To miał być główny punkt długiego weekendu na całym Roztoczu: Zamojski Festiwal Produktu Lokalnego. Gdy dotarliśmy na Rynek, lunęło. Pomiędzy wielkimi parasolami Tyskiego i Pilsner Urquella (Perły nie widać), peruwiański Indianin zwijał tipi i przykrywał plandekami markowy sprzęt nagłaśniający. Z estrady dobiegał jeszcze przez chwilę głos spikera zachwalającego zgłoszone do konkursu produkty kulinarne. Janusza Palikota chyba nie zgłoszono.
Schroniliśmy się w małej klitce fotografa i nagle zostaliśmy przeniesieni do Zamościa A.D. 1900. O tym jeszcze napiszę. Gdy deszcz zelżał, wyszliśmy. Spiker wrócił na estradę, Indianin wznawiał koncert.
Inne tematy w dziale Rozmaitości