TEMAT TYGODNIA: Postęp? Postęp! …czyli jaka modernizacja (cz. II)
Jan Hartman
Malkontentom na pohybel!
Dzwoniła redaktor Wigura z wiadomością, że podobnież modernizacja Polski ma charakter imitacyjny! Znaczyło by to, że tylko trochę naśladujemy, tak po wierzchu, a w środku jesteśmy nadal przednowocześni…. Czyli jacy? Katoliccy, a może plemienni? A może pogańscy? Tacy czy inni, w każdym razie jesteśmy rzodkiewki. Otóż teza ta, wydaje mi się, mogła postać w głowie – proszę wybaczyć – tylko notorycznych imitatorów, którzy nawykli do przyswajania i cytowania mędrców znad Menu i Sekwany, wyrobili w sobie złudzenie, że cały nasz polski światek jest wtórny i nieprawdziwy. Tymczasem sprawy mają się całkiem inaczej.
Modernizacja to w pierwszym rzędzie „nowoczesność w domu i zagrodzie”, lansowana przez telewizję w latach 70. I ta nowoczesność w domu i zagrodzie jest, co każdy widzi gołym okiem. Jest imitacyjna, a jakże, tak jak prawie wszędzie na świecie, bo tylko w kilku krajach powstają te wszystkie nowe technologie. Nie bierzemy udziału w postępie cywilizacji materialnej świata, ale mało kto może się poszczycić czymś takim, więc trudno robić sobie z tego powodu wyrzuty.
Modernizacja to także przebudowa stosunków społecznych, w wyniku której zniknęły przywileje z urodzenia, a klasy niższe zostały wyemancypowane zrównując się z wyższymi w obywatelskim statusie. Pod tym względem PRL, solidarnie z II RP i kontynuując jej dzieło, dokonał przemiany niemal tak samo daleko idącej jak na Zachodzie, jakkolwiek w sposób o wiele bardziej kosztowny, bo środkami autorytarnymi. Tak czy inaczej, i tu, i tam mamy społeczeństwa dość homogeniczne, ze słabo zaznaczonymi klasami społecznymi, jakkolwiek w Polsce bardziej przywiązane do idei równości (rozumianej jako nie wywyższanie się nikogo, a więc resentymentalnie), a na Zachodzie bardziej przywiązane do idei wolności.
Następnie mamy modernizację ustrojową. Cóż, Zachód praktykował demokrację dłużej i cały swój system instytucjonalny dostosował do jej wymagań, podczas gdy w Polsce demokracja ma wciąż dość formalny charakter, a realne życie polityczne toczy się w trybie, powiedzmy sobie, przednowoczesnym. Polega ono na targach i przetargach, układach i sojuszach, podchodach i intrygach, rzadko kiedy zaś odwołuje się do racjonalnej debaty, transparentnych i uczciwych negocjacji, a etos państwowy w niewielkim stopniu podbudowuje codzienne praktyki instytucjonalne. Brakuje też ogólnej kultury konstytucyjnej (kultury liberalnej) i zaufania społecznego do państwa jako dobra publicznego. W takich warunkach kwitną rozmaite przywileje i niesprawiedliwości. W Polsce jedni płacą podatki, inni nie, jedni mają prawo do reprywatyzacji, inni nie itd. Byłoby dobrze, gdybyśmy trochę bardziej imitowali Zachód w dziedzinie modernizacji ustrojowej, ale i tak robimy jakieś postępy. Z drugiej strony, rządzonemu przez socjaldemokratów Zachodowi bardzo spodobały się rozmaite zabiegi socjotechniczne, w imię wyrównywania szans itp. Ten dość szpetny wątek modernizacji przyjmujemy z oporami, bo nie lubimy, jak nas ktoś wychowuje. Możemy się wręcz poszczycić swoistym liberalnym odruchem antysocjalistycznym.
Socjaldemokratyzacja Polski przebiegać więc będzie powoli i – niech będzie – imitacyjnie, czyli nieszczerze. Oznacza to, że prawa mniejszości będą w Polsce jeszcze długo chronione słabiej niż na Zachodzie, bo te wszystkie polityczne socjotechniki służą w dużej mierze właśnie zwalczaniu dyskryminacji, niemniej jednak wierzę, iż znajdziemy własną drogę ku stosunkom liberalnym, z ominięciem lewicowego paternalizmu. Polacy nie znoszą, jak ktoś się szarogęsi i wymądrza – biskup czy lewicowy polityk – i właśnie z tego sceptycznego potencjału rodzi się w naszym kraju kultura liberalna. „Żyj i daj żyć innym!” to hasło z pewnością w Polsce bardziej chwytliwe niż „Bóg, honor, ojczyzna!”.
Wreszcie modernizacja to oświecenie publiczne, czyli upowszechnienie edukacji. Pod tym względem może i małpujemy Zachód, ale na szczęście nie do końca i dość opieszale, dzięki czemu dewastacja edukacji nie posunęła się u nas przez minione 20 lat tak bardzo jak na Zachodzie. Jesteśmy wszelako na dobrej drodze. Jak tak dalej pójdzie, będziemy jeździć na studia do Rosji. Zresztą może i dobrze.
Podsumowując, można powiedzieć, że modernizujemy się nie pozornie, lecz autentycznie, na ogół nieco inaczej niż kraje Europy Zachodniej (a między nimi też są znaczne różnice!), jakkolwiek mamy jeszcze wiele do zrobienia, zwłaszcza w sferze politycznej. Tempo jest może i wolne (a może nie – bo z czym to porównać?), naśladownictwa ad hoc wiele, ale bynajmniej nie można z tej racji twierdzić, że tylko udajemy, że zależy nam na nowoczesności, a w gruncie rzeczy chcemy, żeby rządził nami jakiś sekretarz, byle byśmy mieli kasę. Kandydat na sekretarza dostał wprawdzie 47% głosów, ale przecież od 20 lat rządzą, z małymi przerwami, normalni biurokraci.
Jeśli zaś chodzi o ludzi, to nawet powierzchowna znajomość polskiego społeczeństwa pozwala łacno zauważyć, iż czuje się ono ze swoją postępującą okcydentalizacją bardzo dobrze. Zachodnie modele życia przyjmują się u nas doskonale i tylko patrzeć, jak w ślad za tym przyjdzie do nas polityczna kultura liberalna. Co więcej, żadnego wzmożonego tradycjonalizmu czy choćby konserwatyzmu jako reakcji na zbyt pośpieszną modernizację wcale u nas nie widać, a w każdym razie nie jest to zjawisko bardziej wyraźne u nas, niż na Zachodzie.
Inna rzecz, że Zachód, a zwłaszcza Europa, staje się (nie po raz pierwszy) nudna i filisterska. To nie w Europie dzieją się ważne rzeczy w dziedzinie idei społecznych i politycznych, to nie Europa wydaje dziś mężów stanu i nie w Europie kształtuje się przyszłość świata. Szkoda, że umysłowy „leadership” w ogóle się jakoś rozproszył po świecie i nie wiadomo już, gdzie należałoby udać się w Bildungsreise. Ale to już inna opowieść.
* Jan Hartman, profesor filozofii.
„Kultura Liberalna” nr 92 (42/2010) z 12 października 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka