Od dawna już praktycznie nie komentuję na blogach tuzów salonowej prawicy. Nie tylko dlatego, że każdy komentarz odbiegający od normy owych blogów wywołuje furiacki atak innych komentatorów. Także dlatego, iż rozmowa z samymi autorami staje się coraz trudniejsza w miarę, jak ich aparat pojęciowy dryfuje ku skrajnościom.
Nie mogę rozmawiać z córą o ruchu jednostajnie przyspieszonym, dopóki nie opanuje ona podstawowych pojęć: czasu, drogi, prędkości i przyspieszenia. Coraz częściej podobnie się czuję na blogu FYMa, dla którego "czerwony" to każdy na lewo (wg FYMa kryteriów) od jego własnych aktualnych poglądów; na blogu kataryny, która dziś znów napisała, że w polskich mediach obowiązuje ścisła cenzura; na blogu Magdy Figurskiej, która wtórując FYMowi opisuje dzisiejsze dziennikarstwo językiem piewców Stalina z lat 50.
Wymienieni oburzali się, gdy niedawno niektórzy politycy SLD i PO atakowali "kaczystowski reżim" porównując go do obecnej Białorusi czy wręcz do Rumunii Nicolae Caeaucescu. Oburzałem się razem z nimi. Dziś sami tworzą pojęciowe zbitki, przy których literacka parabola to pikuś.
Moje koty wiedzą, jak zaprowadzić mnie do swoich misek i dać do zrozumienia, że miski nie powinny być puste. Koty nie tworzą jednak nowych pojęć - głodu nie nazywają krwawą żądzą, a miejsca, gdzie stoją miski - restauracją McDonalds. Koty są praktyczne i dążą do celu dbając, by stosować adekwatne do celu środki.
Publicystyka salonowej prawicy może trafiać do przekonanych. W stosunku do reszty może być tylko antyskuteczna. Szkoda, że na rozmowę nie ma już miejsca.
Inne tematy w dziale Rozmaitości