawiania wizerunku Proroka w jakiejkolwiek formie. Dlatego ci, którzy podpalili i spustoszyli siedzibę tygodnika umieścili w recepcji zdjęcie Mekki oraz kilka wersetów ze świętej księgi. Prasa nie cytuje tego tekstu, choć można się domyślać, że Muzułmanie przypomnieli światu Koran:
- Kiedy powiada się im: „Nie czyńcie zamieszania na ziemi”, odpowiadają: „Jesteśmy przecież krzewicielami pokoju”.
- Zważajcie ! To z pewnością oni sieja zamęt, lecz tego nie spostrzegają.
- A kiedy powiada się im: „Uwierzcie, jak uwierzyli inni”, odpowiadają: „Czyż mamy wierzyć jak uwierzyli głupcy?”
Ale wróćmy na nasz polski grunt. Otóż gdyby Światowa Liga Muzułmańska przypomniała cytowane prawdy naszym filozofom z Biłgoraja, to pewnie inaczej brzmiałyby słowa Henryka Sienkiewicza, który obawiał się, że hordy niewiernych zamienią w Polsce kościoły na meczety i Koran śpiewać będą tam, gdzieśmy dotąd Ewangelię śpiewali.
Więc gdy nasze polskie hordy, gorsze od arabskich wyznawców Mahometa usuną krzyże z przestrzeni publicznej, to zawiesimy w ich miejsce tureckie półksiężyce, a naszym Bogiem ogłosimy Allacha.
Bo islamiści potrafią się przynajmniej bronić.
A my, chrześcijanie, już nie.
Inne tematy w dziale Polityka