Kultura Liberalna Kultura Liberalna
998
BLOG

MAZGAL: Lekceważenie obywateli i hipokryzja

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 5

„Protesty na nic się nie zdały” – donoszą od rana media w związku z podpisem złożonym przez ambasador Polski w Japonii pod Anti-Counterfeit Trade Agreement, umowie handlowej, której ratyfikacja wyprowadziła tysiące ludzi na ulice polskich miast. Dla aktywistów, którzy właściwie na co dzień kopią się z koniem, czyli z rządem, taki finał sprawy to żadna niespodzianka. Sprawa ACTA pozwoliła jednak na przebicie się do świadomości publicznej haseł, które wcześniej nie miały na to szans. Skandaliczne warunki ratyfikacji umowy to nie jednorazowy wybryk rządu. To efekt kumulacji wszystkich patologii, którymi obciążony jest proces decyzyjny w Polsce.

Organizacje od dwóch lat informowały o tajnych negocjacjach w sprawie ACTA, o genezie tej umowy handlowej przygotowanej w USA, gdzie produkty przemysłu rozrywkowego są jednym z głównych towarów eksportowych. Patrząc na problem szerzej, od lat piszemy o słabości procedur demokratycznych, niskiej jakości systemu konsultacji, fasadowości debaty publicznej w Polsce. O nieprzygotowaniu struktur władzy do rządzenia z udziałem obywateli pisaliśmy w „Kulturze Liberalnej” tyle razy, że nie ma sensu ponownie przytaczać tych samych argumentów.

Próba sił w sprawie ACTA pokazała, jak te siły się rozkładają. Nie wszyscy przy tym chcą tę układankę zobaczyć i nie przez przypadek do grupy tej należą przedstawiciele rządu i partii rządzącej: minister Zdrojewski, który uznał, że obywatele protestują, bo nic nie rozumieją, czy poseł Niesiołowski, który popiera ACTA, bo „w Internecie jest dżungla”. Minister Sikorski za to namawiał do zważenia różnych punktów widzenia, prezentując na Facebooku stanowisko ZAiKS w sprawie ACTA. Było to raczej nie na miejscu w obliczu faktu, że rząd w ramach „konsultacji społecznych” nie wziął pod uwagę punktu widzenia innego niż prezentowany przez organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.

Na rozdźwięk między deklaracjami a w praktyce lekceważącym podejściem do konsultacji społecznych nakłada się rządowa hipokryzja związana z możliwościami, jakie dają nowe technologie. Strona publiczna niby godzi się na model open government, którego wdrożeniu służyć mają działania planowane przez Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji. Bliskie modelowi open government działania w ramach reformy systemu regulacji prowadzone są w Ministerstwie Gospodarki od kilku lat. Zakładają one m.in. wprowadzenie nowych metod konsultacji społecznych, np. grup fokusowych, a także staranne przygotowanie oceny skutków regulacji. Szkoleni są też urzędnicy, którzy mieliby te konsultacje prowadzić i pisać OSR. Tymczasem rząd wprowadza zmiany w procedurze tworzenia ustaw, rezygnując z OSR na etapie planowania założeń do ustaw na rzecz „testu regulacyjnego”. Podobnie obserwacja niewielkich, być może nawet niekoordynowanych kroków podejmowanych w celu ograniczenia dostępu do informacji publicznej każe myśleć, że nie jest to model, do którego rząd Donalda Tuska jest przekonany.

Być może rząd ma problem z modelem open government, bo udostępnianie informacji publicznej na szeroką skalę i uwolnienie jej do ponownego wykorzystania spowoduje utratę pozycji monopolisty informacyjnego w sprawach publicznych. Otwarty rząd może oznaczać też otwarte negocjacje i bardziej niż dotąd otwartą dyplomację, co z kolei wprowadzi konieczność wypracowania nowych taktyk i nowego modelu rządzenia. A na to „biali panowie koło pięćdziesiątki”, których dziwnie dużo w strukturach władzy, nie mają raczej ochoty.

Czy się to „białym panom koło pięćdziesiątki” podoba, czy nie, Internet przewartościował pojęcie własności intelektualnej. Nawet jeśli za tym przewartościowaniem nie nadąża prawo, użytkownicy Internetu zadają niewygodne, z punktu dominującego obecnie systemu dystrybucji dóbr kultury, pytania. Jest to możliwe dzięki empowerment, którego doświadczają dzięki temu przewartościowaniu. Empowerment polega między innymi na tym, że łatwo mogą stać się twórcami, nawet jeśli ich jedyna publiczność to znajomi z Facebooka i przeglądający YouTube. Przetworzenie newsa stacji telewizyjnej o powodzi dotykającej małą miejscowość na Jamajce w raperski utwór, którego publiczność liczy sobie ponad pół miliona widzów, jest możliwe tylko dlatego, że Internet zmienia uczestnictwo w kulturze w użytkowanie tejże. Część społeczeństwa uczestnicząca w kulturze w trybie offline nie ma styczności z fenomenem użytkowania kultury online i słabo go rozumie. Nie rozumie zatem, dlaczego ACTA, upostaciowujące odebranie możliwości korzystania z tego empowerment, powoduje tak gwałtowną reakcję.

Empowerment użytkowników Internetu detronizuje obecnie dominujących tradycyjnych dostawców dóbr kultury. Jeśli Internet jest podobny do dżungli, to przede wszystkim dlatego, że stanowi nieprzebrany gąszcz informacji, której kiełkowania i mutowania w formy podobne do oryginału nie da się zatrzymać. Nie dziwi zatem, że maczeta, po jaką próbują sięgnąć biznesmeni, to większa skuteczność egzekwowania obecnie obowiązujących mechanizmów ochrony praw autorskich.

W kontekście układu sił i wynikających z nich dążeń, dla tradycyjnego modelu władzy – obojętnie czy politycznej, czy pozapolitycznej – protesty wobec ACTA są najlepszym dowodem na zasadność wdrażania tego porozumienia. Lansowane przez polski rząd hasło „podpisanie ACTA nic nie zmienia” ma wymiar szerszy niż tylko obejmujący przepisy. Porozumienie sankcjonuje status informacji i utworu, jaki wykształcił się poprzez rozumienie kultury przede wszystkim jako sektora gospodarki oraz użytkownika kultury, które to pojęcie jest jednoznaczne z byciem klientem.

Tego jednak strona popierająca ACTA nie przyzna i dlatego umniejsza znaczenie zarówno samego porozumienia, jak i społecznych protestów wokół jego ratyfikacji. W tym celu wygodnie jest jej posługiwać się w odniesieniu do protestujących pojęciami „internauci” czy wręcz „hakerzy”, które pozwalają ograniczyć dyskusję do pewnego obszaru aktywności człowieka (nie zawsze, jak w wypadku hakerów, legalnego), by spiłować jej zęby problemu systemowego. A niewątpliwie ACTA wywołała dyskusję o charakterze systemowym, począwszy od sposobu przyjęcia jej przez polski rząd, poprzez doniesienia o tym, że nasi europosłowie, którzy za ACTA głosowali, nie mieli pojęcia, co to za porozumienie, skończywszy na stanowiskach GIODO i Rzecznik Praw Obywatelskich, którzy stawiają pytania o ograniczanie prawa do ochrony danych osobowych czy wręcz o konstytucyjność niektórych zapisów na gruncie prawa polskiego.

Obywatelom, którzy na co dzień używają Internetu, problemy z jakością polskiej demokracji jaskrawo ukazane przy okazji ACTA uświadomiły jeszcze coś innego. Okazuje się, że Internet nie jest, jak dotychczas wielu uważało, bezpieczną sferą wygodnego disengagement. Oto neutralność Internetu i prawa korzystających z jego nieprzebranego bogactwa (które niektórym może wydawać się wielkim wysypiskiem śmieci) są w demokracji dobrem jak każde inne – wymagającym ochrony i zaangażowania.

* Anna Mazgal, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, aktywistka, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.

** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 31 stycznia 2012 r. (nr 160) w ramach Tematu TygodniaACTA. Wojna e-pokoleń. Więcej tekstów - Łukasza Jasiny, Jana Tokarskiego, Rafała Wonickiego oraz Jakuba Stańczyka i Anny Piekarskiej - CZYTAJ TUTAJ

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka