"Ksiądz-agent wraca na łamy katolickiej prasy" - donosi jeden z portali. Chodzi o ks. Michała Czajkowskiego. Znanego biblistę, zaangażowanego z relacje katolicko-żydowskie, publicystę. Dwa i pół roku temu wycofał się z publicznej działalności po tym, jak okazało się, że przez ponad dwadzieścia lat był aktywnym i świadomym tajnym współpracownikiem SB. Redakcja Więzi podjęła trud przebrnięcia przez dostępną w IPN dokumentację. Opublikowała spory materiał na ten temat. Ks. Czajkowski początkowo zaprzeczał, ale potem jednak się przyznał. Niewątpliwie duża w tym załuga jego Więziowych przyjaciół.
Teraz wraca do pisania na łamach Więzi i Tygodnika Powszechnego. Pierwsza myśl: czy ten powrót jest konieczny? Mało chrześcijańska? Pewnie tak. Ale szczera.
Wiem, powinniśmy przebaczać. O ile wiem, ja osobiście nie mam ks. Czajkowskiemu nic do przebaczania. Więc chyba jednak nie ściśle o kwestię przebaczenia tu chodzi. Ale o to, co zrobić z ludźmi, którzy upadli. Temat wcale nie nowy. Kościół zetknął się z nim już w pierwszych wiekach swego istnienia. W IV wieku jedności Kościoła poważnie zagroziła schizma donatystów, bezwzględnie potępiających tzw. traditores, czyli biskupów, którzy w czasie prześladowań wydali na spalenie święte księgi, i uznających, że znaleźli się oni poza Kościołem i utracili władzę udzielania sakramentów - czytam na jednej ze stron reklamujacych traktat św. Augustyna z Hippny o chrzcie. Bo św. Augustyn uważał, że "zdrajcy" jednak nadal są w Kościele, a udzielane przez nich sakramenty są ważne.
Intuicyjnie chce się zagrzmieć do wtóru ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu, że oto "korporacja otworzyła boczną furtkę dla kolegi". Można ostrzegać, że to jest na razie mała furtka, która za pół roku się poszerzy. Uznawać powrót ks. Czajkowskiego za wielki błąd. Dziwić się tak Tygodnikowi Powszechnemu jak i Więzi, że zdecydowali się na taki krok. Można cytować dane pokazujące, że polscy katolicy nie chcą, aby taki ksiądz był katechetą czy proboszczem.
Ale czy polscy katolicy chcą, aby katechetą ich dzieci był ksiądz, który aktywnie uczestniczył w gorszacych wydarzeniach związanych z byłymi betankami w Kazimierzu? A jest.
Ks. Zaleski zwraca uwagę, że ks. Czajkowski "może przecież pracować w innej dziedzinie i nie musi zabierać głosu". Mnie sie też tak wydaje. Ale patrzę na sprawę z perspektywy kilkuset kilomentrów. Być może istniała pilna potrzeba wyciagnięcia do ks. Czajkowskiego ręki. Może potrzebne mu są pieniądze, których w inny sposób nie potrafi zarobić?
Nie wiem. Ale mam z tym powrotem duzy problem, ponieważ brakuje w nim (na dzień dzisiejszy) ważnego elementu. Brakuje konkretnych zachowań i deklaracji ze strony samego ks. Czajkowskiego. Takich, które są potrzebne nie tylko po to, aby uzyskac przebaczenie, ale także po to, by czysto po ludzku wrócić do funkcjonowania w społeczności, na szkodę której się działało. Niedawno ogladałem w telewizji poruszajacy reportaż o matce, która odsiaduje wyrok za morderstwo i walczy o rodzinę zastepczą dla swego syna. Patrząc na te kobietę zastanawiałem się "po co ja trzymać w więzieniu? Przecież widać, że już jest zresocjalizowana". No tak, ale jest jeszcze kwestia sprawiedliwości i poniesiania kary za po uczynione zło. Abym nie miał problemów z powrotem ks. Czajkowskiego, musiałbym nie tylko przeczytać jakis tekst biblijny jego autorstwa. Musiałbym również usłyszeć lub przeczytać jego rzetelne uznanie zła, którego się dopuścił, musiałbym w jakiś sposób przekonać się, że od maja 2006 roku starczyło mu czasu, aby zrozumieć i odrzucić to, co przez tak długi czas robił społeczności Kościoła, do której należę.
Mam nadzieję, że obawy ks. Isakowicza-Zaleskiego, iż ks. Czajkowski znów zamierza funkcjonować jako "autorytet", nie znajdą potwierdzenia. Pamiętam o postawie św. Augustyna wobec traditores, i liczę na to, że - jak to wyraził Zbigniew Nosowski - "dopuszczenie do głosu miłosierdzia" nie okaże się jego nadużyciem. Bo miłosierdzie nie jest przecież odrzuceniem sprawiedliwości.
Na wtorek: Łaska starości
Inne tematy w dziale Polityka