Czy mi się wydaje, czy pół Salonu zastanawia się nad przyszłością Marcina Kiewicza? Sorry, kompletnie mnie to nie rusza - przynajmniej dopóki mój zakłąd pracy, nazywany też fabryką, nie każe mi lajfować na ten temat.
Poruszył mnie za to Oldboy Jack swoją krytyką Jacka Pałasińskiego za nazywanie Stambułu - Istambułem. Powiada bowiem, że po polsku jest Stambuł i basta.
Szczerze mówiąc, od zniknięcia z mapy Konstantynopola różnie w polszczyźnie z tym miastem bywało. Dziś bliższy zdrowego rozsądku wydaje mi się znowu Istambuł. Język bowiem żyje wraz z ludźmi, którzy coraz więcej podróżują, a coraz rzadziej spoglądają na mapy.
Birma czy Myanmar? Cejlon czy Sri Lanka? San Sebastian czy Donostia? Stalinogród czy Katowice? Problem problemowi oczywiście nierówny, ale w każdym przypadku można by podyskutować :) No, może prócz tego ostatniego.
W gruncie rzeczy wszystko jednoi, czy liczność wersji nazwy geograficznej ma podłoże językowe, polityczne, wynika ze sporów etnicznych czyn historycznych. Ale, ale - kto dziś w Polsce wie, że piękne, historyczne niemieckie miasto na granicy belgijskiej ma od wieków swoją polską nazwę? Chyba niewielu. Widząc znak zapytania na twarzach rozmówców modyfikuję swój język i raczej mówię Aachen.
Od dawna bowiem nie udało mi się nikogo namówić, by jadąc do Paryża jechał przez Akwizgran. Inna sprawa, że moi znajomi czemuś wciąż wolą jeździć przez Norymbergę - a nie przez Nürnberg. Ale to też pewnie kwestia czasu.
Inne tematy w dziale Polityka