ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka
984
BLOG

Już wolno krytykować Jana Pawła II

ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka Polityka Obserwuj notkę 15

Gdy mniej więcej rok temu ukazała się marna książka Tadeusza Bartosia "Jan Paweł II. Analiza krytyczna", spore było oburzenie nie na jej słabość i płytkość, ale na fakt, że ośmielił się w Polsce krytykować publicznie Jana Pawła II. Głosy te pozwoliły Tadeuszowi Bartosiowi unikać merytorycznej analizy jego dzieła i kreować się na męczennika oraz awangardę myślenia o Kościele w kategoriach przekraczających zachwyt każdym gestem i słowem jedynego Następcy św. Piotra z polskiej ziemi.

To, co rok temu było nie do pomyślenia, dziś jest już dozwolone. Wolno w Polsce stawiać bardzo ciężkie zarzuty Janowi Pawłowi II, włącznie z oskarżeniem o to, że za jego pontyfikatu "sól - którą był Kościół - straciła smak". Można mu zarzucać, że przez ponad ćwierć wieku stawiał w Kościele "niebezpieczne konstrukcje". Można pisać, że "Jan Paweł II uwodził wiernych i media właśnie owymi didaskaliami – opowieściami o mazurskich szlakach kajakowych i o wędrówkach po Tatrach. To było piękne i wzruszające. Ale niestety niewiele więcej zostało w pamięci wiernych". Wolno już w ogólnopolskiej gazecie wyrąbać bez owijania w bawełnę, że "polski papież „przykrywał” za pomocą innych deklaracji oraz osobistych opowieści swoje przesłanie moralne. Bardzo mocno zaangażował się w ekumenizm i dialog międzyreligijny. Spotkaniom z protestantami i wizytom w świątyniach innych wyznań nie było końca – dzięki czemu europejskie media aż piały z zachwytu. Francuski „Le Monde” w 2001 roku podczas wizyty Jana Pawła II w Damaszku z uznaniem pisał, że papież, aby nie urazić muzułmanów, stara się unikać „znaku krzyża, który mógłby wywołać szok”". Nie ma też przeszkód, aby zgadzać się z diagnozami publikowanymi cztery lata temu w Gazecie Wyborczej: "Hipokryzja? Camillo Brezzi wolał słowa „zakłamanie” i „podwójność”. I twierdził, że doprowadził do tego pontyfikat Jana Pawła II, a jego następca będzie musiał to zmienić".

Wszystko to wolno pod warunkiem, że czyni się to w obronie Benedykta XVI przed światem liberalnym, który "mógł znosić kazania i napomnienia Karola Wojtyły wołającego o szacunek dla wartości, dla życia ludzkiego, o zawierzenie Chrystusowi. Odmówił zaakceptowania Josepha Ratzingera, gdy okazało się, że będzie nie dobrotliwym staruszkiem bezsilnie wzywającym do zachowania zasad, ale pancernym papieżem, który w obronie swoich zasad jest gotów na podjęcie konkretnych działań".

Wątpię, czy Benedykt XVI potrzebuje właśnie takiej obrony, jaką na łamach Rzeczpospolitej w artykule "Koniec epoki kremówkowej" zafundował mu Dominik Zdort, ogłaszając "Już nigdy nie będzie tak jak za czasów Jana Pawła II".

Z pewnością oryginalność Jana Pawła II gwarantuje prawdziwość tej opinii, ale kreowanie Benedykta XVI na wybawiciela Kościoła z nieszczęścia, w które miałby go wepchnąć jego poprzednik wydaje się pomysłem chybionym i szkodzącym aktualnemu Ojcu Świętemu. Papieże nie są przywódcami partyjnymi, którzy po zdobyciu władzy skupiają się na wyszukiwaniu błędów poprzedniej ekipy i robieniu wszystkiego na odwrót niż ona (co dobrze znamy z naszego podwórka politycznego). Nie są rewolucjonistami ani kontrrewolucjonistami. Są kontynuatorami. Zawsze. Nawet jeżeli ten czy ów komentator życia Kościoła sądzi z pozorów i wyciąga pochopne wnioski.

Na sobotę: Znów ktoś w potrzebie

Zobacz też: Nowe odcinki Dnia Anioła

Dziennikarz, który został księdzem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka